Z jednej strony człowiek czynu. Weteran wielu kampanii, poszukiwacz przygód, wytrawny myśliwy. Człowiek nieustraszony. Był wielokrotnie ranny – nie miał oka ani jednej dłoni – mimo to za każdym razem wracał do służby, aby mężnie stawać przeciwko wrogom imperium.
Z drugiej strony dystyngowany arystokrata, intelektualista i dyplomata, który znał wszystkie sławy – zarówno ze świata kultury, jak i polityki – swoich czasów. Muszę przyznać, że niewiele przeczytałem książek, które sprawiłyby mi tyle przyjemności.
To, co dla polskiego czytelnika będzie najciekawsze, to oczywiście część poświęcona naszemu krajowi. Generał De Wiart przybył bowiem do Polski w trakcie wojny z bolszewikami jako członek brytyjskiej misji wojskowej.
Nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie wpakował się w tarapaty. Samolot, na którego pokładzie leciał do zajętego przez armię polską Kijowa, roztrzaskał się o ziemię. Generał oczywiście przeżył. Tak jak przeżył napaść czerwonych kozaków na swoją limuzynę.
„Nasza misja wojskowa przeżyła wiele interesujących i pomyślnych chwil – pisał. – Asystowaliśmy narodzinom nowej Polski, przyglądaliśmy się, jak budzi się do życia witalny, silny i pełen energii naród. Nauczyliśmy się dzielić radości Polaków”.
Generał De Wiart Polskę uznał za swoją drugą ojczyznę. Osobiście zaprzyjaźnił się z marszałkiem Józefem Piłsudskim – którego uważał za jednego z najwybitniejszych europejskich mężów stanu – i innymi czołowymi postaciami polskiego życia publicznego. W naszym kraju tak się zasiedział, że… pozostał w nim 20 lat. Do katastrofy 1939 r.
Brytyjski generał osiadł w odciętym od świata domu na bagnach Polesia tuż przy granicy sowieckiej. I tam przez wiele lat oddawał się swojej myśliwskiej pasji. Obszerne fragmenty „Mojej odysei” poświęconej temu okresowi jego życia publikowaliśmy w 44. numerze „Historii Do Rzeczy”.
Po czym można poznać prawdziwego przyjaciela? Po szczerości. Fałszywy przyjaciel tylko kadzi i stara się przypochlebić. Prawdziwy przyjaciel wali prawdę prosto w oczy. Nawet jeżeli jest ona niewygodna. Nie inaczej jest z De Wiartem. Widział on zarówno zalety Polaków, jak i wady.
„Polacy mają zwyczaj reagować na porażki jak dzieci – pisał generał – i niemądrze przenoszą emocje związane z biegiem spraw publicznych do sfery życia prywatno-towarzyskiego”. Jakież to trafne! A jednocześnie, przyznają to Państwo, bardzo aktualne.
De Wiart krytycznie oceniał zresztą również własne państwo. Szczególnie irytował go wyraźnie antypolski kurs brytyjskiej polityki.
„Podczas każdego konfliktu, a spraw spornych było całe mnóstwo – pisał generał – nasze stanowisko niezmiennie było wbrew Polsce. Nawet Paderewski kiedyś wybuchnął:
– To nieprawdopodobne, żebyśmy w każdej sprawie nie mieli racji!
Nie jestem w stanie wskazać ani jednej sprawy, w której mój rząd zgadzałby się z Polakami, a istotnych kwestii nie brakowało: Gdańsk – pierwszy gwóźdź do trumny Polski, Wilno, Galicja Wschodnia, Cieszyn, wytyczenia granicy polsko-rosyjskiej, Górny Śląsk.
Przebieg granicy polsko-rosyjskiej zaproponowany przez lorda Curzona oznaczał najogólniej, że Polacy musieliby ustąpić ze wszystkich terenów położonych na wschód od Brześcia Litewskiego. Nasza misja na Górnym Śląsku zajmowała tak proniemieckie stanowisko, że trzymałem się od niej z daleka, wiedząc doskonale, że z jej członkami na pewno nie znajdę wspólnego języka”.
Tak, Brytyjczyków zawsze mieliśmy przeciwko sobie. Tym bardziej na uznanie zasługuje postawa gen. De Wiarta. Człowieka, który szedł pod prąd.
Adrian Carton de Wiart
„Moja odyseja. Awanturnik, który pokochał Polskę”
Bellona
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.