Trzysta pięćdziesiąt milionów lat temu płazy wychodziły na ląd, na którym królowały olbrzymie stawonogi: niektóre wielkoraki dorastały do dwóch metrów wielkości, a skrzydła ważek mogły mieć pół metra rozpiętości. Flora zaś składała się przede wszystkim z widłaków, skrzypów i paproci, ale nie małych krzaczków tak jak dziś, tylko kilkudziesięciometrowych olbrzymów. Drzewa obumierały, a na nich rosły kolejne, które również kończyły istnienie. Lądy zapadały się w ocean, później podnosiły, a niegdysiejsze lasy przykrywane były różnego rodzaju osadami – miały na to dziesiątki lub setki milionów lat. Bez dostępu tlenu i pod olbrzymim ciśnieniem nie następował rozkład pozostałości po olbrzymich lasach, tylko ich sprasowanie i zmacerowanie. Ostatecznie całość zamieniała się w skałę, z reguły czarnego koloru.
Minęły setki milionów lat i na Ziemi pojawił się człowiek. Zauważył, że skała czarnego koloru pali się niczym drewno. Było to całkiem niedawno – jakieś dwa czy trzy tysiące lat temu – ale człowiek zwracał na to niewielką uwagę. O wiele lepszym opałem było drewno, a drzewa porastały przecież całą Ziemię.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.