Połowa lat 50. była znakomitym okresem dla rozwoju studenckich kabaretów. To właśnie wtedy powstały gdański Bim Bom czy warszawski STS, ale największą legendą miała stać się krakowska Piwnica pod Baranami. Zainaugurowała swoją działalność w tym samym okresie, chociaż początkowo wcale nie miała być kabaretem.
„W roku 1955, był to chyba maj – relacjonował Wiesław Dymny – poznałem, a właściwie ujrzałem na własne oczy Piotra Skrzyneckiego. Oprowadzał jakąś wycieczkę po wystawie malarzy ukraińskich. Nie miał jeszcze brody, za to z dużą pewnością siebie tłumaczył zdumionym wieśniakom, w jaki sposób artysta powinien malować zwózkę zboża czy kopanie ziemniaków, na poparcie zaś swej nieomylności miał zawsze jakiś niezbity przykład w postaci olbrzymich obrazów”.
Właściwymi założycielami słynnego kabaretu byli Skrzynecki i Kika Lelicińska, którzy poszukiwali miejsca, gdzie mogliby spotykać się ze znajomymi, aby spokojnie dyskutować przy winie o interesujących ich tematach. Marzyło się im coś na kształt klubów paryskich intelektualistów – miejsce, gdzie rozmawiano by o literaturze i filmie bez ingerencji z zewnątrz.
Wino marki Wino
Skrzynecki i Lelicińska byli uparci, w efekcie kierownictwo Krakowskiego Domu Kultury oddało studentom w użytkowanie piwnice w znajdującym się na krakowskim Rynku dawnym pałacu Potockich nazywanym Pod Baranami. Piwnica była zasypana węglem oraz gruzem i młodzi zapaleńcy raźno wzięli się do pracy. W ich gronie przeważali studenci szkół artystycznych, początkowo był tam nawet Krzysztof Penderecki, ale z obawy o uszkodzenie rąk (studiował wówczas w klasie skrzypiec) musiał zrezygnować z pracy fizycznej. Takich problemów nie miał Wiesław Dymny, który niebawem zjawił się na miejscu. Jak zawsze był w Krakowie tam, gdzie działo się coś interesującego.a
„Wszedłem po wąskich schodach do ciemnego podziemia – kontynuował – skąd kilku kolegów na plecach wynosiło kosze z węglem i gruzem. Na kominku płonął ogień, paliło się kilka świec, dym gryzł w oczy. Sulma [Józef Sulma, student ASP – przyp. S.K.] rozwalał kilofem ceglany mur dzielący sale na połowy. Skrzynecki biegał podniecony, pan Sztyc (woźny Domu Kultury) doradzał, gdzie i jak ustawić krzesła i ławeczki. Również za poradą pana Sztyca powstała scena, zrobiona z kilku postumentów, na których stały do tej pory popiersia wodzów. Kiedy jeszcze wymyto ceglaną podłogę, ścianę i ustawiono krzesła, wydał się nam nie gorszy od Teatru imienia Słowackiego”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.