• Jakub OstromęckiAutor:Jakub Ostromęcki

Żelazny sąd

Dodano: 
Kadr z filmu "Ostatni pojedynek", reż. R. Scott
Kadr z filmu "Ostatni pojedynek", reż. R. Scott Źródło: Materiały producenta
„Ostatni pojedynek” Ridleya Scotta przypomniał widzom o dawnym, przedziwnym sposobie rozstrzygania spraw kryminalnych

„W rzeczywistości nikt nie wie, jak wyglądała prawda w tej kwestii”. To słowa Jeana le Coqa, paryskiego prawnika, który w 1386 r. był obrońcą rycerza Jacques’a Le Gris’a. Jego klient został oskarżony o gwałt na Marguerite de Carrouges, żonie Jeana de Carrouges’a. Paryski parlament, wtedy bardziej instytucja sądownicza niż ustawodawcza, nie mogąc dojść do prawdy, zgodził się na pojedynek sądowy między rycerzami. Był to ostatni raz, kiedy to szanowne gremium wydało zgodę na taki, już wówczas uznawany za barbarzyński, sposób wskazania (i ukarania) przestępcy.

Sprawa została zrelacjonowana przez ówczesnych kronikarzy na tyle dogłębnie, że po ponad 600 latach amerykański mediewista i literaturoznawca Eric Jager opisał ją w książce „Ostatni pojedynek”, która z kolei stała się kanwą scenariusza słynnego filmu Ridleya Scotta o tym samym tytule. Aż do samego pojedynku Scott prowadzi swoją opowieść, dość wiernie oddając realia epoki. Z kilkoma wyjątkami. Hrabia Piotr d’Alençon, w filmie korporacyjny dandys, w rzeczywistości był pokrytym bliznami wiernym lennikiem króla. Niepodobna też, aby mówił o sobie, że jest „libertynem”. Nic nie wskazuje również, aby de Carrouges, człek rzeczywiście podejrzliwy, małostkowy i zadufany w sobie, miał się popisywać głupotą w czasie walk z Anglikami. Pojedynkowi zwaśnionych rycerzy przygląda się król Karol VI, cherlawy, głupawy i zaburzony. Tak naprawdę choroba psychiczna zaatakowała tego bojowo nastawionego władcę dopiero sześć lat po opowiedzianych tu wydarzeniach.

Pojedynek był dla reżysera ważny tak samo jak Marguerite – ofiara męskiej chuci i prawa, które stanowiło, że gwałt uderza bardziej w honor jej męża niż w nią samą. W tych realiach triumf sprawiedliwości jest triumfem mężczyzny, który za bardzo nie pojmuje spustoszenia, które gwałt wywołał w psychice jego żony. Premiera filmu odbyła się w czasach, gdy świat show-biznesu co i rusz obiegały informacje o kolejnych reżyserach i producentach, teraz już obleśnych starcach, którzy mieli napastować seksualnie młode aktorki. Ofiary (również sama XIV-wieczna Marguerite) musiały zmagać się z ogromnym wstydem i – delikatnie mówiąc – śladowym wsparciem ze strony społeczeństwa. Scott nie krył zresztą, że jego film to odpowiedź na akcję ofiar molestowania, znaną jako #MeToo. Zobaczmy więc, na jaką opiekę w średniowieczu mogła liczyć ofiara gwałtu, czy ta epoka była pod tym względem wyjątkowa i skąd wziął się pomysł na pojedynki sądowe.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.