Hollywoodzka ucieczka z piekła ajatollahów

Hollywoodzka ucieczka z piekła ajatollahów

Dodano: 
Irańczycy szturmują ambasadę USA w Teheranie, 1979 r.
Irańczycy szturmują ambasadę USA w Teheranie, 1979 r. Źródło: Wikimedia Commons
Sześciu amerykańskim dyplomatom udało się uciec z ambasady USA w Teheranie po tym, gdy placówkę opanowali Irańczycy. Uciekinierzy znaleźli tymczasowe schronienie u kanadyjskich dyplomatów, ale CIA musiało błyskawicznie zorganizować dla nich ewakuację z Iranu. Z pomocą przyszło Hollywood...

PIOTR WŁOCZYK: Co pan pomyślał, kiedy CIA przedstawiła wam wariacko brzmiący pomysł na wyciągnięcie was z Teheranu?

MARK LIJEK: Pomyślałem, że to genialne! Już od dłuższego czasu zastanawialiśmy się, jakim sposobem moglibyśmy wyrwać się z Iranu. Nic nie przychodziło nam jednak do głowy. (…) Każdy pomysł wydawał się zły. Kiedy więc Tony Mendez z CIA, który pod przykrywką przyleciał po nas do Teheranu, powiedział, na co wpadł, od razu przypadł mi do gusty ten plan. Mieliśmy podawać się za ludzi z Hollywood, którzy szukają plenerów dla filmu science fiction pt. „Argo”.

(…) Nie bał się pan, że realia tej operacji mogą was, amatorów, po prostu przerosnąć, a w razie wpadki może was spotkać najgorsze?

Rozumiałem, czym może się to skończyć, ale wierzyłem, że w razie katastrofy Irańczycy nie zdecydują się na rozstrzelani dyplomatów z uwagi na strach przed reakcją USA. Tylko że tu naprawdę nie było dobrych opcji. Pozostawanie w ukryciu w domu kanadyjskiego dyplomaty było coraz bardziej stresujące. Czuliśmy wtedy, że pętla coraz bardziej się zaciska na naszych szyjach. Przez wiele tygodni mieliśmy dużo szczęścia, ale to się musiało w końcu zmienić”.

W dalszej części wywiadu Mark Lijek opowiada o wcielaniu się przez uciekinierów w role, które przydzieliła im CIA, a także o samym wylocie z Teheranu, który kosztował ich mnóstwo nerwów - jednym z problemów była bardzo słaba jakość zdjęć w używanych przez nich fałszywych kanadyjskich paszportach.

Uwolnieni dyplomaci na spotkaniu z prezydentem Jimmy'm Carterem. Mark Lijek drugi od prawej.

Lijek jest też bardzo krytyczny, jeżeli chodzi o podejście Jimmy'ego Cartera do Irańczyków:

„Niestety, ówczesny prezydent nie dawał sobie rady z sytuacjami kryzysowymi. Nie miał temperamentu przywódcy. Nie miał pojęcia, jak uwolnić zakładników. Jego pierwsza konferencja prasowa była kompletną katastrofą. Powiedział niemal wprost Chomeiniemu, że jeżeli nie zabije żadnego z zakładników, to Ameryka nie użyje siły. Czyli Irańczycy mogliby przetrzymywać zakładników w nieskończoność… Takich rzeczy nigdy się nie mówi, nawet jeżeli to prawda! Nie mówi się drugiej stronie, że to ona ma w ręku wszystkie karty. Irańczycy potraktowali to oczywiście jako przejaw słabości USA. Sprawa zakładników pomagała islamistom usunąć demokratyczną opozycję i umocnić republikę islamską. Ameryce potrzebny był wówczas przywódca, który powiedziałby: „nie obchodzi nas, czy zabijecie zakładników. I tak was dorwiemy”. Carter nie potrafił blefować.

Wydaje się, że takim przywódcą był Ronald Reagan.

Myślę, że strach przed Reaganem przyspieszył rozmowy i zakładnicy zostali wreszcie uwolnieni. Po 444 dniach! (…)

Jak CIA szkoliła dyplomatów, by zminimalizować ryzyko wpadki na lotnisku? Dlaczego amerykańska agencja wywiadowcza przez blisko 20 lat nie przyznawało się do tej operacji?

Cały wywiad dostępny jest w 7/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.