Uważny obserwator konfliktu na Bliskim Wschodzie nie mógł przeoczyć szokującego projektu, który w trakcie izraelskiej operacji specjalnej w Strefie Gazy forsowali radykalni (i nie tylko) syjoniści. Mowa o „rozwiązaniu problemu Strefy Gazy” poprzez masowe wysiedlenie jej palestyńskiej ludności. A następnie zastąpienie ich żydowskimi osadnikami.
Na pewnym etapie Izraelczykom udało się do tego pomysłu przekonać nawet prezydenta Stanów Zjednoczonych. Oczywiście chodzi o kuriozalny projekt riwiery Trumpa, która miała powstać na gruzach i trupach Palestyńczyków. Oczywiście po uprzednim pozbyciu się z terytorium ocalałej z izraelskiej masakry rdzennej ludności arabskiej.
Projekty te zszokowały świat, ale w myśli syjonistycznej to nic nowego. Niemal od samego początku w ideologię tę wpisana była koncepcja masowego, przymusowego wypędzenia Arabów, którzy musieli ustąpić miejsca żydowskim pionierom przybywającym z Europy. Zgodnie z darwinistycznym przekonaniem wszystkich nacjonalistów słaby musiał ustąpić miejsca silniejszemu. A bezwzględna walka o ziemię nie uznawała żadnych kompromisów.
W syjonistycznym dyskursie „masowe deportacje” zostały zastąpione eufemizmem „transfer”. Słowo te wróciło w ostatnich latach w dyskusjach zwolenników Ben-Gwira, Smotricza i innych radykalnych szowinistów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.

