W rezultacie Polacy pracują najemnie na cudzy kapitał, a tutejsi politycy administrują, zachowując decyzyjność w sprawach drugorzędnych czy trzeciorzędnych oraz w zakresie odbierania i rozdawania nieswoich pieniędzy. Stąd sformułowania w rodzaju "teren, na którym żyją Polacy", stają się niestety coraz bardziej uzasadnione. Kierunkowe decyzje polityczne w istotnych sprawach nas dotyczących zapadają co do zasady poza naszymi granicami.
W 2025 roku chyba nikogo nie dziwi już twierdzenie, że znacząca część polskiej klasy politycznej widzi siebie w roli pośredników między metropolią a prowincją. Kierownictwo Unii Europejskiej na obecnym etapie prowadzi centralizację otwarcie i – wobec perspektywy utraty władzy nad Europą – w trybie przyśpieszonym. Nie będąc jeszcze formalnie państwem, Unia Europejska uzurpuje sobie prawa państwa w stosunku do nieswoich obywateli, co nasi politycy zwykli maskować frazesem "potrzebujemy więcej integracji".
Dominacja unijnej oligarchii
Polski parlament w znacznym zakresie jedynie imituje funkcję prawodawczą. Od wielu lat nowe stanowione w Polsce prawo w większości pochodzi od Komisji Europejskiej – niedemokratycznego organu Unii. W zasiedlonej lobbystami Brukseli regulacje tworzone są na potrzeby liczących się tam korporacji. Aby prawo było implementowane w Polsce i innych bantustanach, odpowiednie transfery finansowe dyscyplinują lokalnych hersztów i ich koterie, dając im nawet możliwość rozporządzenia częścią pieniędzy. Przykładem jest słynne KPO – dług, o którego zaciągnięcie nikt Polaków nie zapytał. Początkowo rząd przy milczeniu prawie całej opozycji, próbował nawet ukryć przed Polakami, że to pożyczka. Ponadto, żeby ten dług zaciągnąć, poprzedni i obecny rząd zobowiązały się do wprowadzenia mnóstwa niekorzystnych, ale pożądanych przez Komisję Europejską zmian w prawie (tzw. kamienie milowe). Chodzi m.in. o nowe podatki czy pełne ozusowanie umów cywilnoprawnych.
To już norma, że prawo płynące z Brukseli Sejm implementuje do naszego porządku prawnego, mimo że w większości są to regulacje niepotrzebne, a niekiedy szkodliwe dla społeczeństwa i narodu. Aktualne przykłady to formatowanie Polski pod masową muzułmańską migrację (m.in. pakt migracyjny) czy żądanie podporządkowania ekonomii i gospodarki ideologii klimatyzmu, wyznawanej przez wąskie kręgi uprzywilejowanych, zupełnie już oderwanych od realnych problemów zwykłych ludzi "elit". System ETS, kryteria ESG, rozporządzenie EUDR, czy dyrektywa EPBD – to wszystko inżynierie społeczne typu sowieckiego, nieprzystające do organizacji mieniącej się demokratyczną i – o zgrozo! – szanującą wolność. Przygotowywana jest też dramatyczna dla europejskiego rolnictwa umowa UE-Mercosur oraz unia fiskalna, czyli przejęcie przez Komisję Europejską kompetencji podatkowych państw członkowskich. Z polskiego punktu widzenia wszystkie te przedsięwzięcia powinny zostać pilnie zastopowane.
Nasi politycy nie chcą albo nie potrafią przeciwstawić się pragnieniom unijnego establishmentu, wobec czego reakcja w kierunku normalizacji sytuacji w Europie musiałby wyjść z Niemiec i Francji. Przy czym jak pisze w książce "Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa" publicysta m.in. "Do Rzeczy" Tomasz Cukiernik, komisarze to kukiełki, a Unią Europejską rządzą jego zdaniem cztery siły: koncerny międzynarodowe, finansjera międzynarodowa, służby specjalne poważnych krajów członkowskich oraz służby specjalne niektórych państw spoza UE.
W 2025 roku w wyniku zaistniałych niekorzystnych okoliczności demokracja w Unii Europejskiej została bezpośrednio zmuszona do odsłonięcia swojego prawdziwego oblicza. Jak się okazało, polega ona na tym, że w państwach członkowskich bez względu na wynik głosowania mają rządzić ci, co trzeba, czyli ci, których popiera unijna wierchuszka. I tak w wariancie rumuńskim, kiedy pierwszą turę wyborów prezydenckich wygrał nie ten, co trzeba, wybory zostały anulowane. W wariancie francuskim liderka sondaży, faworytka do wygranej już teraz prewencyjnie dostała sądowy zakaz startu. (Wybory prezydenckie w 2027 r.). Wybory do Bundestagu się udały i nie było potrzeby interwencji bezpośredniej, choć Thierry Breton, były komisarz UE ostrzegł wcześniej, że "zrobiliśmy to w Rumunii, zrobimy i w Niemczech". W przyszłości wariant niemiecki być może będzie polegał na delegalizacji całej partii zmierzającej do zwycięstwa. Chodzi oczywiście o AfD – jedyną w Niemczech partię prawicową.
Coraz bardziej nakazowa gospodarka Unii Europejskiej połączona z nieznośną posłusznością wobec unijnej biurokracji polskiej klasy politycznej niszczy nasz kraj na wielu płaszczyznach – od rolnictwa, przez usługi po przemysł. Polska gospodarka funkcjonuje nie dzięki, ale MIMO działalności regulacyjnej Komisji Europejskiej i podporządkowanych jej kolejnych polskich rządów. Ale finalnie nie ma takiej gospodarki, której nie da się zaorać, prowadząc politykę socjalistycznej redystrybucji i programów inżynierii społecznej.
Neokolonizacja polskiej gospodarki
Jak wiadomo, nasze zapóźnienie w bogaceniu się swój początek bierze z okresu peerelowskiego, ale zdaniem wielu ekonomistów i osób zajmujących się polityką, kiepska struktura polskiej gospodarki jest pochodną błędów transformacji ustrojowej. Pod koniec grudnia 1988 roku, kiedy Sejm uchwalił ustawę o działalności gospodarczej (ustawa Wilczka) i rok później, gdy – już Sejm kontraktowy – przyjął pakiet ustaw planu Balcerowicza, Polska ruszyła w drogę od socjalizmu do kapitalizmu i z powrotem do socjalizmu, tyle że w nowej demokratycznej odsłonie.
Od centralnie planowanej gospodarki Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej należało oczywiście odejść. Wolnorynkowe reformy realizowane przez wicepremiera Balcerowicza na podstawie planu podanego przez amerykańskiego ekonomistę Jeffreya Sachsa zdławiły spowodowaną przez PZPR inflację, uratowały Polskę przed hiperinflacją i umożliwiły wytwarzanie bogactwa. Krytycy transformacji wskazują jednak na niewłaściwy na kilku płaszczyznach sposób jej przeprowadzenia. Chodzi m.in. o brak dekomunizacji gospodarki i uwłaszczenie nomenklatury, administracyjną likwidację PGR-ów, ustawową ingerencję państwa w cywilne umowy kredytowe, brak reprywatyzacji oraz nadmierną ich zdaniem wyprzedaż przedsiębiorstw państwowych kapitałowi zachodniemu, co powodowało marnowanie potencjału ludzkiego i miało poskutkować ekonomicznym podbojem Polski.
Stąd głosy, że była to nie tyle prywatyzacja, ile przechwytyzacja. Model państwa, jaki wprowadzono w III RP, Stanisław Michalkiewicz określił jako wzorowany na południowoamerykańskich juntach kapitalizm kompradorski. Od zwykłego kapitalizmu różni się on tym, że w zwykłym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na rynku decydują cechy podmiotu działającego: czy jest pracowity, przedsiębiorczy, pomysłowy, czy nie boi się ryzyka i czy ma szczęście. Jeśli tak, to osiągnie on na rynku mniejszy lub większy sukces. Tymczasem w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do kluczowych segmentów rynku decyduje przynależność do sitw.
Prof. Andrzej Koźmiński, który wykładał m.in. na uniwersytecie w Los Angeles, przestrzegał przed podporządkowaniem polskiej gospodarki międzynarodowym korporacjom, określając ten proceder jako "wpuszczenie rekina do stawu z rybami". Z jednej zatem strony III RP od początku stanowiła folwark dla postkomunistycznej nomenklatury, z drugiej zachodni kapitał w dużym stopniu opanował polski przemysł, handel, bankowość, media, czy energetykę.
Podbój ekonomiczny jak a Afryce
W swojej najnowszej książce "Oczy szeroko otwarte. Polska strategia na czas wojny światowej" Jacek Bartosiak przypomina, że według statystyk Polska jest drugim po Chinach krajem, który w ostatnich trzydziestu latach najbardziej skorzystał na globalizacji. Różnica między nami a nimi polega na tym, że o ile kierownictwo państwa chińskiego postanowiło stopniowo wyzwolić się z systemu podwykonawstwa dla USA i Zachodu, to w Polsce pozostaliśmy w statusie peryferyjności wobec nich.
Uwzględniając oczywiste różnice dotyczące m.in. poziomu życia i rozwoju, Polska została skolonizowana jak kraje afrykańskie. Proces neokolonizacji polskiej gospodarki szczegółowo opisał prof. Witold Kieżun w książce "Patologia transformacji". Prowadzoną bez żadnych skrupułów neokolonizację państw afrykańskich przez międzynarodowy kapitał Kieżun obserwował w Burundi i Rwandzie, gdzie w latach 80. pracował w ramach projektu ONZ mającego na celu modernizację zarządzania w Afryce Centralnej. Przykładowo Kongo byłoby jednym z najbogatszych państw świata, gdyby samodzielnie wykorzystywało surowce teoretycznie swoich ziem. Kobalt, koltan, złoto, miedź, diamenty, tantal, cyna i wiele innych. Ale właśnie z powodu cennych złóż i bogactwa naturalnego duzi gracze rywalizują o ten kraj dla zysków swoich koncernów. Obecnie jest tam zresztą toczona kolejna wojna – oczywiście nie siłami własnymi państw eksploatujących, tylko miejscową ludnością tubylczą.
Mając to doświadczenie, Kieżun z przerażeniem stwierdził, że w latach 90. rozpoczął się okres kształtowania struktury ekonomicznej Polski na wzór tej dobrze znanej mu z postkolonialnych krajów Afryki Centralnej. Kierujący sprawami państwa politycy całkowicie bezkrytycznie akceptowali rozwiązania podsunięte przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. W efekcie bezrefleksyjnie przyjęliśmy drakońską kurację – niezbędną, ale przygotowaną w pierwszej kolejności z myślą o interesach kapitału zachodniego.
Wyprzedaż majątku państwowego
Z omawianych w książce raportów wybitnych polskich ekonomistów wynika, że już sześć lat po rozpoczęciu transformacji ustrojowej najcenniejsze segmenty polskiego rynku, najbardziej opłacalne i charakteryzujące się największą dynamiką popytu, zostały całkowicie opanowane przez przedsiębiorstwa zagraniczne, a krajowe firmy w tych branżach przestały istnieć. Sprzedawano jak najszybciej i bardzo tanio. W wielu przypadkach cena sprzedaży przedsiębiorstwa była niższa od kosztu wyceny ich wartości. W 90 proc. prywatyzacji wyceny dokonywały zespoły specjalistów zagranicznych. W 1999 roku Bank Światowy przeprowadził ankietę, w której 100 proc. pytanych potwierdziło, że w trakcie prywatyzacji polskich przedsiębiorstw państwowych płaciło tzw. prowizje, czyli łapówki. Jednocześnie import z zagranicy – modelowo dobry i pożądany – niepotrzebnie wypierał z rynku wiele dobrej jakości produkcję, którą należało po 89. roku zachować i rozwijać.
Strategia zachodniego kapitału wobec polskiej gospodarki zakładała likwidację miejscowej konkurencji i przejęcie rynków. Obejmowała przede wszystkim cztery obszary: wysoką technikę, dobra inwestycyjne, przemysł konsumpcyjny i wielki handel. Nowi właściciele kapitału pozbywali się polskiej konkurencji poprzez likwidację zakupionych zakładów, wykorzystywanie ich do marginesowej produkcji elementów kompletowanych w rodzimym zakładzie czy doprowadzenie do bankructwa poprzez dumping cenowy.
Przemysł
Firmy zachodnie dokonywały reorientacji zakupionych w Polsce fabryk na potrzeby własnej produkcji. W ten sposób zlikwidowano polską produkcję na potrzeby naszej energetyki, a także w zakresie realizacji obiektów energetycznych (warszawski MEGATEX). Załatwiono też m.in. firmy takie jak: ZAMECH, DOLMET, ELTA, FAKOP, liczne fabryki maszyn rolniczych oraz większość zbrojeniówki. Z kolei branże maszyn budowlanych, dźwigów czy cukrownictwo wykończono poprzez wycofanie produkcji na eksport. W efekcie przejęcia cukrowni przez niemieckie koncerny i późniejszych regulacji unijnych Polska znany i ceniony na świecie eksporter cukru, stała się jego importerem. Jeszcze inny manewr polegał na prywatyzacji zakładów pod kątem zdyskontowania spodziewanego przyszłego popytu dla przejęcia zysków z tego tytułu. Przykładem jest tu wykup polskich cementowni, by zarobić na budowie w Polsce autostrad. Obecnie 100 proc. rynku cementowego w Polsce jest kontrolowane przez kapitał zagraniczny.
Telekomunikacja
Zagraniczne koncerny, głównie z Francji i Niemiec, kontrolują większość dużych operatorów telekomunikacji w Polsce. Zaawansowane technologicznie Zakłady Wytwórcze Urządzeń Telefonicznych w Warszawie, Węgrowie i Bydgoszczy, które miały znaczący udział w rynku telefonicznym ZSRR, niemiecki Siemens przejął tylko po to, aby w ramach tzw. wrogiego przejęcia zlikwidować zakupione polskie zakłady, produkcję przenieść do Niemiec i przejmując kontrakty i kontakty handlowe, wejść na gigantyczny rynek rosyjski.
Inny przykład to sprzedaż Telekomunikacji Polskiej S.A. państwowej firmie France Telecom (dziś ta firma to Orange S.A). Zdaniem prof. Jerzego Urbanowicza z PAN była to sprzedaż systemu sieci bezpieczeństwa narodowego z systemem obrony kraju na czas ewentualnej wojny. Przy okazji tej transformacji – mimo sprzeciwu służb – ofiarowano Francuzom strategiczną spółkę Emitel, administrującą naziemną infrastrukturą radiowo-telewizyjną w naszym kraju.
Sieci handlowe
Już na samym początku transformacji rozpoczęła się kolonizacja polskiego handlu. W 2011 roku prawie cały wielki segment tej branży jest opanowany przez sieci zagranicznych supermarketów. Na przestrzeni lat są lub były to m.in. brytyjskie Tesco, francuskie Carrefour, Auchan i Intermarche, niemieckie Lidl, Aldi i Kaufland, holenderski SPAR, duński Netto, czy portugalska Biedronka – obecnie największy dyskont handlowy w Polsce. W rezultacie wyeliminowania małej i średniej miejscowej konkurencji nieliczna grupa podmiotów, które opanowały rynek może spokojnie dyktować wyższe ceny, aby mieć dla siebie wyższą marżę.
Dziś w Polsce rynek handlu detalicznego jest zdominowany przez zagraniczne sieci, podczas gdy w części Europy Zachodniej, ale także na Ukrainie czy w Rosji zdecydowanie dominują podmioty lokalne. Jeśli chodzi o duże markety, procentowy stosunek własnych sklepów do zagranicznych wynosi w Polsce niecałe 25 procent, w Hiszpanii 72 proc., we Francji 90 proc., a w Niemczech 97 procent.
Bankowość
Także prawie cały sektor bankowy w Polsce jest kontrolowany przez kapitał zachodni. W PRL funkcjonowało mało banków i wszystkie były państwowe. To oczywiście sytuacja absurdalna, ale wyprzedanie tak strategicznego sektora podmiotom zagranicznym jest równie nieroztropne. W 1993 roku w Polsce tylko 10 banków znajdowało się pod kuratelą kapitału zagranicznego. Do 1998 roku było już 28 banków spółek akcyjnych z przewagą kapitału zagranicznego, w wśród nich 18 z 100 proc. kapitału zagranicznego. Rok później banki zagraniczne zyskały w Polsce pełną swobodę działania, w tym pełną swobodę w zakresie transferowania zysków do metropolii.
Obecna struktura rynku bankowego w Polsce charakteryzuje się dominacją kilku dużych banków komercyjnych, z których część ma większościowy kapitał zagraniczny. Wśród największych banków działających w Polsce są m.in. PKO BP (z przewagą kapitału państwowego – prawie 30 proc.), Santander Bank Polska (kapitał hiszpański), mBank (należący do niemieckiego Commerzbanku), ING Bank Śląski (kapitał holenderski), Bank Millennium (z portugalskim właścicielem), BNP Paribas (dominujący kapitał francuski), Pekao S.A. (dominujący kapitał polski).
Media
W 1990 roku rozpoczął się również proces wyprzedaży polskiej prasy. Jak pisze prof. Kieżun, w rezultacie działania Komisji Likwidacyjnej Prasa-Książka-Ruch doprowadzono do powstania stu kilkudziesięciu wydawnictw. W wyniku kontroli NIK stwierdzono, że 71 tytułów zostało rozdanych powstałym spółdzielniom dziennikarskim, a te, z braku środków finansowych przekazywały je różnym spółkom, które z kolei sprzedawały je koncernom zagranicznym. Tym sposobem istotną część rynku przejął niemiecki Passauer Neue Presse (obecnie Polskapresse). Inne niemieckie koncerny prasowe działające na przestrzeni lat w Polsce to Bertelsmann, Bauer i Axel Springer – od 2010 r. Ringier Axel Springer. Ta niemiecko-szwajcarska spółka ma m.in. Onet, Business Insider Polska, Forbes Polska, Fakt, Newsweek Polska.
Podmioty z kapitałem krajowym dominują na rynku telewizyjnym. Mowa tu o telewizji rządowej TVP, Polsacie i Telewizji Republika. Właścicielem TVN pozostaje amerykański Warner Bros. Discovery. Także w prasie drukowanej sytuacja jest zróżnicowana. Od 2023 roku większościowym akcjonariuszem Gremi Media – właściciela „Rzeczpospolitej” jest holenderska spółka Pluralis B.V., wspierana m.in. przez fundację należącą do rodziny Sorosów. W obszarze mediów cyfrowych i reklamy internetowej dominują amerykańscy giganci: Google i Meta (Facebook), które generują znaczną część przychodów z reklamy online w Polsce.
Odwracanie uwagi najemników od rozmieszczenia kapitału
Wspomnieliśmy tu jedynie kilka wybranych przykładów kształtowania się niekorzystnej struktury polskiej gospodarki po 1989 roku. Skala neokolonizacji, transferowania zysków do central poza peryferium, jest tak gigantyczna, że dopóki nie przeprowadzimy repolonizacji, to wizja przebicia się Polski do światowej gospodarczej ekstraklasy pozostanie tym, czym jest dziś – ględzeniem polityków. Jeżeli jednocześnie nie przestaniemy zrzekać się resztek suwerenności i niepodległości na rzecz realizacji utopijnych projektów Komisji Europejskiej, to przestaniemy być państwem średnim, a staniemy się czymś w rodzaju unijnego powiatu z gospodarką niezdolną do funkcjonowania i całkowicie zależną od datków z metropolii.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na pewne nieporozumienie, a raczej celową manipulację solidarnie podawaną Polakom do wierzenia przez polityków i medialnych ekspertów. Chodzi o eksponowanie wzrostu PKB – jako najważniejszego wskaźnika świadczącego o stanie gospodarki. "PKB rośnie, czyli jest dobrze, a będzie lepiej", mówią. Jak wiadomo, jest to tylko jeden z wielu wskaźników. Wysuwają go na czoło nie tylko dlatego, że jest wygodny dla miejscowych polityków, ale również z powodu potrzeby rozbudzania i utrzymywania u ludności podporządkowanych bantustanów poczucia o tym, jak fajnie, nowocześnie jest robić na kapitał międzynarodowych firm. Ma to cementować naszą peryferyjną rolę w europejskim i światowym podziale pracy.
W "Oczy szeroko otwarte" Jacek Bartosiak pisze: "Metoda ta służy temu, by ukrywać, że kapitał ma znaczenie. Metoda PKB wylicza pracę człowieka, jakby się bogacił, pomimo że nie pracuje on na swój kapitał. Wskaźnik PKB jest zatem sposobem na to, by odwracać uwagę biednych od rozmieszczenia kapitału i żeby wierzyć, że wzrostem bogactwa jest ich zarabianie z pracy najemnej, a nie z kapitału. [...] Nabożny stosunek do PKB jako miernika niewskazującego adekwatnie, kto kontroluje kapitał i jego akumulację, na który to kapitał pracują mrówczo ludzie pracy najemnej w swoim własnym kraju. Chodzi o metodę mającą «dowartościować» pracę najemną, a skrywać wagę własności akumulowanego kapitału. Przekładając to na bardziej «ludzki» język: liczenie wzrostu PKB może służyć temu, by skrywać, że kapitał i jego własność ma znaczenie, ponieważ wskaźnik PKB wylicza, owszem, pracę człowieka, pomimo że najczęściej pracuje nie na swoją własność. W tym ujęciu wskaźnik PKB jest sposobem na to, żeby odwracać uwagę od rozmieszczenia kapitału, tworząc wrażenie u ciężko pracujących ludzi, że źródło bogactwa stanowi zarabianie z pracy najemnej, a nie z kapitału".
Można przypomnieć postulat kierunkowy Stanisława Michalkiewicza, że zasadnicza reforma powinna polegać na przywróceniu ludziom władzy nad bogactwem, jakie wytwarzają swoją pracą, a z której zostali podstępnie wyzuci przez rosnącą armię swoich rzekomych dobroczyńców.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.