Adam Tycner: Jaki był polityczny plan Niemiecko-Amerykańskiego Bundu? Stworzenie nazistowskich Stanów Zjednoczonych?
Arnie Bernstein:Bund miał się najpierw przekształcić w potężną partię polityczną, która następnie miała przejąć władzę, wprowadzić nazizm w USA, pozbyć się Żydów oraz komunistów i wejść w sojusz z hitlerowskimi Niemcami.
Ilu członków liczył?
Sam Bund podawał, że ma 200 tys. członków, ale tę liczbę można raczej włożyć między bajki. Trudno policzyć, ilu było ich naprawdę, bo oprócz szefostwa organizacji nikt nigdy ich nie liczył, a sprawę dodatkowo komplikowały zawiła struktura Bundu i różne stopnie członkostwa. Z szacunków FBI wynikało, że liczył nie więcej niż 20 tys. ludzi. Do tego trzeba jednak doliczyć niemałą i trudną do oszacowania rzeszę zwolenników i sympatyków.
Skąd się właściwie wzięli tak liczni naziści w Stanach? Wydawałoby się, że to ideologia specyficznie niemiecka.
Tak, przetransportowanie jej na amerykański grunt było karkołomnym zadaniem. A naziści w Stanach wzięli się głównie z Niemiec. Zaczęło się już w 1924 r., czyli rok po nieudanym puczu monachijskim Hitlera. W USA powstało wtedy założone przez dwóch urodzonych w Niemczech Amerykanów Narodowosocjalistyczne Stowarzyszenie Teutonia. Przystąpiło do niego kilkuset amerykańskich Niemców, ale Teutonia szybko pogrążyła się w wewnętrznych sporach i obumarła. Wtedy do akcji wkroczył dział NSDAP ds. zagranicznych. Jego szef Hans Nieland na gruzach Teutonii zorganizował nowe zrzeszenie Gauleitung-USA. Znów się nie udało, głównie dlatego, że Nieland wybrał na szefa człowieka, który był na zmianę dozorcą oraz bezrobotnym i nie radził sobie z przewodzeniem dużej organizacji. Pierwszym w miarę udanym przedsięwzięciem nazistów w USA była organizacja Przyjaciele Nowych Niemiec z siedzibą w Detroit.
Dlaczego akurat w Detroit?
Ponieważ tam mieściły się zakłady Forda. Henry Ford był znany ze swoich antysemickich poglądów, w jego zakładach Żydzi nie pracowali. Zatrudnionych było tam za to mnóstwo Niemców. Jednym z nich był Fritz Kuhn. Kuhn urodził się w Monachium i walczył w niemieckiej armii w czasie I wojny światowej. Po wojnie skończył chemię, ale zatrudnienie znalazł jako kierownik w sklepie z tkaninami. Szybko się wydało, że podkradał spore partie towaru. Uciekł przed procesem do Meksyku, a później do USA, gdzie znalazł pracę u Forda.
To nie wygląda na biografię lidera prężnej organizacji.
A jednak. Kuhn wpadał co chwila w kłopoty w życiu prywatnym, nigdy też nie nauczył się porządnie angielskiego, co zresztą było później przedmiotem drwin. Nieprzychylna mu prasa cytowała jego niegramatyczne wypowiedzi dosłownie, przekręcając słowa albo zapisując jego wypowiedzi gotycką czcionką. Kuhn miał wielkie zdolności organizacyjne. Gdy Przyjaciele Nowych Niemiec pogrążyli się w sporach o przywództwo, w 1936 r. stanął na czele podupadającej organizacji, zmienił jej nazwę na Niemiecko-Amerykański Bund, wyprowadził ją na prostą i osiągnął z nią chyba wszystko, co naziści mogli osiągnąć w USA.
Czyli właściwie co?
Stworzył prężną organizację, która przyciągnęła kilkadziesiąt tysięcy ludzi, dysponowała własnym wydawnictwem, które wydało miliony egzemplarzy rasistowskich, antysemickich, antykomunistycznych i proniemieckich broszur, ulotek oraz książek. Miała własny tygodnik „Deutscher Weckruf und Beobachter” drukowany przez zaprzyjaźnione drukarnie w całym kraju. Miała też osobny periodyk dla dzieci. Bund organizował setki spotkań, wieców, obozów letnich dla młodzieży, szkoleń paramilitarnych...
Szkoleń paramilitarnych? Planował zbrojny przewrót?
Bund przygotowywał swoich członków na „der Tag”(„ten dzień”). Nie było jasne, kiedy ten dzień ma nadejść, ale miał być to moment, w którym w USA wybuchnie otwarta walka między Aryjczykami a Żydami dążącymi do zaprowadzenia bolszewizmu. Członkowie Ruchu Młodzieżowego Bundu przygotowywali się do „tego dnia” poprzez gry i zabawy na obozach letnich. Jednak już Ordnungsdienst, czyli służba porządkowa czy może raczej bojówka Bundu, odbywała tajne szkolenia z bronią.
W nazwie niemieckie słowo „Bund”, urodzony w Niemczech i mówiący z niemieckim akcentem lider nazywany Bundesführerem, służba porządkowa Ordnungsdienst... Czy do Bundu w ogóle przystępował ktoś poza Amerykanami niemieckiego pochodzenia?
Nie ma takich danych. Bund oczywiście twierdził, że do organizacji przystępują wszyscy „aryjscy” Amerykanie, ale można z całą pewnością powiedzieć, że ogromna większość albo nawet prawie wszyscy członkowie Bundu byli albo Amerykanami niemieckiego pochodzenia, albo po prostu Niemcami, którzy wyemigrowali do USA, ale nie mieli jeszcze obywatelstwa. Organizacja epatowała niemieckością. Członkowie Ruchu Młodzieżowego mieli sztylety z napisem „Blut und Ehre”, czyli „Krew i honor”. Nosili mundury wzorowane na Hitlerjugend. Z kolei mundury Ordnungsdienst wyglądały prawie jak te noszone przez esesmanów. Jednakże Kuhnowi bardzo zależało na tym, żeby organizacja była postrzegana jako grupa amerykańskich patriotów. Na wiecach zawsze obok symbolu Bundu, który był wariacją na temat swastyki, wisiały amerykańskie flagi.
Czytaj też:
Grabież tysiąclecia. Tak Niemcy wywieźli Warszawę do Rzeszy
Na okładce pańskiej książki jest zdjęcie, na którym oprócz swastyk i amerykańskich flag widać jeszcze wielki portret Jerzego Waszyngtona.
To był największy wiec w historii Bundu, w lutym 1939 r. w Madison Square Garden. Przyszło na niego ponad 20 tys. ludzi chronionych przez 3 tys. członków Ordnungsdienst. Pretekstem były urodziny Jerzego Waszyngtona, który zgodnie z bundowską wersją historii miał być „pierwszym amerykańskim faszystą”. Stąd jego portret. Tak naprawdę ten wiec był wielką demonstracją siły, liczebności i sprawności organizacji. Chociaż jednak Bund był u szczytu potęgi, znacznie więcej ludzi niż sam wiec zgromadziła demonstracja przeciw niemu. To był zawsze problem Bundu. Miał w USA mnóstwo zaciekłych przeciwników i poza Fordem, który prawdopodobnie potajemnie go wspierał, bardzo mało potencjalnych sojuszników.
Nie współpracował z Ku-Klux-Klanem?
Dopiero w 1940 r., tuż przed ostatecznym upadkiem. W jednym z bundowskich obozów terenowych odbył się zjazd członków Bundu i Ku-Klux-Klanu. Przyjechało kilka tysięcy ludzi. To musiał być dość przerażający widok. Były przemówienia ludzi w białych strojach „klanowców” na przemian z umundurowanymi członkami Bundu i palenie wielkiego krzyża w asyście ubranych jak esesmani bojówkarzy. Myślę, że współpraca z Ku-Klux-Klanem nigdy się nie rozkręciła ze względu na odległość. Działał on głównie na południu, a Bund na Zachodnim i Wschodnim Wybrzeżu, gdzie miał najwięcej zwolenników wśród niemieckich imigrantów i ich potomków. Kuhn szukał jednak sojuszników również gdzie indziej. Próbował się dogadać z Indianami.
Dlaczego akurat z Indianami? Zaliczał ich do Aryjczyków?
Nie, ale po pierwsze Kuhn wiedział o indiańskich fascynacjach Hitlera, który pochłaniał książki Karola Maya. Po drugie Indianie byli wówczas w fatalnym położeniu i szerzyły się wśród nich różne radykalne ideologie. Jedną z nich był paranoiczny antykomunizm połączony z antysemityzmem. Było kilku indiańskich publicystów obwiniających o całe spotykające Indian zło żydowsko-komunistyczne kliki, które miały rzekomo opanować administrację Roosevelta. Bundowi udało się zwerbować kilku z nich, na przykład czirokeskiego wodza Młodego Księżyca, który na wiecach przemawiał w indiańskim stroju z pióropuszem i opaską ze swastyką na ramieniu. Z Bundem współpracowała też Federacja Indian Amerykańskich, której szef z plemienia Krików podzielał antysemickie poglądy Kuhna. Jednak ani federacja, ani Młody Księżyc nie byli w stanie przeciągnąć na swoją stronę większości Indian i z Bundem trzymała tylko mała ich część. Ostatecznie wszystko skończyło się na małej grupie Indian paradujących ze swastykami.