Jedną z najpopularniejszych książek III Rzeszy była fantastyka – tetralogia niejakiego Edmunda Kissa o dziejach Atlantydy. Z tym że naziści uważali ją za powieść historyczną. I jako taką cenili wysoko. Ponoć sam Goebbels zachwycał się, że nikt tak wspaniale jak Kiss nie potrafił wskrzesić cnót dawnych Germanów, a Himmler, który zresztą zatrudnił Kissa w swoim sławnym instytucie Ahnenerbe i dał mu spore fundusze na badania archeologiczne, nazywał go „poetą Atlantydy”.
Przyznaję, że w mojej wiedzy o tych dziełach są znaczne luki. Niemieckiego nie znam, przekładów nie było, a i po niemiecku, jakkolwiek w latach 30. miały nakłady milionowe, trudno dziś książki Kissa namierzyć. Z opracowań wiem, że dość standardowe fabuły o bohaterskich czynach pragermańskich Conanów łączyły ówczesną wiedzę o Atlantydzie, zaczerpniętą od Platona i bardzo ongi sławnego, a dziś na śmierć zapomnianego badacza tematu, Amerykanina Ignatiusa Donnelly’ego, z mistycznymi teoriami mistyczki-hochsztaplerki Heleny Blavatsky, teoriami ulubionego kosmologa Hitlera (takiego nazi-Łysenki) o nazwisku Horbiger, fantazjami bardzo sławnego w drugiej połowie XIX w. autora czytadeł sir Bulwer-Lyttona (tego od „Ostatnich dni Pompei”) i oczywiście potrzebami narracji historycznej czy wręcz dziejowej nazizmu.
Niezły koktajl – gdybyż tak Hitler, jak w fantastycznym opowiadaniu Fritza Libera, zajął się pisaniem SF, a nie polityką… W największym skrócie narracja owa mówiła, że może wszyscy inni ludzie pochodzą od małpy, ale Aryjczycy nie. Aryjczycy, jak sama nazwa wskazuje, są potomkami Ariów, przybyszów z Kosmosu, którzy przed wiekami zaludnili Atlantydę, w tradycji germańskiej zwaną Thule. Niestety, z czasem ich krew zmieszała się z krwią ras podrzędnych – Himmler wierzył, że gdy uda się rasie przywrócić czystość, drogą genetycznej „odkrzyżowującej” selekcji w lebensbornach, potomstwo nazistów odzyska łączność z kosmiczną mocą, która ich zrodziła, i tym samym odzyska dawne magiczne zdolności opisane w legendach.
Czy wierzył w to również Hitler, diabli wiedzą. Jednak na pewno wierzył w teorię Hörbigera o wiecznym lodzie, z którego stworzony jest wszechświat, i w to, że Germanie, niedoskonali potomkowie aryjskich herosów, są pod tegoż lodu szczególną opieką. Może dlatego wysłał swe armie na Sowiety bez ciepłych gaci i kożuchów? Istotną częścią opowieści Kissa i wszystkologii Hörbigera była wiara w istnienie vrilu, wspomnianej już kosmicznej siły, dokładnie tej właśnie, która w „Gwiezdnych wojnach” nazwana została mniej skompromitowanym mianem „mocy”. Wcale nie jest niemożliwe, że oczywistą przychylność vrilu dla potomków ludzi lodu uznał Führer za wystarczającą gwarancję, iż mróz im krzywdy nie zrobi.
Platon ma dziś znacznie lepszą sławę, niż na to zasługuje, ale obiektywnie trzeba przyznać, że wizja zaginionego lądu, którą ten prekursor totalitaryzmów stworzył, bardzo do wrażliwości nazistów pasowała – w opisie ustroju i organizacji Atlantydy Kiss nic zmieniać nie musiał. Vril, wymyślony przez Bulwer-Lyttona na użytek jego zasłużonej dla popularyzacji nienawiści i pogardy rasowej bestsellerowej powieści „Rasa, która nadejdzie”, a naukowo opisany przez teozofkę Blavatsky, też pasował do tego świetnie. A że głupie? To względna sprawa. „Kod Leonarda da Vinci” nie jest mądrzejszy, a rzesze ludzi na całym świecie traktują go dziś jako źródło historycznej wiedzy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.