Skąd wzięli się Polacy

Skąd wzięli się Polacy

Chrystianizacja Polski
Chrystianizacja Polski Źródło: Wikimedia Commons
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak
Dodano: 
Liczne grody wielkopolskie budowali przodkowie Mieszka pół wieku przed jego panowaniem. Oznacza to, że rozwój przyszłego państwa nastąpił przynajmniej kilkadziesiąt lat wcześniej niż wskazują na to źródła pisane.

Minęły 34 lata od przyjęcia chrztu przez naszego księcia Mieszka, gdy w święte milenium 1000 roku do gnieźnieńskiego grobu męczennika Wojciecha przybył sam cesarz Otton III, wraz ze świtą najwyższych dostojników duchownych i świeckich. Synowi Mieszka – księciu Bolesławowi nazwanemu później Chrobrym – włożył na skronie własny diadem i wręczył mu kopię włóczni św. Maurycego, używanej przy cesarskich koronacjach. Poza tym, że wykonał gesty o doniosłym znaczeniu, mówił też zapewne o projekcie uniwersalistycznego cesarstwa, w którym Chrobremu wyznaczył jedną z kluczowych ról. Otóż miał on stanąć na czele całej Słowiańszczyzny, która obok Italii, Galii i Germanii stanowiłaby trzon łacińskiego świata. Znaczenie Polski podkreślało ustanowienie arcybiskupstwa (nie mieli go nawet Czesi) i trzech biskupstw.

W swej najnowszej syntezie „Dziejów Polski” prof. Andrzej Nowak napisał: „Polska wynurza się z historii pisanej nagle, w latach 965–966, jakby znikąd, w postaci dojrzałej, od razu jako ważny czynnik gry politycznej tego krańca Europy”. I dalej: „W roku 1000 Otton pokazał ponad wszelką wątpliwość, że (…) Polska jest panią u siebie, a Bolesław może występować u boku cesarza jako pan czy reprezentant całej Sclavinii”. Rodzi się oczywiście pytanie o to, co zdarzyło się wcześniej, co było źródłem fenomenu tego państwa, o którym przed pojawieniem się Mieszka nikt niczego konkretnego nie napisał. I w ogóle: skąd się wziął nasz ród?

Wiarygodność Anonima

Pytania tym bardziej zasadne, że na wschód od nas już od przełomu IX i X w. tworzyła się zawładnięta przez skandynawskich Waregów Ruś. Na południu powstało w tym mniej więcej czasie państwo czeskie (jeszcze wcześniej wielkomorawskie), a na zachód od Odry broniły swej niezależności dobrze znane niemieckim kronikarzom plemiona Obodrzyców, Wieletów i Łużyczan. Ci wszyscy Słowianie otaczali jakby czarną dziurę, którą w piśmiennictwie owego czasu stanowiły tereny między Odrą a Wisłą.

Wiek z okładem minął od zjazdu w Gnieźnie, gdy odpowiedzi na pytanie o początki rodu Piastów udzielił nasz pierwszy kronikarz Gall Anonim. Oto założycielem okazał się „niejaki Piast, syn Chościska, i żona jego imieniem Rzepka [którzy] z całego serca starali się wedle możności zaspokoić potrzeby gości”, wygnanych wcześniej przez niegościnnych mieszkańców Gniezna z księciem Popielem na czele. Piast był ubogim oraczem, natomiast goście – wysłannikami niebios, którzy z wdzięczności nie tylko cudownie mnożyli zapasy jadła i napitku, lecz także „postrzygli chłopca [syna Piasta] i nadali mu imię Siemowita na wróżbę przyszłych losów”. I dalej: „Siemowit tedy, osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą spędzał nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając się wytrwałej pracy i służbie rycerskiej zdobył sobie rozgłos zacności i zaszczytną sławę, a granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego, Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastąpił Siemomysł, jego syn, który pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością. [...] Ten zaś Siemomysł spłodził wielkiego i sławnego Mieszka...”.

Tak prosta i piękna opowieść nie zadowoliła oczywiście historyków. Na przykład znakomity badacz legend i mitów średniowiecznych prof. Jacek Banaszkiewicz dowodzi, że przekaz wiele mówi, ale nie o jego bohaterach, lecz o tych, którzy go stworzyli. Zarówno heroiczny założyciel dynastii Piast Oracz, jak i jego trzej następcy są – zdaniem badacza – postaciami mitycznymi. Dobrze, że kupiec żydowski z Kordoby Ibrahim Ibn Jakub z epoki Mieszka, biskup merseburski Thietmar oraz benedyktyn Bruno z Kwerfurtu z czasów Chrobrego, a także inni kronikarze odnotowali istnienie Mieszka. Inaczej i on trafiłby do legend...

Gall pisał kronikę na dworze Bolesława Krzywoustego, gdzie tradycje ustne (umiejętność pisania i czytania była nader rzadka) rodu panującego z pewnością pielęgnowano i przenoszono z pokolenia na pokolenie. Od chrztu Mieszka minęło wtedy sto kilkadziesiąt lat. Bywa, że i dziś pamięta się imiona tak odległych przodków w zwykłych rodzinach… Homer z pamięci pisał „Iliadę” kilkaset lat po wyprawie Achajów na Troję, a Schliemann dzięki niemu odkrył miasto po 3 tys. lat...

O tym, że w czasach Siemowita, Lestka i Siemomysła nastąpił w Wielkopolsce żywiołowy rozwój grodów, świadczą najnowsze badania archeologiczne, oparte zarówno na znanym od półwiecza izotopie węgla radioaktywnego C14, jak i na późniejszej, bardzo dokładnej metodzie dendrochronologicznej. Dzięki badaniu słojów drzewnych można z dokładnością do roku stwierdzić, kiedy drzewo ścięto i wykorzystano na przykład do budowy wałów drzewno-ziemnych chroniących grody na naszych ziemiach.

Jak pisze prof. Marek Barański, „okazało się, że pierwsze wielkie grody z okolic Gniezna i Poznania zaczęły powstawać dopiero w latach dwudziestych X wieku. Budowano je do lat siedemdziesiątych tego wieku, potem już tylko dokonywano napraw i czasem je powiększano. W ciągu tych kilku dziesięcioleci zbudowano warownie w Gnieźnie, Poznaniu, Gieczu, Grzybowie, czy na Ostrowie Lednickim. Oczywiście istniały na ziemiach polskich grody starsze. Były to jednak niewielkie gródki zupełnie inne od tych, jakie w X wieku zaczęły powstawać w północnej Wielkopolsce. (…) najnowsze badania wykazały, że gród gnieźnieński zaczęto budować dopiero ok. roku 940, a przedtem nie da się tam stwierdzić żadnej osady”.

I kolejna istotna konkluzja profesora: „O ile na początku X wieku najgęściej zaludniona była południowo-zachodnia i zachodnia Wielkopolska, natomiast ziemia gnieźnieńska należała do mniej zaludnionych, to pod koniec wieku największą gęstość zaludnienia możemy obserwować właśnie w ziemi gnieźnieńskiej. Natomiast tereny na zachód od Poznania uległy znacznemu wyludnieniu”.

Tęsknota za wikingami

Stwierdzone przemiany, świadczące o wzroście liczby ludności oraz grodów, a pośrednio również o wzmocnieniu struktur plemiennego organizmu państwowego, nie przesądzają jeszcze, kto te struktury tworzył. Znów – jak u Karola Szajnochy w 1858 r. czy pewnego historyka niemieckiego w latach 30. XX w. – pojawił się wątek wikiński. Oto Zdzisław Skrok zapytał niedawno w tytule swej książki: „Czy wikingowie stworzyli Polskę?”, a w środku przytoczył różne argumenty na potwierdzenie tej tezy. Novum polega na tym, że Skrok – w odróżnieniu od poprzedników, którzy oczami wyobraźni widzieli inwazję Skandynawów na południowe wybrzeża Bałtyku – sądzi, że przyszli oni ze wschodu. Był to jego zdaniem odłam Waregów podbijających Ruś, którzy ruszyli na zachód na czele plemienia Polan.

Istotnie, takie plemię istniało na prawobrzeżnej Ukrainie. Problem w tym, że nawet najstarszy latopis ruski Nestor, który swą „Powieść minionych lat” pisał dokładnie w tym samym czasie co Gall Anonim swoją kronikę, nic o tym exodusie „ruskich Polan” nie wspomniał. A o naszych przodkach pisał tak: „Po mnogich zaś latach siedli byli Słowianie nad Dunajem, gdzie teraz ziemia węgierska i bułgarska. I od tych Słowian rozeszli się po ziemi i przezwali się imionami swoimi, gdzie siedli na którym miejscu. [...] A oto jeszcze ciż Słowianie: Biali Chorwaci i Serbowie, i Karantanie. Gdy bowiem Włosi [najprawdopodobniej chodzi o Franków] naszli na Słowian naddunajskich i osiadłszy pośród nich ciemiężyli ich, to Słowianie ci przyszedłszy siedli nad Wisłą i przezwali się Lachami, a od tych Lachów przezwali się jedni Polanami, drudzy Lachowie Lutyczanami, inni – Mazowszanami, inni – Pomorzanami”.

Przyjmuje się na ogół, że kolebką Słowian zachodnich były tereny naddnieprzańskie, ale opuścili je już podczas wielkich wędrówek ludów, wkraczając na obszary opuszczane przez germańskich Gotów i Wandalów. Niewykluczone, że szlak części z nich istotnie wiódł najpierw nad Dunaj, jak chce Nestor, a dopiero potem w dorzecze Odry, Warty i Wisły. Ich drogi ze Słowianami południowymi rozdzieliły się zapewne już podczas najazdu koczowniczych Awarów, z którymi nasi południowi pobratymcy uderzyli na początku VII w. na Bizancjum, siejąc swą dzikością strach wśród obrońców. Atakowali miasto nad Bosforem na łodziach.

W naszej historii przewija się wprawdzie aż po wiek XX wyjątkowy hydrowstręt, ale przypomnijmy, że Słowianie połabscy kilka wieków atakowani i niszczeni przez najazdy Sasów (Polan także!) i łupieżcze wyprawy wikingów, w końcu sami zostali bałtyckimi piratami. W 1136 r. armada Słowian pomorskich pod wodzą księcia Racibora – ze wsparciem Obodrzyców, a może i oddziału Polaków – dotarła do Konungaheli, najbardziej znaczącego portu na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Skandynawskiego, oblegała go, zdobyła, zrabowała i obróciła w perzynę. O skali przedsięwzięcia świadczy liczba około 660 okrętów, na których przewieziono dwadzieścia kilka tysięcy zbrojnych i przynajmniej 600 koni.

Po drodze Słowianie łupili duńskie osady i nikt nie zdołał im się oprzeć. Zresztą rok wcześniej zajęli Roskilde – siedzibę duńskiego władcy, a jego flota uciekła przed nimi. Tym władcą był Eryk Godny Pamięci, który to przydomek zakrawa na kpinę, bo Eryk był królem wyjątkowo nieudolnym i tchórzliwym i prawdopodobnie sami poddani pozbyli się go rok po upadku Konungaheli. Upadek ten szczegółowo opisuje XIII-wieczna „Saga o Magnusie Ślepym i Haraldzie Słudze Bożym”. Odczytać tę sagę na nowo, poprawnie tłumacząc i przystępnie ją interpretując, spróbował Artur Szrejter („Wielka wyprawa księcia Racibora”).

O tym wszystkim niewiele wiemy z dwóch powodów: sagi skandynawskie na ogół milczą o wikińskich klęskach; starała się je pomijać również nasza historiografia. Otóż aż do lat 80. XX w. nasi historycy i archeolodzy uważali za swój obowiązek pomijać ogromne wpływy skandynawskie w całym basenie Morza Bałtyckiego, z wybrzeżami dzisiejszej Polski włącznie. A oni tu byli – jako kupcy, najeźdźcy, osadnicy, najemnicy. W tym ostatnim charakterze występowali zapewne w oddziałach pierwszych Piastów, co nie dziwi, bo wikingowie zaciągali się wtedy do wojsk całej niemal Europy. I na tym wątek wikiński zakończmy.

Przynależni do pola

Nazwy Polanie i Polska pojawiły się w źródłach pisanych dopiero na początku XI w. Użyli ich wspomniani wyżej Bruno z Kwerfurtu w latach 1005 i 1008 (Bolezlavo Polanorum duce, terra Polanorum, Polanis i provincia Polanorum, Polianici terra) oraz Thietmar w roku 1012 (Polenia, Poleni). Gramatycznie nazwa „Polska” wywodzi się od „pola”, otwartej przestrzeni lub uprawnego pola (przypomina się uprawna ziemia gnieźnieńska ogołocona z drzew na budowę grodów w poprzednim wieku). Do rdzenia „Pol-” dochodzi przyrostek przymiotnikowy „-ska”, określający przynależność do czegoś. Przyrostek „-sk” wywodzi się z języka prasłowiańskiego.

Tak więc nasi Polanie są „przynależni do pola”, które sami stworzyli i uprawiali w ciągu kilku przynajmniej pokoleń. Ci mieszkańcy „terra Polanorum” – ziemi Polan – nie wydają się Polanami ruskimi przyprowadzonymi tu przez Waregów, a i Piastowie z pradziada Oracza nie wyglądają w tym kontekście na obcych zdobywców wikińskich. Zresztą, jeśli znów, choćby z dużą ostrożnością, zawierzyć Gallowi Anonimowi, to za czasów Chrobrego warstwa wojowników była tak liczna, że musiała wywodzić się z miejscowych plemion.

Pisze on bowiem tak: „Jakiż to rachmistrz potrafiłby mniej więcej pewną cyfrą określić żelazne jego hufce, a cóż dopiero przytoczyć opisy zwycięstw i tryumfów takiego ich mnóstwa! Z Poznania bowiem [miał] 1300 pancernych i 4000 tarczowników, z Gniezna 1500 pancernych i 5000 tarczowników, z grodu Władysławia 800 pancernych i 2000 tarczowników, z Giecza 300 pancernych i 2000 tarczowników, ci wszyscy waleczni i wprawni w rzemiośle wojennym występowali [do boju] za czasów Bolesława Wielkiego. [Co do rycerstwa] z innych miast i zamków, [to] wyliczać [je] byłby to dla nas długi i nieskończony trud, a dla was może uciążliwym byłoby tego słuchać. Lecz by wam oszczędzić żmudnego wyliczania, podam wam bez liczby ilość tego mnóstwa: więcej mianowicie miał król Bolesław pancernych, niż cała Polska ma za naszych czasów tarczowników; za czasów Bolesława tyle prawie było w Polsce rycerzy, ile za naszych czasów znajduje się ludzi wszelakiego stanu”.

Jak pisze prof. Nowak, w 2012 r. Anna Juras przedstawiła na UAM w Poznaniu wyniki analizy genetycznej znalezionych w Wielkopolsce szkieletów; 38 pochodziło z czasów rzymskich, a 34 ze średniowiecza. Analiza wykazała raczej nikłe związki genetyczne między jedną i drugą grupą, co potwierdza odpływ ludzi z przełomu starej i nowej ery, na których miejsce przyszli po kilku wiekach ludzie o innym genotypie, z poprzednikami niewiele mający wspólnego. Z kolei ci nowi, ze średniowiecza, mieli geny zbieżne… z dzisiejszymi mieszkańcami Białorusi, Ukrainy i Bułgarii. Praojcowie tych wszystkich Słowian rośli więc z jednego pnia, zapewne na jednym obszarze rozległego dorzecza Dniepru, posługując się zrozumiałym dla wszystkich językiem.

Nasi przodkowie w czasach pierwszych Piastów nie tylko z Czechami, lecz także z Rusinami porozumiewali się bez trudu. Najlepszym tego dowodem jest rozmowa Chrobrego prowadzona przed starciem nad Bugiem z księciem ruskim Jarosławem w 1018 r. Ponad rzeką leciały w obie strony groźby, połajanki i obelgi, wśród których „dzika świnia” należała do łagodniejszych. Rozumieli się doskonale...

Rewelacyjne wyniki badań genetycznych znajdujemy we właśnie opublikowanej książce Anatola Tarasa „Anatomia nienawiści” (tłum. z ros.) o stosunkach polsko-moskiewskich. Według autora badania przeprowadziła Rosyjska Akademia Nauk w latach 2002–2005, a podała je Jelena Bałanowska. Otóż genotyp Rosjan w 85–90 proc. składa się z materiału genetycznego Finów (Mordwinów, Muromców, Maryjczyków…) i Turków (Tatarów, Protobułgarów, Baszkirów...), czyli ludów nieindoeuropejskich. Czystych Słowian na całym obszarze Rosji jest nie więcej niż 6–8 proc. i są to zapewne w większości potomkowie Białorusinów, Ukraińców i Polaków.

Bliscy krewni

Najbliżej spokrewnieni są Polacy i Białorusini. To ta sama grupa etniczna, która powstała z wymieszania się zachodnich Bałtów ze Słowianami. Wschodni Ukraińcy są bliscy Rosjanom, natomiast zachodni stanowią mieszankę Słowian (Drewlan, Polan, Dulebów, Siewierzan...) z plemionami sarmackimi. Na terenie byłego Związku Sowieckiego Słowianami są więc Białorusini (bliscy Polakom i Słowakom) i Ukraińcy (bliscy Bułgarom i Serbom), a nie Rosjanie.

Z kolei – jak pisze Taras – okołosłowiański język rosyjski powstał z miejscowych języków fińskich i tureckich na osnowie cerkiewnosłowiańskiej i zawiera 75–80 proc. słownictwa niesłowiańskiego. Dlatego „Białorusin bez tłumacza rozumie polski, słowacki i ukraiński, natomiast Rosjanin mowy białoruskiej nie rozumie”. Historyczna Moskovia obejmowała ziemie Włodzimierza i Suzdalu i jednoczyła plemiona fińskie oraz turkojęzyczne, wchodzące przez 250 lat w skład Złotej Ordy jako jej peryferia… Uzurpowała sobie nazwę „świętej Rusi”, natomiast Rzeczpospolita Obojga Narodów była państwem powstałym ze zjednoczenia Białorusi z Polską, a umożliwiła tę unię etniczna bliskość… – konkluduje Anatol Taras.

Oświeceni Rosjanie znali zresztą swoje pochodzenie jeszcze w końcu XIX w. Świadczy o tym fragment trafnej recenzji obrazu Jana Matejki "Batory pod Pskowem", napisanej przez rosyjskiego krytyka Włodzimierza Stasowa: "Jeżeli chodzi o rosyjskie duchowieństwo i posłów, to oprócz wspaniałych i udanych prób nieboszczyka Szwarca, żaden z naszych historycznych obrazów nie oddał z taką zdumiewającą wiernością przedstawicieli starej Rusi o fińsko-tatarskich fizjonomiach, ciężkiej postawie i pokornych oczach".


Dagome iudex

Oto fragment kopii pierwszego dokumentu dotyczącego państwa polskiego, spisanego albo w Gnieźnie, albo w Kwedlinburgu, albo w Rzymie. Prawdopodobnie wystawił go w 991 r. Mieszko, który – pragnąc przed śmiercią zabezpieczyć prawa drugiej żony Ody i jej synów do spadku po nim – ofiaruje swe państwo papieżowi. Pierwsze słowa łacińskiego tekstu: „Dagome iudex” objaśnia się często jako skrótową wersję „księcia Mieszka sędzia (prawnik)”. Rozważa się też jednak możliwość innego znaczenia tych dwóch słów: po prostu „Dagome sędzia”. Byłby to więc prawnik o imieniu Dagome, upoważniony przez samą Odę, lękającą się o przyszłość w rozgrywce z pierworodnym synem Mieszka, Bolesławem. W każdym razie z dokumentu dowiadujemy się, w jakich granicach znajdowało się nasze państwo u schyłku X w. Oto tłumaczenie tekstu:

„Podobnie w innym tomie z czasów papieża Jana XV Dagome, pan, i Ote, pani i synowie ich Mieszko i Lambert (nie wiem, jakiego to plemienia ludzie, sądzę jednak, że to byli Sardyńczycy, ponieważ ci są rządzeni przez czterech »panów«) mieli nadać świętemu Piotrowi w całości jedno państwo, które zwie się Schinesghe [zapewne Gniezno] z wszystkimi swymi przynależnościami w tych granicach, jak się zaczyna od pierwszego boku wzdłuż morza [dalej] granicą Prus aż do miejsca, które nazywa się Ruś, a granicą Rusi [dalej] ciągnąc aż do Krakowa i od tego Krakowa aż do rzeki Odry, prosto do miejsca, które nazywa się Alemure [?], a od tej Alemury aż do ziemi Milczan i od granicy Milczan prosto do Odry i stąd idąc wzdłuż rzeki Odry aż do rzeczonego państwa Schinesghe”.

Artykuł został opublikowany w 2/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.