Prostytutki w Auschwitz
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Prostytutki w Auschwitz

Dodano: 
Auschwitz
Auschwitz Źródło: Wikimedia Commons
W największym niemieckim obozie funkcjonował dom publiczny dla więźniów. Do niedawna był to temat tabu, o którym nie wolno było głośno mówić.

Cena: 2 marki.
Czas: 15 minut.
Pozycja: klasyczna.
Zabezpieczenie: brak.

Tak wyglądały wizyty w burdelu na terenie Auschwitz. Jeżeli można je z czymś porównać, to chyba tylko z pracą na taśmie w fabryce. Przed drzwiami pokojów ustawiali się w kolejkach więźniowie. Rozlegał się dzwonek – pierwszy szereg wchodził do środka. Mężczyźni zdejmowali spodnie i robili swoje. Po kwadransie rozlegał się kolejny dzwonek, mężczyźni wciągali spodnie i wychodzili na zewnątrz. Do wejścia szykował się kolejny szereg.

W drzwiach każdego z pokojów znajdował się wizjer, przez który na wszystko patrzyli esesmani. Chodziło o to, by więźniowie nie rozmawiali z prostytutkami i przypadkiem nie kopulowali z nimi w różnych pozycjach. Każda pozycja poza klasyczną uznawana była bowiem za przejaw seksualnego rozwydrzenia niezgodnego ze zdrowym narodowo-socjalistycznym światopoglądem. Strażnicy czuwali również nad tym, by więźniowie zdejmowali buty.

Wizyta w obozowym burdelu, nazywanym przez Niemców „puffem”, nie miała więc na celu intymnego zbliżenia kobiety i mężczyzny, ale raczej mechaniczne rozładowanie napięcia seksualnego. Gdy po raz pierwszy pisałem o tej sprawie, udało mi się dotrzeć do jednego z więźniów Auschwitz, który korzystał z usług obozowych prostytutek i zgodził się o tym opowiedzieć. Mężczyzna ten już nie żyje.

– Na dole stał wyznaczony więzień funkcyjny – mówił w roku 2007. – Wręczało mu się talon. Potem szybka kontrola weneryczna i dyżurujący esesman wyznaczał odpowiedni pokój. Dostawało się numerek i szło na piętro. Każda dziewczyna miała swoje pomieszczenie. Pokoje urządzone były tak jak w normalnym domu. Łóżko, jakiś stolik, firanki. Dziewczyny były ubrane bardzo ładnie, w cywilne przyzwoite ubrania. Nikt, kto nie spędził kilku lat za drutami, nie zrozumie, jakie wrażenie mógł wywoływać w nas taki widok. Po stosunku sanitariusz dezynfekował członka jakimś płynem i szło się z powrotem do baraku.

Specjalny dwumarkowy talon więźniowie otrzymywali w nagrodę za ofiarną pracę czy dobre sprawowanie. Burdel był bowiem częścią wprowadzonego przez Heinricha Himmlera systemu motywowania więźniów. Seks miał być nagrodą zachęcającą do dalszej pracy. System ten nazywano Frauen, Fressen, Freiheit, czyli Kobiety, Żarcie i Wolność. Historyk Agnieszka Weseli podkreśla jednak, że nazwa ta była często przekręcana na Fressen, Ficken, Freiheit. Czyli Żarcie, Pieprzenie i Wolność.

Z dwóch marek opłaty 45 fenigów miała otrzymywać prostytutka, pięć fenigów więźniarka sprawująca funkcję burdelmamy, a 1,5 marki wpływało na konto nadzorującego obóz Głównego Urzędu Gospodarki i Administracji SS (WVHA). W praktyce zaś WVHA brał wszystko. Kobiety nie dostawały nic.

Jak podkreślają historycy, w całym przedsięwzięciu chodziło nie tylko o zwiększenie wydajności pracy więźniów, ale także o przeciwdziałanie homoseksualizmowi, który szerzył się wśród więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. W sumie burdele działały w około 10 kacetach. Ten w Auschwitz został założony latem 1943 r. Znajdował się na pierwszym piętrze w bloku numer 24. To pierwszy budynek po lewej stronie za bramą z napisem „Arbeit macht Frei”.

Na parterze znajdowała się kancelaria, na górze zaś było wiele małych pokoików, w których prostytutki przyjmowały klientów. Dom publiczny działał przez dwie–trzy godziny po wieczornym apelu.

Dziwki czy ofiary

Naraz w bloku 24 pracowało kilkanaście kobiet. W sumie przez obóz mogło się ich przewinąć kilkadziesiąt. Kim były? Z pochodzenia były to głównie Niemki i Polki. Oczywiście więźniarki. Teoretycznie, jako nieczyste rasowo, w burdelu nie mogły pracować Żydówki. Praktycznie zdarzały się i kobiety tej narodowości. Część z nich była zawodowymi prostytutkami. Były oznaczone jako ASO, czyli element aspołeczny. Za drutami wykonywały więc tylko swój zawód.

Część jednak wcześniej z prostytucją nie miała nic wspólnego. Kobiety te zgłosiły się dobrowolnie podczas rekrutacji urządzanej w barakach. Dlaczego? Po prostu chciały przeżyć. Znajdowały się na granicy śmierci głodowej, wyczerpane z powodu katorżniczej pracy, zawszone, brudne, bite przez kapo i strażników. Esesmani obiecywali zaś, że w bloku 24 dostaną białe pieczywo, będą mogły odpocząć i wkrótce zostaną wypuszczone na wolność. Prostytucja była sposobem na przeżycie.

Agnieszka Weseli dotarła do następującej relacji byłej więźniarki: „Kiedyś ogłoszono, że poszukują chętnych do lekkiej pracy, ona się zgłosiła. Nie wiedząc, co to jest. Przyjął ją lekarz esesman. Kiedy ją zbadał, powiedział: Czy ty wiesz, gdzie pójdziesz? Ona mówiła: Nie, nie wiem, mówili, że do lekkiej pracy, gdzie będzie dużo chleba. Więc on jej mówił: Słuchaj, ta praca będzie polegała na tym, że będziesz miała do czynienia z mężczyznami, a poza tym jest taka rzecz, że będziesz miała przeprowadzony zabieg, który pozbawi cię możliwości macierzyństwa. Zastanów się, bo istnieje szansa przeżycia obozu, jesteś młoda, zapragniesz być matką – a wtedy to będzie już zupełnie niemożliwe. Ona mówiła – a co tam matką, matką. Ja chcę chleba”.

Zdarzył się nawet przypadek, że do pracy w bloku 24 zgłosiła się dziewica...

Chociaż obietnica wcześniejszego wypuszczenia na wolność nie została dotrzymana, sytuacja kobiet, które trafiły do obozowego burdelu, rzeczywiście się poprawiła. Dostawały porcje zgodne z przydziałem esesmanów (inni więźniowie nazywali te porcje „kurwią michą”), przyzwoitą bieliznę i ubrania. Te ostatnie pochodziły z Kanady. Czyli z miejsca, gdzie trafiały ubrania odebrane na rampie ludziom idącym do komór gazowych. Obozowe prostytutki mogły się malować, palić papierosy i codziennie myć.

Był to więc inny świat i część kobiet nie ukrywała zadowolenia z powodu wyrwania się z baraków i raptownej poprawy sytuacji. – Pamiętam, że jak przechodziliśmy koło tego budynku, idąc do pracy, dziewczyny wychylały się z okien. Machały do nas, posyłały nam całusy. Wyglądały bardzo ponętnie. Oczywiście chłopacy odpowiadali tym samym i wkrótce robiło się zbiegowisko – opowiadał mi jeden z byłych więźniów Jerzy Bielecki (numer obozowy 243).

Gdy kobiety zostały sprowadzone do bloku numer 24, Wydział Polityczny obozu kazał zrobić im fotografię. – Przyszły do mnie roześmiane, rozluźnione. Bardzo ładne. Żartowały i piszczały przed obiektywem. Osiem Polek i siedem Niemek – opowiadał zaś Wilhelm Brasse (numer 3444), słynny, nieżyjący już dzisiaj fotograf z Auschwitz. – Rozmawiałem z nimi. Były zadowolone, bo dano im nadzieję – dodał.

Zgodnie z niemieckimi zasadami rasowymi, które obowiązywały nawet w burdelach, Niemcy mogli korzystać tylko z usług niemieckich prostytutek, a Polacy tylko z polskich. – Tak było jednak tylko w teorii. W praktyce więźniowie chętnie wymieniali się przyznanymi im numerkami. Szczególnie chętni do takich wymian byli Niemcy. Polki były chyba ładniejsze – opowiada Brasse. Inne relacje potwierdzają te słowa. Niemki były na ogół tłustymi, mało apetycznymi blondynkami. Polki były zaś zgrabne i pociągające.

Aborcje i sterylizacja

Klienci burdelu obchodzili również inne obostrzenia władz obozowych. Choćby takie jak zakaz korzystania z usług prostytutek częściej niż raz w tygodniu czy przymus posiadania talonu. – Nie wszyscy mieli możliwość, aby go zdobyć. Dlatego chłopacy kombinowali – wspominał Jerzy Bielecki. – Wszystkie okna na tyłach bloku 24 zostały zaślepione. Jednak ludzie oczywiście znajdowali sposoby, żeby odgiąć deski i przedostać się do środka. Pewnego razu kilku kapo, Polacy i Niemcy, wynaleźli skądś długi sznur. Przerzucili go pomiędzy budynkami i w ten sposób przedostali się do dziewczyn. Ktoś jednak o tym doniósł i SS zrobiło na nich zasadzkę. Pamiętam, że dostali po 25 batów na tyłek – dodał.

Często nielegalnych amantów po linach wciągały do środka same dziewczyny. Miało to miejsce po oficjalnych „godzinach pracy”, gdy nadprogramowi klienci przynosili im łakocie czy kosztowności. Pewnego razu w domu publicznym nakryto przebywającego tam nielegalnie głównego pisarza obozowego, a raz nawet głównego kucharza. – Esesmani mieli ścisły zakaz korzystania z usług więźniarek. Jednak oczywiście i oni potajemnie zakradali się do dziewczyn – relacjonował Wilhelm Brasse.

Praca w obozowym burdelu tylko z pozoru była jednak lekka. Dziennie przez blok 24 w Auschwitz przewijało się od kilku do 150 więźniów. Oznacza to, że kobiety musiały czasami spać nawet z ośmioma klientami w przeciągu kilku godzin. SS nie przejmowało się specjalnie ich zdrowiem i bezpieczeństwem. Więźniom nie rozdawano prezerwatyw, więc często zdarzały się przypadki zajścia w ciążę (nie we wszystkich obozach sterylizowano prostytutki).

Wtedy kobiety poddawano rutynowym aborcjom. Zabiegi przeprowadzane były od niechcenia, w prymitywnych warunkach przez obozowych lekarzy. W efekcie bardzo często kobiety były nieodwracalnie okaleczane. Brutalnie obchodzono się z nimi również wtedy, gdy zarażały się od więźniów chorobami. Błyskawiczne leczenie i z powrotem do pracy. I tak w kółko przez kilka lat. W efekcie kobiety wychodziły z Auschwitz jako ludzkie wraki.

Badająca obozowe puffy niemiecka historyk Christa Paul dotarła do dwóch byłych prostytutek: – Nawet po kilkudziesięciu latach było im trudno o tym mówić – relacjonowała. – To, co robiły w obozie, odcisnęło na nich poważne piętno. Po wojnie miały problemy z ułożeniem sobie życia. Żadna nie miała dzieci. Borykały się z rozmaitymi problemami natury psychicznej. To naprawdę było dla nich tragiczne doświadczenie. To one były największymi ofiarami tego procederu.

Niestety zarówno więźniowie, jak i historycy traktowali je z pogardą i lekceważeniem. Na ogół nazywali je dziwkami i traktowali jako część załogi obozu. Podobną logikę przyjęły po wojnie władze RFN. Te kobiety, które przełamały wstyd i wystąpiły o odszkodowanie, zostały odprawione z kwitkiem. Uznano bowiem, że pieniądze im się nie należą, bo przecież dobrowolnie zgłosiły się do pracy w obozowych burdelach. Tego, że nie miały wyboru, nie uwzględniono.

Tłum pod oknami

Kto chodził do bloku 24? Kto korzystał z usług prostytutek w Auschwitz? Gdy sześć lat temu zapytałem o to kilku byłych więźniów obozu, zdecydowana większość powiedziała, że klientami byli tylko funkcyjni, kapo i konfidenci. Głównie Niemcy. Polacy mieli zaś demonstracyjnie bojkotować ten przybytek jako kolejne niemieckie narzędzie upokarzania więźniów. Ludziom, którzy chodzili do prostytutek, miano nie podawać ręki.

– Żaden szanujący się Polak nigdy by się tym nie zhańbił — podkreślał Józef Stós (numer obozowy 752). – Uważaliśmy się za więźniów politycznych, którzy są przetrzymywani bezprawnie i cierpią za ojczyznę. Korzystanie z takiego przybytku zafundowanego nam przez wroga uwłaczałoby naszej godności. Traktowaliśmy to jako obrzydliwość – dodawał. Inni świadkowie argumentowali, że wielu więźniów było tak wycieńczonych katorżniczą pracą i głodowymi racjami żywnościowymi, że nie w głowie im były wizyty w burdelu.

Profesor Józef Szajna, numer obozowy 18729, mówił: – To nie był przypadek, nie było to żadne odstępstwo od reguły. Burdele były elementem niemieckiego planu dręczenia więźniów. Ktoś, kto uzna, że blok 24 był jakimś podarowanym więźniom luksusem, po prostu nie zna Auschwitz. Chodziło o upodlenie ludzi. To kolejny przykład niemieckiego cynizmu i perfidii. Obozowe burdele nie są żadną sensacją, to tylko kolejna zbrodnia narodowego socjalizmu.

Zupełnie innego zdania był cytowany wcześniej więzień, który przyznał, że kilkakrotnie korzystał z usług pensjonariuszek bloku 24. – Nieprawda – powiedział o zapewnieniach swoich współwięźniów. – Chodzili wszyscy. I Polacy, i Niemcy. Człowiek, który od kilku lat siedzi za drutami, nie myśli w takich momentach o ojczyźnie. Zastanawia się natomiast, czy następnego dnia jeszcze będzie żył.

Zapewne bywało więc różnie. Historycy przychylają się jednak do tej drugiej, mniej heroicznej wersji. Według zachowanych relacji przed burdelem codziennie wieczorem zbierały się gęste tłumy więźniów, którzy – mimo braku talonów – próbowali się jakoś dostać do środka. Zdarzało się, że pod oknami bloku 24 wystawało po 600 więźniów. Esesmani musieli rozpędzać ich przy użyciu pałek. A mimo to następnego dnia mężczyźni wracali. Ten, kto wszedł w posiadanie dwumarkowego talonu, uznawany był w Auschwitz za szczęściarza.

Artykuł został opublikowany w 1/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.