PIOTR ZYCHOWICZ: Wojna to dwa żywioły: manewr i impas. Od setek lat wojny mają fazy ruchome i pozycyjne. Myślę, że konflikt na Ukrainie potwierdza tę prawidłowość.
JACEK BARTOSIAK: Oczywiście. To odwieczna rywalizacja na polu bitwy. Szybkie rajdy konnicy – a potem czołgów – versus wyczerpujące walki w okopach czy długotrwałe oblężenia twierdz i miast. Wojna była, jest i będzie poszukiwaniem równowagi, a konkretnie wynajdywaniem w równowadze przewag i asymetrii. To daje zwycięstwo. Ale do tego należy mieć odpowiednio skalibrowane narzędzie. Weźmy husarię. Ona musiała być na tyle ciężka, żeby rozbić czworoboki wroga, ale na tyle lekka, aby mogła się szybko przemieszczać, manewrować, atakować na odpowiednim dystansie. Nie mogła też być zbyt liczna, by móc manewrować na polu walki, nawracać itp. oraz nie mieć zbyt ciężkiego ogona logistycznego. Można więc powiedzieć, że na wojnie niewiele się zmieniło, oczywiście oprócz rozwoju techniki.
Narzędzia się zmieniają. Od kamiennych toporków przez łuki, muszkiety, karabiny maszynowe, czołgi i samoloty doszliśmy do dronów. Ale w każdej wojnie chodzi o to samo – o znalezienie luki w obronie przeciwnika i zadanie mu rozstrzygającego ciosu. Tak aby padł na kolana i można mu było narzucić swoją wolę polityczną.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.