Tak wspominał go Olgierd Budrewicz. A kpiarzem był Władysław Zambrzycki niebywałym. Przed wojną w „Expressie Porannym” donosił o nadzwyczajnych transakcjach niejakiego Alfonsa Cynjana, który a to jakiemuś kmiotkowi sprzedał kolumnę Zygmunta, to znów innemu naiwniakowi spieniężył most Kierbedzia czy wydzierżawił na dansing halę Dworca Głównego. Historie te przeżyły ich twórcę i przywoływane są do dziś, choć mało kto świadomy jest, czyjego były autorstwa. Na ostatniej stronie „Expressu Porannego”, którą redagował, w kronice drobnych wypadków potrafił zamieścić np. mrożącą krew w żyłach opowieść o żmijach zagrażających przechodniom w Ogrodzie Saskim. Ciągnęła się potem ta czy podobna jej bzdura niczym wąż morski, przy czym wszedł Zambrzycki w dziennikarską spółkę z Szymonem Krongoldem, który banialuki te powtarzał w prasie żydowskiej, i na odwrót. „W ten sposób każde z naszych kłamstw miało swego rodzaju dokumentację…” – opowiadał po latach Markowi Sadzewiczowi w wywiadzie dla „Stolicy”.
Rządy komuny nie miały zupełnie poczucia humoru, co dla Zambrzyckiego było nie do przyjęcia. Radził więc sobie, jak mógł, choćby podrzucając koledze w ramach walki z analfabetyzmem hasełko: „Szerz oświatę wśród zdunów. Naucz czytać choć jednego z nich. Pokaż zdunowi cztery litery”. A w „Expressie”, już nie „Porannym”, a „Wieczornym”, publikował horoskopy z takimi oto radami: „Dla kupców dzisiejsze godziny przedwieczorne mogą być dość ciężkie. Powinni się liczyć z kłopotami. Uważać na rachunki. Nagłe zjawienie się kontrolerów w sklepie jest prawdopodobne”.
Właśnie w „Expressie Wieczornym” miał Władysław Zambrzycki swój stały felieton opatrzony, do czasu, winietą: „Kto chce, niech wierzy”. W nadtytule tego zbioru dziwactw, kuriozów i najprzeróżniejszych osobliwości doszukano się jednak zapewne religijnego podtekstu, zmieniono bowiem nazwę felietonu na „Kto chce, niech czyta”. A chcieli wszyscy.
On sam filozofię swych dowcipów wywodził od belgijskiej zwanze, co wyjaśnił w książce „Kaskada Franchimont” (1962): „Prawdziwe zwanze powinno być bezinteresowne, zatajone, wytworne i zabawne. Innymi słowy, jest to wysublimowany żart, dla większości ludzi niezrozumiały, a tak osobisty, że pozostawia radość na całe życie”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.