Chociaż zwycięstwo na Polach Katalaunijskich zaledwie o ćwierć wieku poprzedziło upadek cesarstwa zachodniorzymskiego, to przecież Rzym opanowali w 476 r. Germanie od dawna znajdujący się w orbicie cywilizacji łacińskiej i chrześcijaństwa. Było to dla ówczesnych mieszkańców miasta nad Tybrem, przyzwyczajonych już do walk pretendentów o tron i przemarszów sojuszników lub najemników barbarzyńskich, niemal niezauważalne. Natomiast podbicie w 451 r. Galii, Italii i zajęcie Rzymu przez Hunów prowadziłoby niechybnie do masowych mordów, pędzenia w niewolę, rabunków i pożarów.
„Brali do niewoli biskupów, mordowali księży. Kościoły burzyli albo zamieniali w stajnie. Jak wiele rzek spłynęło ludzką krwią...” – pisał św. Hieronim. Święty Augustyn dostrzegał natomiast w najeździe zapowiedź Apokalipsy: „Świat pogrąża się w odmętach i chyli ku upadkowi...”. Strach Europy przed dzikimi najeźdźcami ze wschodu przetrwał wieki. Jeszcze 1100 lat później Sebastiano Münster ilustrował swoją „Cosmographię” ryciną mężczyzny o diabolicznych rysach twarzy i opatrzył ją napisem: „Atilla flagellum Dei” (Attyla bicz boży). Do dziś wódz Hunów pozostaje synonimem wojny – dopustu bożego na podobieństwo niszczycielskich żywiołów i morowego powietrza.
Wódz nomadów
Hunowie, którzy w V w. pojawili się w centrum Europy, byli prawdopodobnie potomkami koczowniczych plemion z azjatyckiego Dalekiego Wschodu, które Chińczycy nazywali Xiongnu i Hiung-nu. Najeżdżali oni Chiny z północy już w pierwszym tysiącleciu przed naszą erą i to przeciw nim pierwszy cesarz zaczął wznosić Wielki Mur. Jak pisał chiński kronikarz: „W ich piersiach biją serca dzikich zwierząt. Od najdawniejszych czasów nie uważa się ich za część ludzkości”. Byli tacy jak Mongołowie – tylko 800 lat wcześniej.
W III w. n.e. ta ich część, która przemieszczała się na zachód, zajmowała stepy między morzami Czarnym i Kaspijskim, a 200 lat później poiła konie nad środkowym Dunajem. Od końca IV w. n.e. pojawiają się w Rzymie doniesienia o nomadach, którzy „są niesamowicie szpetni i tak pochyleni, iż można ich uważać za dwunożne zwierzęta”, a żywią się surowym mięsem, prawie nie zsiadają z koni, nie mają domów, żyją w ciągłym ruchu, przemierzając step na wozach. „Samym swoim widokiem wzniecali paniczny lęk i popłoch. Są przerażająco śniadzi, posiadają nie twarz, lecz, za przeproszeniem, bezkształtny placek, z dziurkami zamiast oczu”.
Ich pochód spowodował właśnie zjawisko zwane wielką wędrówką ludów, której skutkiem było dosłowne wywrócenie do góry nogami imperium rzymskiego na zachodzie. Pod ich wpływem Ostrogoci natarli na Wizygotów, ci na Wandalów, a oni z kolei na rzymską Iberię, następnie zaś Afrykę. Przerażenie kazało się przemieszczać Germanom i Celtom. Całe ludy wkroczyły na terytoria rzymskie, aby osiąść tu na stałe.
W tym właśnie czasie – ale dokładnie nie wiemy kiedy i gdzie – na świat przyszedł Attyla. Był synem Mundiucha, brata władcy Hunów Ruasa. Gdy Ruas zmarł między 435 a 440 r., bratanek objął władzę, początkowo dzieląc ją z bratem Bledą. Około 445 r. zamordował brata i jako samodzielny wódz organizował najazdy na bałkańskie prowincje cesarstwa wschodniorzymskiego, aby uzyskiwać coraz większy haracz od cesarza Teodozjusza II. W 447 r. rozbił armię cesarską, spustoszył Bałkany, docierając aż pod Termopile w Grecji, i zagroził Konstantynopolowi. Cesarz zgodził się w 450 r. podnieść haracz i zapłacić zaległe sumy. Wtedy Attyla zainteresował się cesarstwem zachodniorzymskim...
Sto lat po bitwie na Polach Katalaunijskich – powołując się na greckiego kronikarza Priskosa – Ostrogot Jordanes tak pisał o władcy Hunów: „Był człowiekiem, który przyszedł na świat, by trwożyć ludy i napawać postrachem kraje. Niepojętym zrządzeniem losu wszędzie wzniecał grozę. Kroczył dumnie, rzucając bystro wzrokiem w prawo i lewo. Z samych jego ruchów przezierała potęga i buta. Lubował się w wojnach, lecz sam z umiarem sięgał po miecz. W radzie górował nad wszystkimi. Na słowa błagalników czuły, w stosunku do osób, którym raz zawierzył, łaskawy. Niskiego wzrostu, o szerokiej klatce piersiowej, dużej głowie, małych oczach, rzadkiej brodzie, włosach przyprószonych siwizną, płaskim nosie i śniadej cerze – we wszystkim zdradzał swoje pochodzenie”.
Strzemiona Hunów
W owym czasie na polach bitew dominowała jazda. Składały się z niej nie tylko wojska Hunów i Germanów (którzy w 451 r. walczyli zarówno po ich stronie, jak i Rzymian), ale nawet w rzymskich oddziałach kawalerzyści stanowili 40 proc. Ciężka jazda rzymska używała zbroi łuskowych połączonych z kolczugami, w które odziewano nawet konie. Tworzył się pierwowzór jeźdźca średniowiecznego. Pancerze chroniące tułów zakładali też Hunowie i bogatsi Germanie.
Zamiast krótkiego gladiusa, wybornego w dawnych karnych legionach, po obu stronach używano spatha – ciężkiego miecza metrowej długości. Obie strony walczyły włóczniami. Barbarzyńcy germańscy mieli nawet dwa trzymetrowe oszczepy, którymi z wielką wprawą rzucali. Ciskali też toporami, a chronili się za sporymi tarczami z umieszczonymi pośrodku metalowymi umbami. Głowy chroniły hełmy, niekiedy z nosalami i ruchomymi policzkami. Typowo germańską bronią był ciężki, długi, jednosieczny nóż bojowy zwany saksem. Miał 60-centymetrowej długości głownię, prostą lub nieznacznie wygiętą, szeroką z ostro ściętym sztychem.
Głównym orężem Hunów był łuk. Z dystansu 250 metrów zasypywali przeciwnika gradem strzał o kościanych grotach, wystrzelonych z kompozytowych azjatyckich łuków, które miały wielką moc, choć mogły być niewielkie. Znakomici jeźdźcy starali się otoczyć przeciwnika, tak aby móc razić odsłonięte plecy. Po zadaniu znacznych strat stosowali szarżę „klinem” w celu przełamania szyku wroga.
Najbardziej fascynuje mnie odpowiedź na pytanie, czy używali strzemion. Niektórzy historycy wojskowości właśnie ze strzemionami – pozwalającymi jeźdźcom znaleźć punkt oparcia przy zadawaniu potężnych cięć – wiążą zwycięstwa ich kawalerii nad Germanami i Rzymianami, którzy strzemion nie używali. Przyjmuje się, że wynaleźli je Chińczycy, a Hunowie skorzystali z tego akurat chińskiego wynalazku, mniej interesując się pismem, papierem, kompasem, astronomią czy filozofią. Ale niektórzy badacze utrzymują, że nie ma dowodów nawet na przejęcie strzemion. Inni z kolei sądzą, że jednak dwie rzeczy pozostawili nam Hunowie, zanim rozpłynęli się w mrokach dziejów: słowo „Hungaria” oznaczające Węgry oraz strzemię właśnie. I to dzięki nim rycerze europejscy posługiwali się później strzemionami, inaczej nie mogliby używać kopii i wielkich mieczy siecznych.
Bohaterowie dramatu
W połowie V w. n.e. sytuacji nie da się przedstawić jedynie w bieli i czerni: z jednej strony Rzym oraz jego germańscy sojusznicy; z drugiej hordy dzikich Hunów. Od kilkunastu lat przymierza się zmieniały, a w 439 r. wódz rzymski Aecjusz razem z Hunami gromił nawet Wizygotów, którzy pod panowaniem Teodoryka I urządzili sobie stolicę w Tuluzie. Teodoryk wszedł w konflikt z Wandalami, których król nie chciał jego córki za synową, oszpecił ją i odesłał z Afryki do Tuluzy, a poza tym szczuł Hunów na Wizygotów. To skłoniło tych ostatnich do sprzymierzenia się z Rzymem. Cesarzem zachodniorzymskim był wówczas Walentynian III, z którego córką z kolei wszedł w tajne układy sam Attyla, zażądał jej ręki i połowy cesarstwa.
Odmowa spowodowała właśnie najazd Hunów w 451 r. Towarzyszyli im Ostrogoci, bliscy krewni znajdujących się po przeciwnej stronie Wizygotów. Obok nich znaleźli się po rzymskiej stronie Alanowie – nomadzi zbliżeni do Hunów – ale był to sojusznik wielce niepewny. A znów Frankowie, którzy w następnym wieku zaczną tworzyć dominujące na zachodzie Europy państwo, podzieleni wówczas walką dwóch braci o przywództwo, sprzyjali obu stronom.
Attyla ruszył nie na Italię, ale na Galię prawdopodobnie, aby zdominować Franków. Szedł wzdłuż Renu, niszcząc kolejne miasta, potem skręcił na zachód pod Paryż, a wreszcie znalazł się nad Loarą, którą pragnął przekroczyć w Orleanie jedynym znajdującym się tu mostem. Rządzący miastem biskup odmówił otwarcia bram, konni wojownicy nie byli w stanie sforsować umocnień, a nadciągająca pod wodzą Aecjusza i Teodoryka armia zmusiła 14 czerwca Hunów do odwrotu na wschód. Po drodze chcieli złupić Troyes, ale ocalił je kolejny biskup, który sam wydał się w ręce Attyli.
Na Polach Katalaunijskich
Gdzie dokładnie znajdują się te Pola - dotąd trwają spory. Przyjmuje się na ogół, że pod Chalons. Że w ogóle bitwę w 451 r. stoczono, to pewne, ale czy 20 czerwca czy 20 września - nie wiadomo. Kształt pola bitwy i uszykowanie wojsk Jordanes opisał tak: „Teren obrany na miejsce zapasów podnosił się łagodnie i na koniec wybrzuszał w pokaźnych rozmiarów wzgórze, którym jedno i drugie wojsko pragnęło zawładnąć. Z sukcesem pod tym względem wiązały się bowiem duże korzyści natury strategicznej”. Na prawym skrzydle stanęli Wizygoci Teodoryka, na lewym Rzymianie Aecjusza. Pośrodku ustawiono Alanów pod wodzą Sangibana, któremu nie ufano.
Z drugiej strony Attyla z Hunami stanął w centrum. Na lewym skrzydle umieścił Ostrogotów, prawdopodobnie zakładając, że dwa plemiona gockie nie będą się biły ze sobą zbyt gorliwe. Na prawym skrzydle, naprzeciw samego Aecjusza, Attyla ustawił Gepidów pod wodzą Ardaryka.
To w największym uproszczeniu. Starcie na Polach Katalaunijskich nazywa się od tamtych czasów Bitwą Ludów, bowiem uczestniczyło w niej wiele plemion. Poza już wspomnianymi wymienia się np. Rugiów, Skirów, Turyngów, Swebów, Sarmatów, Agatyrsów, Franków Salickich i Ripuaryjskich, Burgundów i Sasów. Podawano nieprawdopodobne liczby wojsk dochodzące po obu stronach do miliona i zawrotne rozmiary strat. Potem nadmiernie uszczuplano szacunki. Dziś oblicza się, że liczba Rzymian i Wizygotów dochodziła łącznie do 100 tys. i tyle samo było mniej więcej przeciwników.
Walki zaczęły się wczesnym popołudniem od starcia o wspomniane wzgórze. Górę wzięli Rzymianie. Wówczas Attyla natarł wszystkimi siłami. W zamęcie bitwy zginał Teodoryk, ale Wizygoci odparli Ostrogotów i uderzyli na Hunów. W decydujących momentach bitwy śmierć groziła innym wodzom. Attyla schronił się w obozie ufortyfikowanym wozami (w bliższych nam czasach i miejscach stosowali takie obozy taboryci, Zaporożcy, ale i wojska Rzeczypospolitej). Wódz wizygocki Torismund zabłądził w zapadających ciemnościach i natknął się na obóz Hunów. Poranionego wyratowano w ostatniej chwili. W mroku błądził również ze swymi żołnierzami Aecjusz. Przebieg bitwy wyglądał zapewne tak: dopóki było widno, dopóty rżnięto się bez litości, znaczącą przewagę zyskali Rzymianie i Wizygoci, ale doszczętnie rozbić wroga nie potrafili. Pole zasłało się trupami, a ciemności nie przerwały rzezi. Przezorny Attyla zdołał jednak ocalić siebie oraz sporą część wojowników w obozie i rankiem kompozytowe łuki Hunów nie pozwoliły Rzymianom na jego zdobycie.
Wizygoci znaleźli zwłoki Teodoryka i z czcią wynieśli je z pola bitwy. Tak ziściła się przepowiednia dla Attyli, że bitwa przyniesie śmierć jego największemu wrogowi. Wódz Hunów poczytał to za zapowiedź zwycięstwa w bitwie i srodze się rozczarował. Królem Wizygoci obwołali Torismunda. Aecjusz namówił go do szybkiego powrotu do Tuluzy, aby zabezpieczył swą władzę. Sprytny Rzymianin nie chciał nadmiernego wzrostu potęgi germańskiego plemienia. Dlatego też pozwolił Attyli oddalić się z resztą wojowników.
Chwast na ruinach
Następnego roku Attyla najechał na Italię. Jak głosi legenda, Rzym uratował tym razem sam papież Leon I, który spotkał się z barbarzyńcą. Wydaje się jednak, że wódz Hunów znów znalazł się w dość krytycznej sytuacji militarnej i dzięki Leonowi mógł wycofać się z twarzą. Następnego roku umarł. Aecjusz przeżył go o rok, stracony przez rozjuszonego cesarza Walentyniana III, za którego córkę chciał wydać syna. Marzenie o koronie cesarskiej okazało się marzeniem ściętej głowy.
A Hunowie odeszli, zniknęli, ale pozostawili na zgliszczach rzymskiej cywilizacji, jak chwast na ruinach... No, cóż takiego? A średniowiecze, po prostu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.