Zbrodnie popełnione na Polakach nie były na tyle częste, że można mówić o zaplanowanej przez Moskwę akcji – jak w przypadku zbrodni katyńskiej – jednak nie stanowiły odosobnionych incydentów, aktów samowoli, które zdarzają się na wojnie. Na mordowanie Polaków, szczególnie tych kojarzonych z „pańską Polską”, były milczące przyzwolenie dowództwa Armii Czerwonej i zgoda na bezkarność sprawców zabójstw. Były też wyrażane wprost zachęty. Komandarm Siemion Timoszenko, dowódca Frontu Ukraińskiego, wzywał w ulotce: „Bronią, kosami, widłami, siekierami bij odwiecznych swoich wrogów – polskich panów”.
Zachęty nie potrzebowali członkowie grup komunistycznych, złożonych z Białorusinów, Żydów i Ukraińców, wspieranych przez wszystkie lata II Rzeczypospolitej przez Rosję sowiecką. Wiedzieli, co mają robić w momencie wkroczenia Armii Czerwonej. Tworzyli „komitety rewolucyjne” i „sądy”. Popełnione przez nich zbrodnie obciążają Rosję sowiecką, gdyż, jak mówił w wywiadzie dla „Historii do Rzeczy” prof. Krzysztof Jasiewicz, była to sterowana z Moskwy rewolta mniejszości narodowej. A bezpośrednio – przez specjalne grupy enkawudzistów.
Sowieccy sołdaci mścili się za opór, który stawiały im oddziały Wojska Polskiego, i zadawane najeźdźcom straty. Mordowali oficerów i podoficerów, choć nierzadkie były też przypadki zabijania szeregowych jeńców. Historycy Wojciech Materski i Czesław Grzelak zgodnie podają, że ofiarami sowieckich zbrodni we wrześniu 1939 r. padło ok. 1,5 tys. Polaków, żołnierzy i cywili.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.