PIOTR WŁOCZYK: Jak miało wyglądać Gotengau?
ROBERT FORCZYK: To było marzenie Niemców. Krym miał się stać wyłącznie niemieckim kurortem na Morzu Czarnym.
Cały obszar aż do Uralu miał być – po zwycięskiej wojnie – niemieckim Lebensraumem.
Tak, Niemcy planowali przekształcenie większości Rosji w zaplecze rolno-surowcowe, ale Krym był rozpatrywany w zupełnie innych kategoriach. Niemcy doskonale rozumieli, że nie ma tam surowców. Widzieli natomiast w tym półwyspie atrakcyjne miejsce dla nazistowskiej elity. W tym sensie Niemcy myśleli podobnie do elit rosyjskich, które budowały na Krymie wspaniałe posiadłości. Hitler wspomniał nawet, że należy wybudować autostradę z Berlina prosto na Krym. To miała być ich luksusowa riwiera.
Co się miało stać z ludźmi, którzy żyli na Krymie?
W całości mieli zostać stamtąd usunięci. Akurat w tym aspekcie Niemcy niewiele różnili się od innych narodów, które przejmowały kontrolę nad półwyspem. Jako pierwsi Krym „oczyszczali” Tatarzy. Ostatnio robią to Rosjanie, co widzimy od niemal 10 lat. Każdy z najeźdźców pojawia się na Krymie z przekonaniem, że będzie to klejnot w jego koronie. Historia pokazuje, że nigdy tak się nie dzieje. Ten półwysep zmienia właścicieli i nigdy nie spełnia roli, jaką się w nim pokłada, bo tuż za zakrętem jest kolejna wojna o ten kawałek ziemi.
Krym nie był początkowo dla Niemców priorytetem podczas marszu na Wschód?
Nie. Krym miał być po prostu zajęty „przy okazji” po tym, gdy uda się zniszczyć rosyjskie wojska na Ukrainie. Półwysep miał – według niemieckich planów – wpaść w ich ręce w łatwy sposób. Dowództwo Wehrmachtu nie przewidywało konieczności toczenia większych walk o ten obszar.
Jeden nalot zmienił percepcję Niemców?
Na początku wojny kilkanaście sowieckich bombowców stacjonujących na Krymie zaatakowało rumuńskie pola naftowe w Ploeszti, co wywołało spory niepokój w Berlinie. To był tylko jeden atak bombowy, ale to wystarczyło, by Hitler nakazał szybkie przejęcie półwyspu.
Zadanie to przypadło gen. Erichowi von Mansteinowi, który cieszył się opinią genialnego stratega wojskowego. Problem w tym, że dysponował on szczuplejszymi siłami niż obrońcy…
A pamiętajmy, że Krym jest od strony wojskowej wyjątkowo twardym orzechem do zgryzienia dla atakujących. Głównym „wejściem” na Krym jest Przesmyk Perekopski, który ma tylko kilka kilometrów szerokości. To doskonały punkt dla obrońców, nawet dysponujących dosyć szczupłymi siłami. Manstein wybrał jednak właśnie Perekop i klasyczną taktykę frontalnego ataku, czyli operację w stylu pierwszej wojny światowej. Niemcy nie mieli wsparcia od strony morza, ale tak skutecznie przeprowadzili atak na Perekop, że udało im się włamać na Krym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.