Nieznane ludobójstwo
  • Anna SzczepańskaAutor:Anna Szczepańska

Nieznane ludobójstwo

Dodano: 
Obóz dla uchodźców z Rwandy w Zairze, 1994 rok
Obóz dla uchodźców z Rwandy w Zairze, 1994 rok Źródło:Wikimedia Commons
Na przełomie XX i XXI w. w sercu Afryki zginęło ok. 6 mln ludzi. Był to największy konflikt od czasu zakończenia drugiej wojny światowej, choć zachodnie społeczeństwa niemal zupełnie go nie zauważyły.

W połowie lat 90. wszyscy sądzili, że apogeum terroru w targanej krwawymi konfliktami od lat 60. Afryce nastąpiło w roku 1994 w Rwandzie. W wyniku ludobójstwa dokonanego przez Hutu zginęło wówczas ponad milion Tutsi. Przyszłość pokazała, że kolejny dramat był tuż za rogiem.

Największy konflikt po drugiej wojnie światowej rozegrał się właśnie w środkowej Afryce. Pierwsza i druga wojna domowa w Kongu, które (wbrew nazwie) zaangażowały wiele afrykańskich państw, rozgrywały się z przerwami w latach 1996–2003. W ciągu kilku lat zginęło ok. 6 mln osób, a kilkanaście milionów zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Ze skutkami tych konfliktów Afryka boryka się cały czas, ale ich pokłosie dotyka dziś pośrednio także Europy.

Dzieje dekolonizacji to seria gorzkich rozczarowań i morze przelanej krwi. W tej opowieści trudno o pozytywnych bohaterów. Tutaj winę ponoszą wszyscy: dawni kolonizatorzy i lokalni afrykańscy watażkowie.

Gorzej niż za Belgów

Jak pisaliśmy w poprzednim numerze „Historii Do Rzeczy”, Mobutu Sese Seko, przejmując władzę, twierdził, że robi to, aby ocalić kraj przed katastrofą. W pierwszych latach faktycznie udało mu się ustabilizować sytuację gospodarczą Konga (Zairu), lecz na porażkę nowej ideologii „mobutyzmu” nie trzeba było długo czekać. Państwo bogate w cenne złoża było rozkradane przez niewielką klikę.

Amerykanie przez lata wspierali jednak Mobutu i zabiegali o jego względy. W Białym Domu, niczym celebrytę, podejmowali go prezydenci Kennedy, Nixon, Carter czy Bush senior. Nixon nazywał Mobutu „liderem stabilności o wielkiej bystrości umysłu”, podkreślając, że władze USA mogą się od przywódcy Zairu wiele nauczyć. Postawa Amerykanów wskazywała na starą prawdę, że polityka to gra interesów, a „cel uświęca środki”. Biały Dom miał przecież doskonałe rozeznanie w tym, jaką politykę prowadzi Mobutu, lecz mimo to i tak go popierano. Zair „siedział” przecież na miedzi, diamentach, złocie czy kobalcie. Nade wszystko jednak Mobutu był wyraźnie antysowiecki, co w realiach zimnej wojny było kluczowe.

Dzięki poparciu USA, innych zachodnich rządów oraz instytucji takich jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy (które udzielały Zairowi przez lata miliardowych kredytów) dobra passa Mobutu trwała nadzwyczaj długo, bo ponad 30 lat. Krach przyszedł wraz z upadkiem Związku Sowieckiego. Afryka przestała być areną zimnowojennych zmagań i teatrem dla wojen zastępczych. Mobutu nie był już Amerykanom potrzebny, tym bardziej że od lat stawał się coraz bardziej niewygodnym partnerem. Rozkradając Zair, stał się jednym z najbogatszych ludzi świata. Miał kilkaset kopalni, plantacji, farm, prywatne zoo i ponad 20 pałaców i rezydencji od Francji, przez Hiszpanię, Włochy, do Senegalu i Brazylii. W jego kraju kwitł kult jednostki. Mobutu nazywany był Prorokiem i Mesjaszem. Pojawiały się propozycje, aby czcić jego zamiast Chrystusa. Przy milczącej zgodzie świata Mobutu zamienił Zair w prawdziwe „jądro ciemności”.

Artykuł został opublikowany w 8/2023 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.