Minęły 34 lata od przyjęcia chrztu przez naszego księcia Mieszka, gdy w święte milenium 1000 roku do gnieźnieńskiego grobu męczennika Wojciecha przybył sam cesarz Otton III, wraz ze świtą najwyższych dostojników duchownych i świeckich. Synowi Mieszka – księciu Bolesławowi nazwanemu później Chrobrym – włożył na skronie własny diadem i wręczył mu kopię włóczni św. Maurycego, używanej przy cesarskich koronacjach. Poza tym, że wykonał gesty o doniosłym znaczeniu, mówił też zapewne o projekcie uniwersalistycznego cesarstwa, w którym Chrobremu wyznaczył jedną z kluczowych ról. Otóż miał on stanąć na czele całej Słowiańszczyzny, która obok Italii, Galii i Germanii stanowiłaby trzon łacińskiego świata. Znaczenie Polski podkreślało ustanowienie arcybiskupstwa (nie mieli go nawet Czesi) i trzech biskupstw.
W swej najnowszej syntezie „Dziejów Polski” prof. Andrzej Nowak napisał: „Polska wynurza się z historii pisanej nagle, w latach 965–966, jakby znikąd, w postaci dojrzałej, od razu jako ważny czynnik gry politycznej tego krańca Europy”. I dalej: „W roku 1000 Otton pokazał ponad wszelką wątpliwość, że (…) Polska jest panią u siebie, a Bolesław może występować u boku cesarza jako pan czy reprezentant całej Sclavinii”. Rodzi się oczywiście pytanie o to, co zdarzyło się wcześniej, co było źródłem fenomenu tego państwa, o którym przed pojawieniem się Mieszka nikt niczego konkretnego nie napisał. I w ogóle: skąd się wziął nasz ród?
Wiarygodność Anonima
Pytania tym bardziej zasadne, że na wschód od nas już od przełomu IX i X w. tworzyła się zawładnięta przez skandynawskich Waregów Ruś. Na południu powstało w tym mniej więcej czasie państwo czeskie (jeszcze wcześniej wielkomorawskie), a na zachód od Odry broniły swej niezależności dobrze znane niemieckim kronikarzom plemiona Obodrzyców, Wieletów i Łużyczan. Ci wszyscy Słowianie otaczali jakby czarną dziurę, którą w piśmiennictwie owego czasu stanowiły tereny między Odrą a Wisłą.
Wiek z okładem minął od zjazdu w Gnieźnie, gdy odpowiedzi na pytanie o początki rodu Piastów udzielił nasz pierwszy kronikarz Gall Anonim. Oto założycielem okazał się „niejaki Piast, syn Chościska, i żona jego imieniem Rzepka [którzy] z całego serca starali się wedle możności zaspokoić potrzeby gości”, wygnanych wcześniej przez niegościnnych mieszkańców Gniezna z księciem Popielem na czele. Piast był ubogim oraczem, natomiast goście – wysłannikami niebios, którzy z wdzięczności nie tylko cudownie mnożyli zapasy jadła i napitku, lecz także „postrzygli chłopca [syna Piasta] i nadali mu imię Siemowita na wróżbę przyszłych losów”. I dalej: „Siemowit tedy, osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą spędzał nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając się wytrwałej pracy i służbie rycerskiej zdobył sobie rozgłos zacności i zaszczytną sławę, a granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego, Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastąpił Siemomysł, jego syn, który pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością. [...] Ten zaś Siemomysł spłodził wielkiego i sławnego Mieszka...”.
Tak prosta i piękna opowieść nie zadowoliła oczywiście historyków. Na przykład znakomity badacz legend i mitów średniowiecznych prof. Jacek Banaszkiewicz dowodzi, że przekaz wiele mówi, ale nie o jego bohaterach, lecz o tych, którzy go stworzyli. Zarówno heroiczny założyciel dynastii Piast Oracz, jak i jego trzej następcy są – zdaniem badacza – postaciami mitycznymi. Dobrze, że kupiec żydowski z Kordoby Ibrahim Ibn Jakub z epoki Mieszka, biskup merseburski Thietmar oraz benedyktyn Bruno z Kwerfurtu z czasów Chrobrego, a także inni kronikarze odnotowali istnienie Mieszka. Inaczej i on trafiłby do legend...
Gall pisał kronikę na dworze Bolesława Krzywoustego, gdzie tradycje ustne (umiejętność pisania i czytania była nader rzadka) rodu panującego z pewnością pielęgnowano i przenoszono z pokolenia na pokolenie. Od chrztu Mieszka minęło wtedy sto kilkadziesiąt lat. Bywa, że i dziś pamięta się imiona tak odległych przodków w zwykłych rodzinach… Homer z pamięci pisał „Iliadę” kilkaset lat po wyprawie Achajów na Troję, a Schliemann dzięki niemu odkrył miasto po 3 tys. lat...
O tym, że w czasach Siemowita, Lestka i Siemomysła nastąpił w Wielkopolsce żywiołowy rozwój grodów, świadczą najnowsze badania archeologiczne, oparte zarówno na znanym od półwiecza izotopie węgla radioaktywnego C14, jak i na późniejszej, bardzo dokładnej metodzie dendrochronologicznej. Dzięki badaniu słojów drzewnych można z dokładnością do roku stwierdzić, kiedy drzewo ścięto i wykorzystano na przykład do budowy wałów drzewno-ziemnych chroniących grody na naszych ziemiach.
Jak pisze prof. Marek Barański, „okazało się, że pierwsze wielkie grody z okolic Gniezna i Poznania zaczęły powstawać dopiero w latach dwudziestych X wieku. Budowano je do lat siedemdziesiątych tego wieku, potem już tylko dokonywano napraw i czasem je powiększano. W ciągu tych kilku dziesięcioleci zbudowano warownie w Gnieźnie, Poznaniu, Gieczu, Grzybowie, czy na Ostrowie Lednickim. Oczywiście istniały na ziemiach polskich grody starsze. Były to jednak niewielkie gródki zupełnie inne od tych, jakie w X wieku zaczęły powstawać w północnej Wielkopolsce. (…) najnowsze badania wykazały, że gród gnieźnieński zaczęto budować dopiero ok. roku 940, a przedtem nie da się tam stwierdzić żadnej osady”.
I kolejna istotna konkluzja profesora: „O ile na początku X wieku najgęściej zaludniona była południowo-zachodnia i zachodnia Wielkopolska, natomiast ziemia gnieźnieńska należała do mniej zaludnionych, to pod koniec wieku największą gęstość zaludnienia możemy obserwować właśnie w ziemi gnieźnieńskiej. Natomiast tereny na zachód od Poznania uległy znacznemu wyludnieniu”.
Tęsknota za wikingami
Stwierdzone przemiany, świadczące o wzroście liczby ludności oraz grodów, a pośrednio również o wzmocnieniu struktur plemiennego organizmu państwowego, nie przesądzają jeszcze, kto te struktury tworzył. Znów – jak u Karola Szajnochy w 1858 r. czy pewnego historyka niemieckiego w latach 30. XX w. – pojawił się wątek wikiński. Oto Zdzisław Skrok zapytał niedawno w tytule swej książki: „Czy wikingowie stworzyli Polskę?”, a w środku przytoczył różne argumenty na potwierdzenie tej tezy. Novum polega na tym, że Skrok – w odróżnieniu od poprzedników, którzy oczami wyobraźni widzieli inwazję Skandynawów na południowe wybrzeża Bałtyku – sądzi, że przyszli oni ze wschodu. Był to jego zdaniem odłam Waregów podbijających Ruś, którzy ruszyli na zachód na czele plemienia Polan.
Istotnie, takie plemię istniało na prawobrzeżnej Ukrainie. Problem w tym, że nawet najstarszy latopis ruski Nestor, który swą „Powieść minionych lat” pisał dokładnie w tym samym czasie co Gall Anonim swoją kronikę, nic o tym exodusie „ruskich Polan” nie wspomniał. A o naszych przodkach pisał tak: „Po mnogich zaś latach siedli byli Słowianie nad Dunajem, gdzie teraz ziemia węgierska i bułgarska. I od tych Słowian rozeszli się po ziemi i przezwali się imionami swoimi, gdzie siedli na którym miejscu. [...] A oto jeszcze ciż Słowianie: Biali Chorwaci i Serbowie, i Karantanie. Gdy bowiem Włosi [najprawdopodobniej chodzi o Franków] naszli na Słowian naddunajskich i osiadłszy pośród nich ciemiężyli ich, to Słowianie ci przyszedłszy siedli nad Wisłą i przezwali się Lachami, a od tych Lachów przezwali się jedni Polanami, drudzy Lachowie Lutyczanami, inni – Mazowszanami, inni – Pomorzanami”.
Przyjmuje się na ogół, że kolebką Słowian zachodnich były tereny naddnieprzańskie, ale opuścili je już podczas wielkich wędrówek ludów, wkraczając na obszary opuszczane przez germańskich Gotów i Wandalów. Niewykluczone, że szlak części z nich istotnie wiódł najpierw nad Dunaj, jak chce Nestor, a dopiero potem w dorzecze Odry, Warty i Wisły. Ich drogi ze Słowianami południowymi rozdzieliły się zapewne już podczas najazdu koczowniczych Awarów, z którymi nasi południowi pobratymcy uderzyli na początku VII w. na Bizancjum, siejąc swą dzikością strach wśród obrońców. Atakowali miasto nad Bosforem na łodziach.
W naszej historii przewija się wprawdzie aż po wiek XX wyjątkowy hydrowstręt, ale przypomnijmy, że Słowianie połabscy kilka wieków atakowani i niszczeni przez najazdy Sasów (Polan także!) i łupieżcze wyprawy wikingów, w końcu sami zostali bałtyckimi piratami. W 1136 r. armada Słowian pomorskich pod wodzą księcia Racibora – ze wsparciem Obodrzyców, a może i oddziału Polaków – dotarła do Konungaheli, najbardziej znaczącego portu na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Skandynawskiego, oblegała go, zdobyła, zrabowała i obróciła w perzynę. O skali przedsięwzięcia świadczy liczba około 660 okrętów, na których przewieziono dwadzieścia kilka tysięcy zbrojnych i przynajmniej 600 koni.
Po drodze Słowianie łupili duńskie osady i nikt nie zdołał im się oprzeć. Zresztą rok wcześniej zajęli Roskilde – siedzibę duńskiego władcy, a jego flota uciekła przed nimi. Tym władcą był Eryk Godny Pamięci, który to przydomek zakrawa na kpinę, bo Eryk był królem wyjątkowo nieudolnym i tchórzliwym i prawdopodobnie sami poddani pozbyli się go rok po upadku Konungaheli. Upadek ten szczegółowo opisuje XIII-wieczna „Saga o Magnusie Ślepym i Haraldzie Słudze Bożym”. Odczytać tę sagę na nowo, poprawnie tłumacząc i przystępnie ją interpretując, spróbował Artur Szrejter („Wielka wyprawa księcia Racibora”).
O tym wszystkim niewiele wiemy z dwóch powodów: sagi skandynawskie na ogół milczą o wikińskich klęskach; starała się je pomijać również nasza historiografia. Otóż aż do lat 80. XX w. nasi historycy i archeolodzy uważali za swój obowiązek pomijać ogromne wpływy skandynawskie w całym basenie Morza Bałtyckiego, z wybrzeżami dzisiejszej Polski włącznie. A oni tu byli – jako kupcy, najeźdźcy, osadnicy, najemnicy. W tym ostatnim charakterze występowali zapewne w oddziałach pierwszych Piastów, co nie dziwi, bo wikingowie zaciągali się wtedy do wojsk całej niemal Europy. I na tym wątek wikiński zakończmy.
Przynależni do pola
Nazwy Polanie i Polska pojawiły się w źródłach pisanych dopiero na początku XI w. Użyli ich wspomniani wyżej Bruno z Kwerfurtu w latach 1005 i 1008 (Bolezlavo Polanorum duce, terra Polanorum, Polanis i provincia Polanorum, Polianici terra) oraz Thietmar w roku 1012 (Polenia, Poleni). Gramatycznie nazwa „Polska” wywodzi się od „pola”, otwartej przestrzeni lub uprawnego pola (przypomina się uprawna ziemia gnieźnieńska ogołocona z drzew na budowę grodów w poprzednim wieku). Do rdzenia „Pol-” dochodzi przyrostek przymiotnikowy „-ska”, określający przynależność do czegoś. Przyrostek „-sk” wywodzi się z języka prasłowiańskiego.
Tak więc nasi Polanie są „przynależni do pola”, które sami stworzyli i uprawiali w ciągu kilku przynajmniej pokoleń. Ci mieszkańcy „terra Polanorum” – ziemi Polan – nie wydają się Polanami ruskimi przyprowadzonymi tu przez Waregów, a i Piastowie z pradziada Oracza nie wyglądają w tym kontekście na obcych zdobywców wikińskich. Zresztą, jeśli znów, choćby z dużą ostrożnością, zawierzyć Gallowi Anonimowi, to za czasów Chrobrego warstwa wojowników była tak liczna, że musiała wywodzić się z miejscowych plemion.
Pisze on bowiem tak: „Jakiż to rachmistrz potrafiłby mniej więcej pewną cyfrą określić żelazne jego hufce, a cóż dopiero przytoczyć opisy zwycięstw i tryumfów takiego ich mnóstwa! Z Poznania bowiem [miał] 1300 pancernych i 4000 tarczowników, z Gniezna 1500 pancernych i 5000 tarczowników, z grodu Władysławia 800 pancernych i 2000 tarczowników, z Giecza 300 pancernych i 2000 tarczowników, ci wszyscy waleczni i wprawni w rzemiośle wojennym występowali [do boju] za czasów Bolesława Wielkiego. [Co do rycerstwa] z innych miast i zamków, [to] wyliczać [je] byłby to dla nas długi i nieskończony trud, a dla was może uciążliwym byłoby tego słuchać. Lecz by wam oszczędzić żmudnego wyliczania, podam wam bez liczby ilość tego mnóstwa: więcej mianowicie miał król Bolesław pancernych, niż cała Polska ma za naszych czasów tarczowników; za czasów Bolesława tyle prawie było w Polsce rycerzy, ile za naszych czasów znajduje się ludzi wszelakiego stanu”.
Jak pisze prof. Nowak, w 2012 r. Anna Juras przedstawiła na UAM w Poznaniu wyniki analizy genetycznej znalezionych w Wielkopolsce szkieletów; 38 pochodziło z czasów rzymskich, a 34 ze średniowiecza. Analiza wykazała raczej nikłe związki genetyczne między jedną i drugą grupą, co potwierdza odpływ ludzi z przełomu starej i nowej ery, na których miejsce przyszli po kilku wiekach ludzie o innym genotypie, z poprzednikami niewiele mający wspólnego. Z kolei ci nowi, ze średniowiecza, mieli geny zbieżne… z dzisiejszymi mieszkańcami Białorusi, Ukrainy i Bułgarii. Praojcowie tych wszystkich Słowian rośli więc z jednego pnia, zapewne na jednym obszarze rozległego dorzecza Dniepru, posługując się zrozumiałym dla wszystkich językiem.
Nasi przodkowie w czasach pierwszych Piastów nie tylko z Czechami, lecz także z Rusinami porozumiewali się bez trudu. Najlepszym tego dowodem jest rozmowa Chrobrego prowadzona przed starciem nad Bugiem z księciem ruskim Jarosławem w 1018 r. Ponad rzeką leciały w obie strony groźby, połajanki i obelgi, wśród których „dzika świnia” należała do łagodniejszych. Rozumieli się doskonale...
Rewelacyjne wyniki badań genetycznych znajdujemy we właśnie opublikowanej książce Anatola Tarasa „Anatomia nienawiści” (tłum. z ros.) o stosunkach polsko-moskiewskich. Według autora badania przeprowadziła Rosyjska Akademia Nauk w latach 2002–2005, a podała je Jelena Bałanowska. Otóż genotyp Rosjan w 85–90 proc. składa się z materiału genetycznego Finów (Mordwinów, Muromców, Maryjczyków…) i Turków (Tatarów, Protobułgarów, Baszkirów...), czyli ludów nieindoeuropejskich. Czystych Słowian na całym obszarze Rosji jest nie więcej niż 6–8 proc. i są to zapewne w większości potomkowie Białorusinów, Ukraińców i Polaków.
Bliscy krewni
Najbliżej spokrewnieni są Polacy i Białorusini. To ta sama grupa etniczna, która powstała z wymieszania się zachodnich Bałtów ze Słowianami. Wschodni Ukraińcy są bliscy Rosjanom, natomiast zachodni stanowią mieszankę Słowian (Drewlan, Polan, Dulebów, Siewierzan...) z plemionami sarmackimi. Na terenie byłego Związku Sowieckiego Słowianami są więc Białorusini (bliscy Polakom i Słowakom) i Ukraińcy (bliscy Bułgarom i Serbom), a nie Rosjanie.
Z kolei – jak pisze Taras – okołosłowiański język rosyjski powstał z miejscowych języków fińskich i tureckich na osnowie cerkiewnosłowiańskiej i zawiera 75–80 proc. słownictwa niesłowiańskiego. Dlatego „Białorusin bez tłumacza rozumie polski, słowacki i ukraiński, natomiast Rosjanin mowy białoruskiej nie rozumie”. Historyczna Moskovia obejmowała ziemie Włodzimierza i Suzdalu i jednoczyła plemiona fińskie oraz turkojęzyczne, wchodzące przez 250 lat w skład Złotej Ordy jako jej peryferia… Uzurpowała sobie nazwę „świętej Rusi”, natomiast Rzeczpospolita Obojga Narodów była państwem powstałym ze zjednoczenia Białorusi z Polską, a umożliwiła tę unię etniczna bliskość… – konkluduje Anatol Taras.
Oświeceni Rosjanie znali zresztą swoje pochodzenie jeszcze w końcu XIX w. Świadczy o tym fragment trafnej recenzji obrazu Jana Matejki "Batory pod Pskowem", napisanej przez rosyjskiego krytyka Włodzimierza Stasowa: "Jeżeli chodzi o rosyjskie duchowieństwo i posłów, to oprócz wspaniałych i udanych prób nieboszczyka Szwarca, żaden z naszych historycznych obrazów nie oddał z taką zdumiewającą wiernością przedstawicieli starej Rusi o fińsko-tatarskich fizjonomiach, ciężkiej postawie i pokornych oczach".
Dagome iudex
Oto fragment kopii pierwszego dokumentu dotyczącego państwa polskiego, spisanego albo w Gnieźnie, albo w Kwedlinburgu, albo w Rzymie. Prawdopodobnie wystawił go w 991 r. Mieszko, który – pragnąc przed śmiercią zabezpieczyć prawa drugiej żony Ody i jej synów do spadku po nim – ofiaruje swe państwo papieżowi. Pierwsze słowa łacińskiego tekstu: „Dagome iudex” objaśnia się często jako skrótową wersję „księcia Mieszka sędzia (prawnik)”. Rozważa się też jednak możliwość innego znaczenia tych dwóch słów: po prostu „Dagome sędzia”. Byłby to więc prawnik o imieniu Dagome, upoważniony przez samą Odę, lękającą się o przyszłość w rozgrywce z pierworodnym synem Mieszka, Bolesławem. W każdym razie z dokumentu dowiadujemy się, w jakich granicach znajdowało się nasze państwo u schyłku X w. Oto tłumaczenie tekstu:
„Podobnie w innym tomie z czasów papieża Jana XV Dagome, pan, i Ote, pani i synowie ich Mieszko i Lambert (nie wiem, jakiego to plemienia ludzie, sądzę jednak, że to byli Sardyńczycy, ponieważ ci są rządzeni przez czterech »panów«) mieli nadać świętemu Piotrowi w całości jedno państwo, które zwie się Schinesghe [zapewne Gniezno] z wszystkimi swymi przynależnościami w tych granicach, jak się zaczyna od pierwszego boku wzdłuż morza [dalej] granicą Prus aż do miejsca, które nazywa się Ruś, a granicą Rusi [dalej] ciągnąc aż do Krakowa i od tego Krakowa aż do rzeki Odry, prosto do miejsca, które nazywa się Alemure [?], a od tej Alemury aż do ziemi Milczan i od granicy Milczan prosto do Odry i stąd idąc wzdłuż rzeki Odry aż do rzeczonego państwa Schinesghe”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.