Legenda Rasputina jest barwna jak mało która. I jak mało która – choć konkurencja jest tu silna – daleka od prawdy. Właściwie prawdą jest tylko to, że istniał, że cieszył się niezwykłą łaską carycy i że został zamordowany. Cała reszta to bzdury, a szczególnie to, co najgłębiej się wryło w ludzką pamięć – rzekomy nadzwyczajny seksualny apetyt i wydolność „Griszki”.
Prawda, zawarta w dokumentach specjalnej komisji śledczej, jaką do opisania wszystkich przypisywanych chłopskiemu mistykowi ohydztw powołano niemal natychmiast po rewolucji (tej „demokratycznej”, nie bolszewickiej), jest zdumiewająca. Rasputin żył w celibacie. Owszem, od czasu do czasu zamawiał prostytutki – ale, wedle ich zgodnych zeznań (a nie wiedziały o sobie nawzajem i nie miały powodu kłamać), płacił im jedynie za striptiz i poprzestawał na patrzeniu. Zdaniem niektórych historyków był w ogóle impotentem – co jest prawdopodobne o tyle, że pił tęgo i od zawsze, w tej kwestii legenda znajduje potwierdzenie (ale akurat u syna rosyjskiego ludu cóż to niby za sensacja?). Inni twierdzą, że poskramianie chuci grzesznego ciała stanowiło dlań rodzaj duchowych ćwiczeń, krzepiących siłę woli. Warto dodać, że powszechnie uważana za główną z jego kochanek i centralną postać legendarnych dworskich orgii madame Wyrubowa podczas nakazanej przez komisję obdukcji okazała się, mimo poważnego już wieku, dziewicą, a na inne rzekome związki, w tym z carycą, nie znaleziono, mimo intensywnych starań, nie tylko dowodów, ale bodaj bladej przesłanki.
Ożywiająca wyobraźnię wizja śmierci Rasputina, godna amerykańskich horrorów, też została wyssana z palca. Rasputin miał bez widocznego efektu pożreć gigantyczną dawkę cyjanku, potem równie gładko przetrwać ciosy nożem, kule pistoletowe, duszenie i walenie po łbie młotkiem, by zginąć w końcu dopiero po długim topieniu go w rzece. Jeden z historyków udowodnił przekonująco, że jego mordercy pletli te androny, by osłonić znajdującego się w ich gronie członka panującej rodziny – wielkiego księcia Dymitra. A przy okazji, epatując rzekomymi nadprzyrodzonymi zdolnościami Rasputina, udowodnić, że zgładzili nie człowieka, ale groźnego potwora.
Ciekawe, że reputacja Rasputina była tak ugruntowana, iż oczywiste bajduły morderców „Griszki” wzięli za dobrą monetę nawet ludzie poważni i myślący racjonalnie. Jednak to jest właśnie prawdziwy fenomen wart analizy. Stan ducha zbiorowości poddanej wielkim frustracjom, lękowi, załamaniu nadziei i porządku świata. Taka zbiorowość kupi każdy podsuwany jej szwarccharakter – w rozpadającej się Rosji przed Rasputinem był jeszcze przecież biedny Miasojedow, na podstawie błahych, podfałszowanych przesłanek uczyniony przez propagandę i legendę megaszpiegiem stojącym na czele urojonej konspiracji przenikającej wszystkie instytucje cesarstwa.
Co do Rasputina, to zrobienie zeń demona manipulującego carską parą jak marionetkami dla wielu było niezwykle użyteczne. A parweniusz przy dworze nie miał żadnych przyjaciół gotowych go bronić, wrogów zaś, chętnych utopić w łyżce wody – zatrzęsienie. A potem… Potem barwna legenda zaczęła żyć swoim życiem. W przeciwieństwie do Dreyfussa, który stał się symbolem i wyrzutem sumienia dla francuskiej liberalnej inteligencji, walczącej o rząd dusz w republice, Rasputin bohaterem mógł być tylko dla prostych „kułaków” wymordowanych rychło przez bolszewików. Na jego rehabilitacji nie zależało, i już raczej nigdy nie będzie zależeć, nikomu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.