Lipcowa powódź u podnóża Sudetów w 1897 r. była równie tragiczna jak ta, która zdarzyła się równo 100 lat później. W ciągu jednego dnia w dolinie Bobru spadło najwięcej deszczu w historii – przynajmniej od czasu, kiedy zaczęły się jego pomiary przed niemal stu laty - ponad 345 litrów na m². Na Bobrze w Jeleniej Górze od południa 29 lipca do rana następnego dnia, przybyło aż 5 metrów wody. W Pilchowicach, korytem Bobru przypominającego zwykle bardziej górski strumień niż rzekę, płynęło dziewięć razy więcej wody niż Odrą we Wrocławiu. Zalana została znaczna część Jeleniej Góry. W wielu miejscach woda sięgała dachów parterowych budynków i przelewała się przez mosty na Bobrze. Żywioł nie oszczędził też innych części sudeckiego pogórza. Woda wdarła się do Wlenia zatapiając rynek i ratusz. Podobnie było w Leśnej. W tych miastach żywioł sięgał pierwszego piętra kamienic. Powódź uszkodziła większość dróg w Karkonoszach. Zniszczone zostały świeżo wytyczone szlaki turystyczne. Wylały też Kwisa i Nysa Łużycka. Na szczęście były tylko cztery ofiary śmiertelne. Niewiele, bo w sąsiednich Czechach woda pochłonęła około 130 istnień ludzkich. Straty oszacowano na około 18 milionów niemieckich marek.
Pruska potęga kontra woda
Powodzie z zadziwiającą regularnością nawiedzały ten region od wieków, ale jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej ofiarą wody padały co najwyżej pastwiska, drewniane chałupy czy liche mosty. Na stworzenie systemu zapobiegającego skutkom powodzi zawsze jednak brakowało pieniędzy. Technologia budowy zapór potrafiących sprostać tak potężnym wyzwaniom również była w powijakach.
Z biegiem czasu straty spowodowane powodziami było coraz większe. Zjednoczone Niemcy stawały się gospodarczym mocarstwem, napędzanym parą i elektrycznością. Parowe maszyny, przewody elektryczne, tory kolejowe i brukowane drogi bardzo źle znosiły zalewanie masami wody, podobnie jak reprezentacyjne budynki pruskich władz. Ogromne odszkodowania, jakie Niemcy uzyskały po wojnie francusko – pruskiej napędzały inwestycje i sprawiły, że Prusacy mogli się wreszcie pozbyć kultywowanej przez stulecia oszczędności. W całym państwie powstawały monumentalne obiekty, które miały świadczyć o potędze Niemiec. W podobny sposób – i raz na zawsze – postanowiono rozwiązać problem powodzi zalewających Śląsk.
3 lipca 1900 roku pruski Landtag przyjął specjalną ustawę o środkach zapobiegania powodziom w Prowincji Śląskiej. Uregulowane miały zostać rzeki Osobłoga na Opolszczyźnie, Nysa Kłodzka, Bystrzyca Dolna, Kaczawa, Bóbr, Kwisa i Nysa Łużycka. Projekt miał kosztować 39 milionów marek. Najważniejszą jego częścią było wybudowanie dwóch zapór w najbardziej zagrożonych rejonach - na Kwisie koło Leśnej i na Bobrze w Pilchowicach. Za zaporami miały powstać ogromne zbiorniki wodne, magazynujące nadmiar wody. Praktyczni Prusacy nie zapomnieli o innych korzyściach. Tamy i jeziora miały również służyć pozyskiwaniu energii w wybudowanych przy nich elektrowniach wodnych. Atrakcyjne turystycznie obiekty miały przyciągać rzesze robotników, korzystających z wprowadzanych właśnie płatnych urlopów i innych socjalnych osiągnięć wilhelmińskiej rzeszy, przy okazji ożywiając gospodarczo region.
Wybudowanie zapory w Pilchowicach nie było łatwym zadaniem. Mechanika tak ogromnych budowli hydrotechnicznych nie była jeszcze do końca poznana, a konstruktorzy uczyli się na własnych i cudzych błędach. Boleśnie przekonali się o tym mieszkańcy położonej po południowej stronie Gór Izerskich Desnej. Zbudowana tam po powodzi z 1897 r. tama runęła wkrótce po wybudowaniu. Woda zaatakowała znienacka, niszcząc prawie 100 gospodarstw i topiąc 62 osoby. Przyczyną katastrofy był zły projekt i oszczędności na jego wykonaniu.
Zaporę w Pilchowicach zaprojektował jeden z najwybitniejszych ówcześnie specjalistów w tym zakresie prof. Otto Intze z politechniki w Akwizgranie. Wg jego projektów i przy osobistym udziale w Niemczech i Austro-Węgrzech powstało kilkadziesiąt zapór, umożliwiając regulację rzek, ochronę przeciwpowodziową, nawadnianie i pozyskiwanie taniego prądu elektrycznego na obszarach, gdzie dotychczas było to trudne do wyobrażenia. Możliwe to było również dzięki zasadom opracowanym przez Intzego. Zapory sadowiono między górskimi masywami, na których opierał się łukowato wygięty w kierunku zbiornika mur oporowy, powodując ściskanie, a nie rozrywanie zapory. Do tego dochodził sam ciężar masywnego muru, wykonanego głównie z dopasowanych, wzajemnie się klinujących kamiennych ciosów. Przed zaporą formowany był tzw. klin Intzego – ziemny wał, który dodatkowo chronił właściwą tamę przed naciskiem wody. Były to znaczące innowacje, zanim do budowy zapór zaczęto stosować zbrojony beton. Intzemu na miejscu pomagał inżynier Curt Bachmann. Prace powierzono spółce B. Liebold & Co. AG z Holzminden, a bezpośrednio pracami kierował inżynier Alberto Cucchiero.
Największa tama nowoczesnej Europy
Po wybraniu odpowiedniego miejsca, niezwykle malowniczego przełomu Bobru między mierzącą 350 m. n.p.m. Górą Zamkową, a wysokim na 438 m. n.p.m. cyplem góry Korzec, przystąpiono do planowania zapory i badań geologicznych i geotechnicznych. Pierwsze prace w terenie zaczęto wykonywać w roku 1902. Właściwa budowa zaczęła się po dwóch latach. Najpierw w skale pod Górą Zamkową wydrążono tunel, do którego skierowano wody Bobru, żeby osuszyć jego dotychczasowe koryto. Sam tunel był niebagatelnym dziełem górniczym. Mierzył 383 metry długości, przy przekroju poprzecznym 9 na 7 metrów. Mniej więcej w jego połowie umieszczono szyb z betonowymi śluzami, służącymi do regulacji przepływu wody. Tunel działa do dziś, umożliwiając przepływ wody poza zaporą. Wodę do tunelu skierowano specjalną przegrodą, w odległości 250 metrów od przyszłej zapory. Dzisiaj schowana na dnie zbiornika zapobiega przesuwaniu się po dnie cięższych kawałków skał, i innych porwanych przez wodę przedmiotów, mogących zagrozić zaporze.
Na miejscu stworzono całą infrastrukturę, niezbędną dla prowadzenia prac. Powstały mieszalnie betonu, tartaki, stolarnie, warsztaty mechaniczne i kamieniarskie. W pobliżu pracowały kamieniołomy dostarczające budulca. Dla pracujących przy budowie cudzoziemskich robotników wybudowano 5 baraków mieszkalnych wraz z kasynem – restauracją. Przy budowie pracowało 250 murarzy z Włoch i 550 miejscowych robotników. Większość prac została wykonana siłą ich mięśni, przy użyciu prostych narzędzi – kilofów, łopat i taczek.