Fascynująca historia odkrywania tajemnic niemieckiej Wunderwaffe (cudownej broni) przez Polaków miała prawdopodobnie swój początek w zdarzeniu nadającym się na jedną ze scen filmu szpiegowskiego. Pewna Polka, robotnica przymusowa, nawiązała w Prusach Wschodnich romans z esesmanem. Zwierzył się jej, że jest strażnikiem w ośrodku, gdzie produkuje się „bomby latające” dalekiego zasięgu.
„Dziewczyna pozostała pod wrażeniem tej wiadomości i opowiadała każdemu, kto chciał słuchać. Dzięki temu ta wiadomość dotarła do nas” – relacjonował Jerzy Chmielewski „Rafał”, kierownik Biura Studiów Gospodarczych II Oddziału Komendy Głównej AK. Tak więc przypadkiem dowiedziano się o tajnym niemieckim ośrodku, ale odtąd zajął się nim wywiad Armii Krajowej. Chmielewski bowiem zainteresował sprawą płk. Mariana Drobika, szefa Oddziału II. Rozpoczęła się operacja wywiadowcza.
„Afera Peenemünde kosztowała nas przeszło sto pięćdziesiąt ofiar i bardzo dużą wpadkę sieci »Pomorze«, której już nigdy nie udało się odtworzyć w pierwotnym stanie sprawności.
Tak samo bardzo trudno jest powiedzieć, komu czy której sieci przysługuje największa zasługa umiejscowienia Peenemünde. Plany Peenemünde zostały przesłane w połowie 1942 r. (o ile pamiętam maj, czerwiec) do Londynu. Nasi »przyjaciele« Anglicy, pomimo że już wówczas mieli duże zaufanie do naszej roboty, wiadomość o Peenemünde potraktowali jako fantastyczną i poszła ona do akt” – stwierdzał Chmielewski.
Po pewnym jednak czasie przypomnieli sobie o niej, gdy napłynęły do Londynu informacje o tajnej broni z innych także źródeł i w rezultacie Peenemünde zostało zbombardowane. Relację Chmielewskiego przytoczył Michał Wojewódzki, autor fundamentalnej książki „Akcja V-1, V-2”, z którego ustaleń także korzystam w niniejszym tekście. Gromadzeniem informacji i studiami nad „latającą bombą” zajął się specjalny referat pod kierownictwem inż. Antoniego Kocjana, przed wojną znanego konstruktora szybowców. Rozpoznaniem i zdobywaniem danych wywiadowczych o Peenemünde zajęły się „Lombard”, komórka wywiadu operująca na terenie III Rzeszy, i jej grupa
„Pomorze-Poznań”, o której wspominał Chmielewski. „Lombard” wysłał swojego człowieka, inż. Jana Szeredera, jako dobrowolnego robotnika na wyspę Uznam.
(…)
Cały tekst dostępny w najnowszym numerze „Historii Do Rzeczy”. Już w kioskach!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.