Prawdziwi dowódcy SS cały dzień siedzieli za biurkami, jeździli tam i z powrotem limuzynami, chodzili na eleganckie przyjęcia w błyszczących paramilitarnych mundurach. Tak więc mogło się zdarzyć, że administrator obozów zagłady Adolf Eichmann, który zawsze chciał zostać jednym z tych prawdziwych przywódców, mógł w 1961 roku siedzieć w kuloodpornej klatce w Jerozolimie i dziwić się, że uznaje się go za zwykłego mordercę (...).
Niniejszy tekst to fragment książki pt. „Mąż, ojciec, zbrodniarz. Prywatne życie Reinharda Heydricha” autorstwa Nancy Dougherty i Christophera Lehmann-Haupta, wyd. Prószyński i S-ka, 2024.
Tajemnice szefa SD
Przełożonym Adolfa Eichmanna, człowiekiem, którego tak bardzo starał się zadowolić, był Reinhard Heydrich, a wraz z Heydrichem w końcu docieramy do kogoś, kto ma charakter i odpowiedzialność porównywalną z jego straszliwą władzą. Heydrich był oficjalnym strażnikiem nowej moralności. Ani jego kariery, ani osobowości nie można uznać za banalne; w rzeczywistości to przy jego biurku zapadały decyzje dotyczące tak wielu elementów o znaczeniu społecznym, że pewien historyk nazwał go „symbolem i prawdopodobnie najbardziej reprezentatywną postacią III Rzeszy u szczytu jej wewnętrznej i zewnętrznej potęgi”. Łatwo zrozumieć dlaczego: jeśli kiedykolwiek człowiek zabijał z zimną krwią, był nim Reinhard Heydrich; jeśli kiedykolwiek człowiek żył z lekkomyślną, niemal demoniczną intensywnością, był nim również Heydrich. Jest to materiał na legendę i koszmar, filozoficzne spekulacje i psychologiczny kicz, filmy klasy B i dramaty wysokich lotów – i niestety, o najpoważniejszych historycznych konsekwencjach. To, co wiemy o SS i jego członkach, pochodzi w dużej mierze z prac historyków, dziennikarzy, filozofów polityki – i dostarczycieli tego, co łagodnie można określić mianem śmieci. (...)
Niestety; prawdopodobnie nie powinno mnie zaskoczyć odkrycie, że człowiek, który jest symbolem wszystkiego, co rozumiemy przez „nazistę”, był także najbardziej zagadkowym z ich przywódców. Działania Heydricha, rozpatrywane z osobna, wydają się tak jasne, tak oczywiste, jak dźgnięcie nożem, ale sam człowiek wymyka się naszym próbom przyjrzenia się mu i zrozumienia go. Każda próba opisania nawet głównych wydarzeń czy najważniejszych relacji z jego życia staje się skomplikowanym problemem historycznym. Od rodzinnych korzeni przez jego prawdziwe opinie na temat Adolfa Hitlera, Heinricha Himmlera czy Holokaustu po przyczyny śmierci w Pradze. (...)
Żona swojego męża
Tak się złożyło, że aby poznać szczegóły życia osobistego Heydricha, wielu badaczy trafiło w to samo miejsce, na małą wietrzną wyspę Fehmarn na Morzu Bałtyckim położoną między Danią a Szlezwikiem-Holsztynem, gdzie żona Heydricha spędziła dzieciństwo i dokąd wróciła w 1945 roku. Na ogół żony byłych przywódców nazistowskich, zwłaszcza głównych przestępców wojennych, nie udzielają wywiadów i żyją w najgłębszym odosobnieniu, otoczone kordonem czujnych członków rodziny. Ale Lina Heydrich nigdy nie była taka jak inne żony nazistów. Po śmierci męża w 1942 roku zdecydowała się pozostać w Czechosłowacji i prowadziła tak aktywne życie w swojej trzydziestodwupokojowej wiejskiej willi, że Himmler (który wziął na siebie rolę jej prawnego opiekuna) zganił ją za to, że stała się kimś niemal niewyobrażalnym, „politykującą wdową”. Po wojnie i szaleńczo ryzykownej ucieczce przed nacierającymi armiami alianckimi Frau Heydrich osiadła z dziećmi na wyspie Fehmarn, by objawić się dopiero na początku lat sześćdziesiątych, kiedy to próbowała ubiegać się o emeryturę, która na mocy prawa zachodnioniemieckiego przysługiwała wdowom po żołnierzach „poległych w boju”. Jej sprawa trafiła na pierwsze strony gazet, gdy sąd orzekł, że nikt, kto „czerpał korzyści” z nazistowskiego reżimu, nie może ubiegać się o taką emeryturę. Od tego czasu wdowa po „kacie Heydrichu” zaczęła udzielać od czasu do czasu wywiadów historykom, dziennikarzom i przesiewaczom wojennych dokumentów. W 1976 roku wydała książkę ze wspomnieniami Leben mit einem Kriegsverbrecher (Życie ze zbrodniarzem wojennym) (tytuł celowo ironiczny, którego wkrótce pożałowała, ponieważ z oczywistego powodu jej mąż, gdyby żył, zostałby uznany za zbrodniarza wojennego, ironia, która wielu umknęła); a kilka lat później, kiedy w telewizji niemieckiej wyemitowano film Holokaust, udzieliła wywiadu telewizyjnego, w którym potępiła sposób, w jaki został pokazany jej mąż, grany przez angielskiego aktora Davida Warnera.
Na podstawie tego wszystkiego można by przypuszczać, że rozmowa z Liną Heydrich będzie przypominała trochę słuchanie germańskiej wersji jednej z audycji propagandowych Tokijskiej Róży. Nie miałam problemów ze skontaktowaniem się z nią przez telefon ani z uzyskaniem od niej zgody na odwiedziny w jej domu, w którym prowadziła mały pensjonat, by zrobić z nią wywiad pod koniec 1974 roku, dwa lata przed opublikowaniem jej wspomnień i dekadę przed jej śmiercią w 1985 roku.
Jadąc wynajętym samochodem jedną z wybudowanych przez Hitlera autostrad obok uroczych wiosek i krytych strzechą domów Szlezwika-Holsztynu w kierunku nowego mostu na Fehmarn, spodziewałam się zimnej, ostrożnej, kruchej i fanatycznej walkirii – jednak podczas tych badań nigdy nie znalazłam dokładnie tego, co sobie wyobrażałam. Kiedy dotarłam do jej domu zimnego i wietrznego wieczoru, nie był to dobry moment dla żadnej z nas. Ona nie wiedziała, że byłam wykończona, ponieważ przeprowadziłam już jeden wywiad tego ranka w Hamburgu, a ja nie zdawałam sobie sprawy, że przyjechałam 4 czerwca, w rocznicę śmierci Reinharda Heydricha. Był ze mną mój mąż, szczerze mówiąc, w charakterze ochroniarza, choć w przeciwieństwie do mnie nie mówił po niemiecku.
Kobieta, która powitała nas na podjeździe przed prostokątnym piętrowym domem z białej cegły, najwyraźniej płakała. W środku pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było zaoferowanie mi kieliszka koniaku; pierwszą rzeczą, jaką ja zrobiłam, było przyjęcie go. Siedzieliśmy nerwowo na kwiecistej kanapie, podczas gdy Frau Heydrich gotowała obiad w małej ukrytej kuchni, do której nas nie zaproszono. Pokój, w którym nas posadzono i w którym miały zostać przeprowadzone moje przyszłe wywiady – trzy kolejne w ciągu siedmiu lat – byłby dość obszernym prostokątnym pomieszczeniem, gdyby nie natłok mebli. Były tam różne stoliki, na których zawsze coś stało – miska z jabłkami, wazon z paprociami – a także duża szafa wykonana z wypolerowanego, rzeźbionego drewna, stary kufer marynarski ozdobiony zawijasami z kutego żelaza, kilka naczyń z różowej porcelany we wnęce w ścianie i inne miłe lub eleganckie przedmioty, które pojawiały się i znikały z dnia na dzień.
Natomiast jedna rzecz była tam zawsze – maska pośmiertna jej zmarłego męża wykonana z brązu. To była, delikatnie mówiąc, majestatyczna obecność. Naziści tak bardzo poważali to odwzorowanie Reinharda Heydricha, że w 1943 roku wydali pamiątkowy znaczek pocztowy na podstawie zdjęcia tej maski. Błyszcząc zmatowiałym pozłacanym metalem, z zamkniętymi oczami i słabym uśmiechem przywołującym na myśl posągi starożytnych faraonów, wyglądał dosłownie wspaniale. Efekt był nieziemski i denerwujący i wydawał się kłócić z otaczającym go pokojem – może z wyjątkiem nocy. (...) Rozmawiałyśmy w języku niemieckim, którego, prawdopodobnie dzięki pochodzeniu mojego ojca, nauczyłam się wystarczająco dobrze, aby komunikować się z nią w miarę swobodnie. Nagrywałam nasze rozmowy na aktywowany głosem magnetofon, aby mieć pewność, że dobrze ją zrozumiałam.
Lina Mathilde von Osten Heydrich Manninen była drobna i trochę zaftig (słowo, które gdy tylko przyszło mi do głowy jako doskonały opis wdowy po arcyantysemicie, natychmiast zaszokowało mnie swoją ironią, jeśli wziąć pod uwagę, że jego znaczenie to „pociągająco pulchny i soczysty” w jidysz, ale po niemiecku oznacza po prostu „soczysty”). Wyglądała trochę jak Simone Signoret – w jej wyrazie oczu była ta sama światowa bystrość – ale Lina sprawiała wrażenie zarówno mniej wyrafinowanej, jak i bardziej emocjonalnej. Wydawało się, że na ogół wyraża to, co w danej chwili czuje. Potrafiła opowiadać skomplikowane (często zabawne) historie dosadnymi słowami, a jej znajomość języka gestów była na tyle dobra, że mój milczący ochroniarz czuł się uczestnikiem naszej rozmowy. Interesowało ją, jak żyją inni ludzie; wydawała się niepewna prawie wszystkiego innego, z wyjątkiem tego, co (wciąż) czuła do swojego męża.
Granica prawdy i wyobrażeń
Kiedy w końcu doszłyśmy do tematu, dla którego przebyłam tak daleką drogę, aby z nią porozmawiać, źle przetłumaczyłam słowo oznaczające przywództwo, używając Leiterschaft (tak naprawdę nie ma takiego słowa) zamiast Leitung. Zrozumiałe, że pomyślała, że powiedziałam Leidenschaft, co oznacza pasję. „Och, jak cudownie!” – wykrzyknęła. „To naprawdę ważna rzecz, o której trzeba napisać książkę!” I klasnęła w dłonie przed uśmiechniętą twarzą. Gdy wyjaśniłam nieporozumienie, położyła ręce na stole i spojrzała na nie. „Oczywiście – powiedziała bardzo cicho – przywództwo też jest ważne”. (...)
Kiedy z nią rozmawiałam, zdałam sobie sprawę, że kobieta, która mieszkała z mężczyzną noszącym tego rodzaju „broń”, mającą naprawdę znaczenie, była zarówno przyczyną, jak i ofiarą zniszczeń, które mnie samą tak martwiły wiele lat wcześniej, gdy jako dziecko myślałam o ruinach nazistowskich Niemiec. Była także jedną z nielicznych osób gotowych do przedyskutowania pytania, które zadałam jako dziecko: co naziści myśleli, że robią? Przekonałam się, że to pytanie jest ważniejsze teraz, niż kiedy byłam dzieckiem, w latach pięćdziesiątych. Ale to, co dla mnie stanowiło tylko niezbyt częste doświadczenie koszmarnej strony życia, było dla Liny Heydrich splecione z treścią jej codzienności, najbardziej przerażających i najbardziej przyziemnych osobistych wydarzeń.
Komentarz, którego mi udzieliła, sprowadza na ziemię jej słynnego, owianego mitami męża – i dodaje zaskakująco kobiecy punkt widzenia (choć jest, delikatnie mówiąc, politycznie niepoprawny). A należy zauważyć, że była kobietą na tyle światową, że tańczyła walca z Rudolfem Hessem, spierała się z Heinrichem Himmlerem, toczyła waśnie z Hermannem Göringiem i piła stare wino z Albertem Speerem. Oczywiście jej perspektywa miała wyraźne ograniczenia, ponieważ ona i jej mąż nigdy nie byli częścią wewnętrznego kręgu Hitlera, gdzie mogłaby mieć więcej okazji do przysłuchiwania się dyskusjom o ideologii i wiadomościom wojennym. Zresztą kobietom nie wolno było angażować się w politykę nazistowską. Co więcej, w kwestiach, na których Lina się znała, często trudno było ją skłonić do zajęcia stanowiska. (...)
Jest oczywiste, że dla niej, podobnie jak dla większości z nas, droga do prawdy była podróżą przez szereg kolejnych przybliżeń do celu, który nigdy do końca nie został osiągnięty. Mogła być „zdezorientowana”, ale bardzo często wydawało się to odpowiadać jej celom. Odkryłam nie tyle dezorientację, ile tendencję do przeskakiwania między warstwami rzeczywistości, które kryły się za wizerunkiem jej męża. Ten talent do zmienności przypominającej żywe srebro odzwierciedlał jej sposób radzenia sobie ze złożonością przeszłości. Jednak pomimo całego zamętu w wypowiedziach ukazała mi ogólną perspektywę osoby, która stworzyła domowe gospodarstwo Heydricha. Oto kobieta, która wychowała jego dzieci, która zachowała jego pamięć, która pozostała mu na zawsze wierna, a nawet pomogła mu rozpocząć karierę. Jakkolwiek odległe było jej życie od jego życia, zawsze tam była, na dobre i na złe. Podczas gdy Frau Heydrich i ja nie zgadzałyśmy się prawie we wszystkim, w tej kwestii osiągnęłyśmy całkowitą zgodę: „Myślę – powiedziała – że nawet jeśli jest to bardzo trudne, dawni narodowi socjaliści powinni być włączeni w całość historii. Nie powinnaś ich wyłączać! Bo możesz się od nich wiele nauczyć; przynajmniej możesz się nauczyć, czego nie powinnaś robić, czyż nie?”.
Niniejszy tekst to fragment książki pt. „Mąż, ojciec, zbrodniarz. Prywatne życie Reinharda Heydricha” autorstwa Nancy Dougherty i Christophera Lehmann-Haupta, wyd. Prószyński i S-ka, 2024.
Z tekstu usunięto przypisy. Śródtytuły pochodzą od Redakcji.
Czytaj też:
Mord w Lidicach i niemiecka zemsta. Wieś zniknęła z powierzchni ziemi
Czytaj też:
Zagadkowe pochodzenie i tajemnice rodziny Hitlera. Czy miał żydowskich przodków?
Czytaj też:
Powstanie – szansa Himmlera