Wołyń zdradzony. Dlaczego AK nie obroniła Polaków?
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Wołyń zdradzony. Dlaczego AK nie obroniła Polaków?

Dodano: 
Rzeź wołyńska
Rzeź wołyńska Źródło: Wikimedia Commons
Armia Krajowa w obliczu banderowskich mordów na Polakach zachowała się biernie. Pomoc była spóźniona i niewystarczająca.

Co to za podziemna armia, która chce walczyć z Niemcami, a nie jest w stanie ochronić kobiet i dzieci przed bandami uzbrojonymi w widły? To dramatyczne pytanie pada z ust Zosi, głównej bohaterki filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Adresatem tego pytania jest jej chłopak Antek. Żołnierz Armii Krajowej. Antek na pytanie nie odpowiada. Zamiast tego, wykonując rozkaz podziemnej organizacji, opuszcza wieś. Odchodzi. Zosia, jej dzieci, sąsiedzi i pozostali polscy mieszkańcy wioski zostają sami. Porzuceni na pastwę morderców. W nocy na miejscowość napadają bowiem ukraińscy nacjonaliści.

Na oczach oszołomionych widzów dzieją się sceny przekraczające wszelkie wyobrażenie. Oszalali z przerażenia Polacy próbują się wymknąć, ale nie ma dokąd. Nie ma drogi ucieczki. Oprawcy są wszędzie. Dopadają Polaków i rozrąbują ich siekierami. Dźgają nożami i widłami. Jednej z kobiet wyłupują oczy. Innej wycinają z brzucha płód. Na ekranie widzimy odrąbane ręce i nogi. Fragmenty mózgu wypadające z pogruchotanych czaszek. Parujące wnętrzności wypływające z rozpłatanych brzuchów. Banderowcy obwiązują polskie dzieci snopkami słomy i palą je żywcem. Swoje ofiary ćwiartują i przerzynają na pół piłami. Istne pandemonium. Siódmy krąg piekieł. Oglądając te makabryczne sceny, widz ma nadzieję, że w ostatniej chwili – niczym w hollywoodzkiej superprodukcji – zaatakowanym Polakom ktoś przybędzie na ratunek. Że zaraz zagrają trąbki i na plan jak burza wpadną na koniach „nasi chłopcy”. Zobaczymy przekrzywione zawadiacko rogatywki, zielone partyzanckie mundury, orzełki na czapkach. Błysk wzniesionej do cięcia szabli, huk rewolwerowego wystrzału. I plecy uciekających w popłochu banderowców. „Nasi chłopcy” jednak nie przybyli…

Okładka książki

Historycy oceniają, że nacjonaliści z Ukraińskiej Powstańczej Armii na Wołyniu i w Galicji Wschodniej mogli zgładzić nawet ok. 100 tys. Polaków. Ta szokująca swoim okrucieństwem i skalą operacja eksterminacyjna trwała wiele miesięcy. Od lutego 1943 r. aż do całkowitego opanowania tych terenów przez Armię Czerwoną w roku 1945. Ludobójstwa na Polakach dopuściły się kiepsko wyszkolone, dowodzone i uzbrojone leśne grupy, a niekiedy naprędce skrzyknięte watahy chłopów. Narzędziami zbrodni były prymitywne narzędzia rolnicze: widły, siekiery, cepy, kosy, noże, łomy, kije i maczugi. Prowokuje to do zadania gorzkich pytań. Gdzie było wtedy Polskie Państwo Podziemne? Jak Armia Krajowa mogła dopuścić do tego ludobójstwa? Dlaczego nikt nie przybył na odsiecz Wołyniowi? Dlaczego nasi rodacy konali w samotności? Odpowiedź jest rozdzierająca.

Niewysłuchane ostrzeżenia

Zachowane dokumenty archiwalne nie pozostawiają żadnych wątpliwości – kierownictwo Polskiego Państwa Podziemnego było na bieżąco informowane, co się dzieje na Wołyniu. Od 1942 r. do Warszawy napływały liczne ostrzeżenia i alarmujące raporty na temat rosnącego banderowskiego zagrożenia. A później – gdy zaczęły się mordy – dramatyczne błagania o ratunek.

(...)

Dlaczego AK zachowała się biernie? Kto za to odpowiadał?

Cały artykuł dostępny w najnowszym numerze miesięcznika! Już w kioskach!

Cały artykuł dostępny jest w 7/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.