Podwodne drapieżniki

Podwodne drapieżniki

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski 
Załogi polskich okrętów biły się po rycersku, atak z ukrycia był dla nich nie do pomyślenia.

PIOTR WŁOCZYK: Co się działo na pokładach polskich okrętów podwodnych na początku września 1939 r.?

MARIUSZ BOROWIAK*: Załogi tych jednostek przeżywały wtedy prawdziwą gehennę. Pięć naszych okrętów podwodnych było cały czas tropionych i atakowanych z morza oraz z powietrza. Nasze okręty na Bałtyku prawie cały czas były pod wodą, tylko nocą wypływały na powierzchnię w celu przewietrzenia i naładowania akumulatorów. Ukryć się było o tyle trudno, że z powietrza doskonale widać było smugi oleju. W takich warunkach trudno nawiązać walkę.

Które momenty były najcięższe?

Szczególnie obciążające psychicznie dla załóg były ataki z użyciem bomb głębinowych. Polacy mogli tylko czekać, czy kolejna bomba rozerwie kadłub ich okrętu. Co ciekawe, dowódcy niemieckich U-Bootów twierdzili, że unicestwili polską flotę podwodną. Podchwyciła to zresztą propaganda III Rzeszy, która otwarcie głosiła takie rewelacje. Szybko jednak się okazało, że Polacy, wydawałoby się wbrew logice, przetrwali. Tak i dlatego myślę, że możemy tu mówić o dużym sukcesie. To, że wszystkie pięć okrętów podwodnych przetrwało, było w tamtych okolicznościach naprawdę sporym wyczynem.

Nasi podwodniacy nie mieli we wrześniu 1939 r. żadnej okazji do ataku?

W tamtych warunkach nie dało się walczyć. Zresztą w przedwojennych rozkazach dowództwa floty było jasno powiedziane, że nasze okręty mogą zatapiać jednostki od niszczyciela w górę. Chodziło o unikanie niepotrzebnego ryzyka. A jeżeli już nasz okręt spotkałby w sprzyjających okolicznościach np. duży transportowiec, to nasza jednostka była zobowiązana do wypłynięcia na powierzchnię i zmuszenia wroga do zatrzymania. Nie było mowy o ataku z ukrycia, co tym bardziej utrudniało atak.

Piękny, rycerski wręcz etos, tylko zupełnie nieprzystający do realiów tamtej wojny...

Zgadza się. Co ciekawe, nawet gdy „Orzeł” zatapiał w kwietniu 1940 r. niemiecki transportowiec „Rio de Janeiro”, nie był to atak w stylu U-Boota. „Orzeł” wynurzył się, kazał „Rio de Janeiro” zastopować maszyny i dopiero gdy Niemcy zaczęli „kombinować” i wzywać pomocy, nasz okręt przystąpił do ataku i zatopił niemiecki statek. Przypomnijmy, że wojna trwała już osiem miesięcy, a nasi podwodniacy wciąż walczyli po rycersku…

(…)

Plan na przedarcie się „Orła” przez cieśninę Sund musiał brzmieć dla części załogi jak samobójstwo.

Dokładnie tak. Te wody były pilnowane przez niemieckie okręty nawodne i podwodne. W pewnym sensie przedarcie się do Wielkiej Brytanii było więc misją samobójczą. Dlatego adm. Unrug nie naciskał i dawał dowódcom okrętów podwodnych alternatywę: Szwecja albo Wielka Brytania. Estończycy zabrali z „Orła” mapy, ale nasi oficerowie byli na tyle dobrzy, że potrafili z atlasu szkolnego wykreślić drogę do Wielkiej Brytanii. Jednak nie da się powiedzieć, że wszyscy chcieli uciekać. Na okręcie były dwa obozy. Pierwszy to grupa wciąż lojalna wobec Kłoczkowskiego, która chciała pozostać w Tallinie. Druga grupa to marynarze skupieni wokół zastępcy Kłoczkowskiego, kpt. Grudzińskiego. Ten ostatni wykazał się nie lada zdolnościami, bo przekonanie załogi do ucieczki nie było łatwe. Ci, którzy nie mieli rodzin, bardzo chcieli płynąć do Wielkiej Brytanii, jednak ci, którzy mieli rodziny, byli bardziej sceptyczni.

Orła” wyprzedził o kilka dni „Wilk”. Jak wyglądało przyjęcie w Wielkiej Brytanii?

To był dla Brytyjczyków szok, że oto polski okręt podwodny przedarł się przez teren tak dobrze kontrolowany przez Niemców. To się Brytyjczykom nie mieściło w głowach! Jednak przez kilka tygodni nie upubliczniano informacji, że Polakom udało się uciec. Dowództwo Royal Navy poprosiło o dyskrecję. Dopiero w październiku 1939 r. zrobiono wielki show, włącznie z późniejszą wizytą pary królewskiej. Polska Marynarka Wojenna w Wielkiej Brytanii liczyła więc trzy niszczyciele i dwa okręty podwodne.

(...)

Cały wywiad dostępny w najnowszym numerze miesięcznika „Historia Do Rzeczy”

Mariusz Borowiak – pisarz, dziennikarz, marynista, poszukiwacz wraków. Autor 70 książek o tematyce wojenno- -morskiej. Opublikował książkę „Stalowe drapieżniki. Polskie okręty podwodne 1926–1947”.

Cały wywiad dostępny jest w 3/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl