PIOTR WŁOCZYK: Opublikowana przez pana relacja marynarza Tommy’ego Byersa wzbudziła duże zainteresowanie brytyjskich mediów. Co konkretnie Byers zobaczył na „Bismarcku”?
IAIN BALLANTYNE: Podczas zbierania materiałów do mojej książki o „Bismarcku” kontaktowałem się z wieloma uczestnikami tamtej bitwy, a także z ich rodzinami. Jedną z osób, które się do mnie odezwały, był Kevin Byers, syn Tommy’ego. Dostałem od niego taśmę z rozmową, jaką przeprowadził lata temu z ojcem. Tommy Byers zmarł w 2004 r. w wieku 86 lat.
Byers był świadkiem zatopienia „Bismarcka”. Można śmiało powiedzieć, że podczas tego spektaklu siedział w „pierwszym rzędzie”. Ten młody marynarz z Irlandii Północnej służył na pancerniku HMS „Rodney”, który – wraz z pancernikiem HMS „King George V” – zatopił „Bismarcka”. Byers służył na stanowisku kierowania ogniem, siedział więc wysoko ponad pokładem i patrzył na przeciwnika przez potężne przyrządy optyczne. Był w stanie dostrzec szczegóły, których inni nie mieli szansy wypatrzeć.
Tommy Byers powiedział swojemy synowi, że pod koniec bitwy ktoś na „Bismarcku” wysyłał sygnały świadczące o chęci negocjacji – zobaczył wywieszoną czarną flagę. W ten sposób nieraz poddawały się Royal Navy załogi U-Bootów. Poza tym Byers odczytał też znaki świetlne wysyłane przez kogoś na „Bismarcku” – one też świadczyły o chęci poddania się.
Nic dziwnego, że brytyjskie media podchwyciły ten sensacyjnie brzmiący wątek. Co Byers zrobił z tą wiedzą?
Przekazał ją swojemu przełożonemu. Usłyszał jednak w odpowiedzi, że jeżeli „Bismarck” chce się poddać, to jest już na to za późno. Przełożony Tommy’ego Byersa zakazał mu wracania do tego tematu. „Rodney” nie przestawał ostrzeliwać „Bismarcka”.
Tommy Byers był jedynym, który zauważył te sygnały?
Nie. Podczas tamtej bitwy na niebie nie było niemieckich samolotów, więc marynarze i oficerowie „Rodneya” odpowiedzialni za obronę przeciwlotniczą mieli mnóstwo czasu, by obserwować „Bismarcka”. Również oficer ze znajdującego się na samym szczycie stanowiska kierowania ogniem artylerii przeciwlotniczej widział te sygnały.
Czytaj też:
Hitler – dziecko bolszewików
Jak w takim razie rozumieć to wszystko?
Chciałbym mocno podkreślić jedną rzecz – absolutnie nie sugeruję, że Royal Navy popełniła jakąkolwiek zbrodnię podczas operacji przeciwko „Bismarckowi”. Te sygnały wcale bowiem nie oznaczały, że „Bismarck” chciał się poddać. Uniwersalnie przyjętym znakiem poddania się jest opuszczenie bandery. Do niczego takiego nie doszło w przypadku „Bismarcka”. Na poddanie się z pewnością nie wyraziłby zgody fanatyczny adm. Günther Lütjens.
To, co zobaczył Tommy Byers, było wyrazem desperacji poszczególnych marynarzy, a nie inicjatywą dowództwa. Pamiętajmy bowiem, że przednia część tego okrętu doznała dużo większych zniszczeń niż tylna. Bardzo możliwe, że w tamtym momencie wszyscy starsi oficerowie z przedniej części okrętu już nie żyli. Młodsi marynarze pod nawałą ogniową nie wytrzymali i postanowili prosić o wstrzymanie ognia. Doszło do tego, że część marynarzy najwyraźniej chciała się poddać, podczas gdy w drugiej części „Bismarcka” ich koledzy nie przestawali strzelać do okrętów Royal Navy. Ci, którzy strzelali, byli lepiej zabezpieczeni przed nawałą ogniową. Dość powiedzieć, że najstarszym niemieckim oficerem z „Bismarcka”, który przeżył zatopienie tego pancernika, był Burkard Freiherr von Müllenheim-Rechberg. Odpowiadał on za dwie tylne wieże...
Czy w sytuacji, gdy połowa nieprzyjacielskiego okrętu była już bezbronna, ale druga połowa wciąż strzelała, Brytyjczycy mogli przerwać ogień? Oczywiście, że nie – brytyjskie okręty musiały kontynuować ostrzał, by mieć pewność, że to wielkie zagrożenie dla Royal Navy zostanie wyeliminowane.
Nie wystarczyło obrócenie „Bismarcka” w kupę pogiętego żelastwa? Royal Navy naprawdę musiała posłać dumę Kriegsmarine na dno Atlantyku?
Ocalenie „Bismarcka” nie wchodziło w rachubę. Jeżeli udałoby się Niemcom doholować go potem do portu w okupowanej Francji, to byłoby to zwycięstwo Kriegsmarine. Przypomnijmy: w tym czasie Wielka Brytania wciąż jeszcze samotnie opierała się III Rzeszy. Stalin był sojusznikiem Hitlera, a Niemcy dopiero co zajęli Kretę. Royal Navy na Morzu Śródziemnym była miażdżona przez Luftwaffe, U-Booty co miesiąc zatapiały coraz więcej statków z konwojów, a na domiar złego „Bismarck” kilka dni wcześniej zatopił HMS „Hood”, okręt flagowy brytyjskiej floty. Brytyjczycy musieli raz a dobrze pozbyć się zagrożenia ze strony tego potężnego pancernika i podbudować tym samym morale własnego narodu.
Nie tylko Tommy Byers z ciężkim sercem patrzył na egzekucję „Bismarcka”. Cytowany przez pana Yves Dias, marynarz z „Rodneya”, powiedział, że ostatnie chwile „Bismarcka” wyglądały jak „rzeźnia”. Według niego „[...] na koniec to było morderstwo, bo [»Bismarck«] nie był już się w stanie bronić”. Z kolei Terry Goddard, pilot samolotu Swordfish z lotniskowca „Ark Royal”, który też brał udział w walce z „Bismarckiem”, powiedział panu, że końcówkę walki można było zaklasyfikować jako morderstwo i że było to „zbyt wiele” jak dla niego.
Rzeczywiście, takich opinii jest więcej. Nawet kapitan „Rodneya” z ciężkim sercem patrzył na agonię „Bismarcka”! Ten statek był na tyle mocny, że mimo nawały ogniowej długo unosił się na powierzchni. Pod sam koniec, gdy już wszystkie działa na pokładzie „Bismarcka” umilkły, Brytyjczycy wstrzymali ogień i wysłali ciężki krążownik HMS „Dorsetshire”, który miał zatopić „Bismarcka” torpedami. To były ciężkie sceny, „Bismarck” był zmasakrowany. Tommy Byers widział, jak po drugiej stronie wylatują w powietrze tacy sami marynarze jak on. Te bolesne obrazy wracały w jego wspomnieniach przez wiele lat.
Brytyjscy marynarze z żalem patrzyli na ostatnie chwile nieprzyjacielskiego kolosa, ale równocześnie rozumieli, że nie ma innego wyjścia i trzeba posłać „Bismarcka” na dno oceanu. Nikt nie myślał jednak o zabijaniu niemieckich marynarzy, o czym świadczy podjęta później przez HMS „Dorsetshire” akcja ratunkowa. Chodziło tylko o wyeliminowanie tego potwora. Taka jest natura brutalnego starcia potężnie uzbrojonych gigantów, jakimi były „Bismarck”, „Rodney” oraz „King George V”. Jak ujął to Tommy Byers: „To było bardzo smutne, ale albo oni, albo my... Albo oni, albo my”....
Jak brutalna była końcówka tej bitwy?
Pod koniec tego starcia „Rodney” był już tylko 2 km od „Bismarcka”, masakrując go kolejnymi strzałami. W przypadku starć pancerników jest to bardzo niewielka odległość. Porównując to do warunków walki lądowej, można powiedzieć, że była to walka wręcz. Pamiętajmy bowiem, że największe działa pancerników mogły z powodzeniem trafiać celnie przeciwników oddalonych o ponad 20 km.
Kilka razy podczas tamtej bitwy „Rodney” oddał salwy ze wszystkich swoich największych dział naraz. To był chyba wyjątkowo rzadko spotykany widok na morzach?
„Rodney” miał 16-calowe działa, które były jeszcze większe od dział zamontowanych na „Bismarcku” (15-calowych). Wystrzelenie z wszystkich dziewięciu dział naraz było dosyć ryzykowne. Wyzwolenie tak potężnej energii zagrażało konstrukcji okrętu, więc wyjątkowo rzadko oddawano takie salwy. Zwykle strzelano na zmianę. To, że kapitan „Rodneya” rozkazał oddać pełną salwę, pokazuje, jak bardzo zależało Royal Navy na szybkim posłaniu „Bismarcka” na dno Atlantyku. Oba brytyjskie pancerniki musiały się jak najszybciej wycofać: w miejsce bitwy ściągały U-Booty, a poza tym obu okrętom kończyło się paliwo.
Czy „Bismarck”, stając do bitwy z „Rodneyem” i „King George’em V”, miał jakiekolwiek szanse?
Niemiecki pancernik był w tamtych warunkach skazany na zagładę. Po przeprowadzonym poprzedniego dnia ataku torpedowym
„Bismarck” miał uszkodzony ster i nie był już w stanie manewrować. Był zdany na łaskę prądów morskich. Nie miał żadnych szans w starciu z Royal Navy, która ściągnęła w to miejsce potężne siły z dwoma pancernikami i lotniskowcem na czele.