Z wybryków Muraszki – mówił policjant Jan Markiewicz – przypominam sobie następujące: w Trabach zastrzelił jakiejś żydówce kozę na ganku, w Wiśniewie pijanemu chłopu oblał w restauracji twarz atramentem, w Liwju zastrzelił komuś z policji psa. To samo zrobił z psem gończym księdza.
Jakiemuś dezerterowi, złapanemu w Lipniszkach, ogolił głowę, tak że mu porobił rany na głowie i trzeba było odesłać go do szpitala. W sierpniu 1923 roku Muraszko domagał się od Komendanta urlopu. Nie otrzymawszy go, zaczął płakać, biegać po gabinecie, rwać włosy, krzyczeć. Wreszcie, wybiegłszy do kancelarii, rzucił się na ziemię. Robił wrażenie chorego umysłowo. Jako policjant był jednak bardzo energiczny i odważny.
Podobnie zeznawali inni współpracownicy podsądnego:
[…] jest to człowiek nerwowy, prędki, szorstki w obejściu. Zatargi były z nim bardzo częste i powstawały z najmniejszych powodów…
Muraszkę znam. Jest wybuchowy, gwałtowny, ale z łatwością przechodzący od najsilniejszych wybuchów do łez […].
[…] był człowiekiem bardzo popędliwym. Pożycie małżeńskie Muraszki było bardzo nieszczęśliwe, po krótkim pożyciu małżonkowie się rozeszli […].
[…] wybuchał w razie niewykonania jego rozkazów. Był mściwy. Niezrównoważona, histeryczna natura […].
Co ciekawe, po jednym z wybryków Muraszko został nawet odstawiony do szpitala psychiatrycznego w Wilnie. Specjaliści nie stwierdzili jednak u niego choroby umysłowej i starszy przodownik wrócił do służby.
Chociaż świadkowie byli zgodni, że Muraszko ma trudny charakter, przyznawali, iż jego patriotyzm i odwaga są niekwestionowane.
W 1920 roku Muraszko z poświęceniem i energią organizował partyzanckie oddziały celem obrony granic Polski – przekonywał wezwany do sądu ks. Antoni Kuklewicz. – Muraszko mówił wówczas, że nie jest Polakiem ten, kto nie potrafi w każdej chwili umrzeć za Polskę.
Głos matki Polski
Następnie przez salę sądową przewinął się długi korowód świadków i ekspertów. Między innymi Polacy ocalali z rozmaitych bolszewickich rzezi i masakr, którzy z mrożącymi krew w żyłach szczegółami opowiadali o piekle, przez które przeszli pod władzą Sowietów. Ich zeznania nastawiły salę zdecydowanie przychylnie do podsądnego.
Najwięcej do sprawy Muraszki wniosły jednak wystąpienia psychiatrów, którzy zgodnie stwierdzili, że zabójca jest człowiekiem „zdrowym na umyśle” i może odpowiadać za swoje czyny. Lekarze zastrzegli jednak, że oskarżony wykazuje „pewne odchylenia od normy w sferze umysłowej i uczuciowej”.
Potem nastąpiły mowy prokuratorów i obrońców.
Biorąc na siebie rolę sędziego i kata – mówił prok. Kaduszkiewicz – Muraszko, wskutek zaślepienia, nie zastanowił się nad tym, że zgubi osoby, los których z losem Bagińskiego i Wieczorkiewicza został związany.
Czynem swoim Muraszko przegrodził możność powrotu do kraju dwóm zasłużonym swemu krajowi obywatelom i los ich straszny obciążył, bo cała nienawiść i zemsta Sowietów obruszyła się na nich.
Ksiądz Ussas został skazany na ciężkie więzienie, a konsul Łaszkiewicz na śmierć. Spotkało to ich wówczas właśnie, gdy za pracę ofiarą dla ojczyzny stali już u samych jej progów. Byli pewni szczęścia, że wkrótce ujrzą ziemię ojczystą […].
Co ciekawe, sama prokuratura odrzuciła trop, który pojawił się w śledztwie. Chodziło o podejrzenie, że Muraszko działał z premedytacją według z góry przygotowanego planu. Śledczy odkryli bowiem, że zabójca był w przeszłości członkiem radykalnej konspiracyjnej organizacji antykomunistycznej Pogotowie Patriotów Polskich.
W 1924 r. została ona co prawda rozbita przez policję, ale wkrótce się odrodziła. Tym razem pod szyldem Polska Organizacja Faszystowska. Prokuratorzy uznali jednak, że przynależność Muraszki do tych tajnych struktur nie miała nic wspólnego z popełnionym przez niego czynem. Muraszko miał działać sam, pod wpływem nagłego impulsu.
Po prokuratorach głos zabrał adwokat oskarżonego, Marian Niedzielski. Wystąpił on z płomienną mową obrończą, która przemieniła się w wielki akt oskarżenia bolszewizmu. A Muraszko został w niej porównany do… Tadeusza Reytana.
Jest Muraszko ofiarą – przekonywał Niedzielski – gdyż popełniając zabójstwo, był wykonawcą opinii powszechnej doprowadzonej do ostatnich granic napięcia przez postęp, szalbierstwo, rabunek i mord tej całej sowieckiej hordy.
A jeżeli jest ofiarą, jeżeli popełnił czyn z myślą o Tobie, Polsko, przez miłość synowską, toś się powinna okazać dla swego syna matką prawdziwą, matką, która przyciśnie do kochającego łona tę rozpaloną, szaloną, pełną nienawiści i kochania głowę Józefa Muraszki. Utuli i ukoi. Zrozumie i przebaczy…
Wasz, Panowie Sędziowie, wyrok będzie tym Matki-Ojczyzny głosem.
Wdniu 24 października 1925 r. sąd wydał wyrok. Muraszko został uznany za winnego podwójnego zabójstwa „zamierzonego i dokonanego pod wpływem silnego wzruszenia psychicznego” (artykuł 458 Kodeksu karnego). Otrzymał za to wyrok dwóch lat pozbawienia wolności z zaliczeniem na poczet kary pół roku spędzonego w areszcie.
Jako okoliczności łagodzące sędziowie uznali ofiarną służbę Polsce oraz cierpienia, jakich skazany doznał ze strony bolszewików. Sąd postanowił pobrać od Józefa Muraszki 80 zł na pokrycie kosztów sądowych. W razie niewypłacalności skazanego sumę tę miał pokryć Skarb Państwa.
Jednocześnie sędziowie oddalili powództwo cywilne wdów – Bożeny Bagińskiej i Zofii Wieczorkiewicz – które domagały się od mordercy ich mężów po 7,4 tys. zł odszkodowania za poniesione „straty moralne i materialne”. Sędziowie uznali, że Muraszki – który zarabiał miesięcznie 150 zł i musiał utrzymać żonę i córkę – nie stać na zapłacenie tak pokaźnej sumy.
Józef Muraszko wyrok zaaprobował i zadeklarował, że nie będzie składał apelacji.
Zemsta GPU
Zabójstwo Wieczorkiewicza i Bagińskiego miało poważne reperkusje międzynarodowe. Gdy czerwoni dowiedzieli się o śmierci swoich agentów, ks. Ussas i konsul Łaszkiewicz zostali niezwłocznie wyprawieni w podróż powrotną do Moskwy.
Rząd polski zaczął natomiast gorączkowo przekonywać Sowietów, że z podwójnym zabójstwem nie miał nic wspólnego. W Warszawie minister spraw zagranicznych Aleksander Skrzyński poinformował o tym radcę poselstwa sowieckiego. Wyjaśnienia złożył również w Moskwie polski poseł Stanisław Kętrzyński.
Gniewu Sowietów to jednak nie uśmierzyło. Komisarz spraw zagranicznych Gieorgij Cziczerin wystosował do Warszawy ostrą notę wyrażającą oburzenie z powodu incydentu. Zawierała ona złowrogą groźbę:
Niewypełnienie przyjętych przez rząd polski zobowiązań w sprawie wymiany personalnej zezwala rządowi sowieckiemu w stosunku do osób przeznaczonych do wysłania do Polski na pełną swobodę działań w ramach prawodawstwa obowiązującego w ZSRS.
Do akcji przystąpiła również sowiecka machina propagandowa wraz ze będącymi na jej usługach pożytecznymi idiotami z Zachodu.
W związku z zabójstwem obu oficerów – pisał prof. Wojciech Materski w książce „Pobocza dyplomacji” – przetoczyła się nie tylko przez prasę sowiecką, ale też europejską prasę komunistyczną szeroka fala materiałów protestacyjnych. Atakowano państwo polskie za „wojujący antysowietyzm”. W sowieckich zakładach pracy, szkołach i instytucjach kulturalno-oświatowych organizowano masówki, uchwalano rezolucje i apele.
Polskie władze musiały być tym wszystkim przerażone, bo zachowały się żenująco. Okazało się bowiem, że dzielny ks. Ussas w drodze powrotnej wykorzystał gapiostwo pilnujących go funkcjonariuszy GPU i uciekł z pociągu na stacji Mińsk. Tam przedarł się do konsulatu RP.
Czytaj też:
Polacy kontra Sowieci. Tajna wojna wywiadów
Niestety – dziś trudno w to uwierzyć – Warszawa uległa presji Kremla i zgodziła się na wydanie niezłomnego kapłana w łapska GPU. Miało to, w zamyśle polskich dyplomatów, obłaskawić Moskwę i zażegnać kryzys. Tak się oczywiście nie stało.
Bolszewicy w akcie retorsji za czyn Muraszki odstąpili od wynegocjowanego wcześniej ze stroną polską moratorium na wykonywanie kary śmierci na więźniach przeznaczonych do wymiany. Według ustaleń prof. Materskiego w efekcie GPU strzałem w tył czaszki zgładziło co najmniej 15 wybitnych Polaków. Takie były tragiczne skutki dwóch strzałów oddanych przez Józefa Muraszkę.
Dopiero po kilku miesiącach Moskwa sama uznała, że w jej interesie leży wygaszenie napięcia w stosunkach z Polską i wznowienie wymian „więźniów politycznych”. W ramach jednej z nich w lutym 1926 r. ks. Ussas i konsul Łaszkiewicz wrócili do Polski. Muraszko zaś wkrótce wyszedł z więzienia i chodził w glorii bohatera narodowego. Nie przestał jednak zachowywać się ekscentrycznie.
Przez redakcję [wileńskiego „Słowa”], w której pracowałem jako młody dziennikarz – wspominał wybitny pisarz Józef Mackiewicz – przewijały się różne typy. Należał do nich na przykład Józef Muraszko, który zastrzelił Wieczorkiewicza i Bagińskiego. Po wyjściu z więzienia chodził po mieście z owiniętym w gazetę naganem pod pachą. Twierdził, że czatują na niego komuniści. Długa lufa wystawała z papieru i w ten sposób odwiedzał dyrektorów banków, ubiegając się o pożyczkę. Dostawał jednak. „Co, pan nie ma pieniędzy?!” – dziwił się, jak pytałem go, jak to robi.
Jak potoczyły się później losy mordercy spod Stołpców? Podobno pod zmienionym nazwiskiem służył w Korpusie Ochrony Pogranicza, a następnie wrócił do policji. W 1939 r. związał się z Niemcami. Miał dalej zwalczać komunę, tyle że w szeregach gestapo. W końcu podziemny sąd wydał na niego wyrok i Muraszko został podobno zastrzelony przez egzekutorów z Armii Krajowej.
Czy to prawda, czy legenda – zapewne nie dowiemy się tego nigdy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.