Niedocenianym wątkiem w tej historii jest zniszczenie przez adm. Lütjensa najważniejszego elementu potęgi „Bismarcka”, a mianowicie morale załogi. Doszło do tego ostatniej nocy, gdy wiadomo już było, że „Bismarck” po uszkodzeniu steru płynie wprost w szczęki Royal Navy. Lütjens napisał do Hitlera, że będzie walczył do ostatniego żywego człowieka. Dla załogi stało się więc jasne, że to już koniec, że pierwsza misja bojowa ich dumnego okrętu będzie zarazem ostatnią. Marynarze dostali tej ostatniej nocy zgodę na wzięcie z magazynów wszystkiego, na co tylko mieli ochotę. Niemcy czuli, że to ostatnia uczta przed zagładą. Czy po takim wieczorze ktokolwiek mógł oczekiwać, że załoga „Bismarcka” będzie się walecznie biła aż do samego końca?
No właśnie, co było śmiertelnym ciosem dla „Bismarcka”? Brytyjska torpeda czy jednak Niemcy dokonali samozatopienia, żeby nie dać pełnej satysfakcji Royal Navy? Różne słychać opinie na ten temat.
Obie odpowiedzi są poprawne. Wielu badaczy zeszło na dno Atlantyku, żeby przekonać się, jak wyglądały ostatnie minuty tego okrętu. Wychodzi na to, że „Bismarck” był jak bokser wagi ciężkiej, który po serii ciosów w końcu pada, ale jeszcze w powietrzu dosięga go ostatni, potężny cios.
Przyjmuje się, że spośród 2365 członków załogi „Bismarcka” około 700 ludziom udało się wyskoczyć za burtę. Uratowanych zostało jednak tylko 116. Brytyjczycy naprawdę nie byli w stanie wyciągnąć z wody więcej rozbitków?
Ten temat wzbudza wiele kontrowersji. HMS „Dorsetshire”, ten sam ciężki krążownik, który torpedował „Bismarcka”, podpłynął w miejsce zatopienia, żeby zabrać ocalałych. Nie mogły tego zrobić brytyjskie pancerniki – jak już wspomniałem, po wykonaniu zadania musiały się jak najszybciej stamtąd oddalić. „Dorsetshire” miał na swoim pokładzie mnóstwo miejsca dla załogi „Bismarcka”. Czy ten okręt naprawdę musiał się wycofać w trakcie akcji ewakuacyjnej? Przecież wiadomo, że gdyby tylko został tam dłużej, na pewno udałoby się uratować setki ludzi więcej. Otóż nie mógł tam zostać, bo w pobliżu pojawił się U-Boot. Niemcy wysłali na pomoc „Bismarckowi” przynajmniej cztery łodzie podwodne i niestety jedna z nich uniemożliwiła kontynuowanie akcji ratunkowej...
Powinniśmy chyba w tym kontekście wspomnieć jedno nazwisko. Joe Brooks był midszypmenem na pokładzie „Dorsetshire”. To był bardzo odważny młody człowiek. Widząc, jak wielu z wychłodzonych Niemców ma olbrzymie problemy z dostaniem się na pokład, sam wyskoczył za burtę i pomagał im, jak mógł. Był jednym z ostatnich ludzi wyciągniętych z wody, zanim „Dorsetshire” odpłynął. Stanął potem przed obliczem groźnego kapitana. Dostał reprymendę, ale nie była ona zbyt surowa. Świadkiem tego obsztorcowania był jeden z marynarzy, z którym rozmawiałem. Kapitan po prostu bał się o życie swojego człowieka.
Porozmawiajmy chwilę o determinacji Brytyjczyków, by posłać „Bismarcka” na dno. Pierwsza z przesłanek była czysto emocjonalna: pomszczenie krążownika liniowego HMS „Hood”.
„Hood” był symbolem brytyjskiej dominacji na morzach między wojnami. Uchodził przy tym za najpiękniejszy krążownik liniowy kiedykolwiek zbudowany. Tysiące brytyjskich marynarzy przewinęło się przez jego pokład (służył od 1920 r.), więc kiedy 24 maja 1941 r. podczas bitwy z „Bismarckiem” „Hood” wyleciał w powietrze po ośmiu minutach wymiany ognia, mnóstwo osób na Wyspach przeżyło szok. Wielka Brytania okryła się żałobą, Brytyjczycy oczekiwali zemsty. Prawda jest jednak taka, że „Hood” – choć piękny – był już wtedy przestarzałą konstrukcją z I wojny światowej. Nie był przygotowany do starcia z relatywnie nowoczesnym niemieckim pancernikiem.
Dlaczego więc „Hood” został wysłany, by zmierzyć się z „Bismarckiem”?
Ponieważ Royal Navy musiała korzystać z tego, co było dostępne. Potrzeby na wszystkich oceanach były olbrzymie, a zasoby relatywnie szczupłe. „Hood” był po prostu pod ręką...
Była jeszcze przesłanka czysto racjonalna: obawa przed dołączeniem „Bismarcka” do pancerników „Scharnhorst” i „Gneisenau”.
Te dwa pancerniki odnosiły triumfy w tamtym okresie. Wizja połączenia sił trzech niemieckich pancerników była koszmarem dla Royal Navy. Konwoje z Ameryki wiozące zaopatrzenie były niezbędne dla wysiłku obronnego Wielkiej Brytanii, a „Bismarck” miał wzmocnić te pirackie rajdy. Mimo pewnych niedociągnięć technicznych był bardzo szybkim, potężnie uzbrojonym i opancerzonym okrętem. Był idealnym piratem i dlatego był bardzo groźny.
Po stracie „Bismarcka” Kriegsmarine „schowała” bliźniaczy pancernik „Tirpitz” we fiordach. Dlaczego Hitler tak marnował potencjał „Tirpitza”?
Hitler nigdy nie lubił pancerników. Był w tym trochę podobny do Napoleona. Po prostu nie rozumiał marynarki wojennej. Führer bał się utraty prestiżu, jaki szedł na dno z każdym takim wielkim okrętem. Dowództwo Kriegsmarine nie powiedziało Hitlerowi o zamiarach wysłania „Bismarcka” w pierwszą misję. Istniała obawa, że od razu zablokuje on taki plan. Hitler dowiedział się o tym po fakcie. Od straty „Bismarcka” Niemcy postawili na okręty podwodne i dlatego „Tirpitz” „przesiedział” wojnę w Norwegii.
Wróćmy jeszcze na chwilę do bitwy z „Hoodem”. To był chyba typowy przykład pyrrusowego zwycięstwa?
Tak, ponieważ pancernik HMS „Prince of Wales” kilka razy trafił „Bismarcka”. Jeden z pocisków przebił zbiornik z paliwem. Na tym skończyła się piracka misja „Bismarcka”. Od tej pory było to ratowanie własnej skóry – niemiecki pancernik musiał się jak najszybciej dostać do okupowanej Francji. To był wyścig – czy „Bismarck” schowa się pod parasol ochronny Luftwaffe, czy wcześniej dopadnie go Royal Navy?
I tu kluczowy był łut szczęścia: jeden z samolotów wysłanych przez lotniskowiec „Ark Royal” trafił „Bismarcka” w ster.
To faktycznie wyglądało na cud. Po wybuchu torpedy zaciął się ster, przez co „Bismarck” stracił zdolność do wykonywania manewrów i „zawrócił” w stronę ścigających go okrętów Royal Navy.
We fragmencie poświęconym udziałowi ORP „Piorun” w walce z „Bismarckiem” napisał pan: „Gdyby wzburzone morze nie było taką barierą, wcale niewykluczone, że szaleni waleczni Polacy staranowaliby »Bismarcka«!”. Mamy to rozumieć jako komplement?
Oczywiście! Niszczyciel „Piorun” próbował ze wszelkich sił zranić „Bismarcka” w nocy przed ostateczną walką. Motywacja załogi „Pioruna” była świetnie znana w Royal Navy, niemniej jeden z brytyjskich marynarzy, z którymi rozmawiałem, jeszcze 70 lat po tamtej akcji wspominał swoje bezgraniczne osłupienie, gdy obserwował „Pioruna” w akcji. Nie udało się wprawdzie Polakom uszkodzić przeciwnika, ale te ataki wymęczyły niemiecką załogę przed ostateczną walką.
O tym, jak polscy marynarze byli postrzegani przez swoich brytyjskich kolegów, niech świadczy legenda, która była powtarzana w Royal Navy. Podczas bitwy z „Bismarckiem” kilku polskich marynarzy na HMS „Rodney” zniknęło ze swoich stanowisk. Brytyjczycy poszli ich szukać. Znaleziono ich ostrzących noże, szykujących się do abordażu... Pewnie to wymyślona historia, ale pokazuje, na jaki wizerunek zapracowali sobie Polacy swoim męstwem.
Iain Ballantyne jest redaktorem naczelnym prestiżowego brytyjskiego magazynu o okrętach wojennych „Warships International Fleet Review”, autorem książki pt. „»Bismarck«: 24 Hours to Doom”, opowiadająca o ostatnich 24 godzinach pancernika „Bismarck”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.