Z gmachu Centralnej Biblioteki Wojskowej w Warszawie wyszedł mężczyzna w jasnym garniturze. Był po cywilnemu, ale wyprostowana postawa i sprężysty krok zdradzały oficera. W ręku niósł skórzaną teczkę.
Gdy ruszył w stronę przystanku tramwajowego, od ściany biblioteki odkleiło się dwóch szpicli i dyskretnie podążyło jego śladem. Po krótkim oczekiwaniu mężczyzna z teczką wsiadł do wypchanego tramwaju linii Z. Szpicle w ostatniej chwili wskoczyli tylnymi drzwiami.
Tramwaj jechał w stronę Śródmieścia, a w ślad za nim jezdnią sunęły dwa samochody. Mężczyzna wysiadł na rogu Polnej i Nowowiejskiej. I natychmiast wsiadł do stojącego przy chodniku samochodu o numerach rejestracyjnych S 23824/D. Był to jeden z pojazdów zarejestrowanych na sowiecką ambasadę.
Wypadki potoczyły się wówczas błyskawicznie. Dwa samochody jadące do tej pory za tramwajem ruszyły do przodu z rykiem silników i zablokowały z obu stron sowieckie auto. Do drzwiczek z obu stron podskoczyło zaś kilku mężczyzn. W rękach mieli pistolety.
Jeden z nich szarpnął za klamkę i wymierzył lufę w siedzących na tylnej kanapie mężczyzn.
– Nie ruszać się, bo strzelam! – krzyknął.
Mężczyźni byli całkowicie zaskoczeni. W milczeniu podnieśli ręce. Jeden z nich nazywał się Wasilij Bogowoj i był sowieckim attaché wojskowym w Warszawie. Drugi to Piotr Demkowski i był majorem polskiego Oddziału IV Sztabu Głównego. Między nimi leżała otwarta teczka z kilkunastoma ściśle tajnymi dokumentami polskiej armii.
Major Demkowski – to był właśnie ten śledzony mężczyzna z teczką – został bezceremonialnie wyciągnięty z samochodu. Na jego przegubach natychmiast zacisnęły się kajdanki. Bogowoj po wylegitymowaniu został puszczony wolno, chronił go bowiem immunitet dyplomatyczny. Była godz. 20, 11 lipca 1931 r.
Piotr Demkowski został przetransportowany do siedziby polskiego wywiadu. Tam, podczas pierwszego przesłuchania, przyznał się do szpiegowania na rzecz Związku Sowieckiego. Współpracę z bolszewikami miał nawiązać z pobudek ideowych. Był komunistą, w Związku Sowieckim karierę partyjną robiło kilku członków jego rodziny.
Przez kilka miesięcy Demkowski przynosił sowieckim dyplomatom tajne polskie dokumenty wojskowe. Ci je fotografowali, po czym zwracali mu oryginały. Praca taka mogłaby trwać bardzo długo, gdyby nie przypadek.
Polski kontrwywiad wpadł bowiem na trop zdrady Demkowskiego podczas rutynowych działań obserwacyjnych. Agenci polskich służb śledzili bowiem wszystkie samochody należące do sowieckiego konsulatu. Pewnego dnia do jednego z nich wsiadł mężczyzna w mundurze majora Wojska Polskiego.
Szpiclowi, który widział tę scenę, pokazano następnie zdjęcia wszystkich majorów służących w Warszawie. Bez wahania wskazał on na Demkowskiego. I w ten sposób major zdrajca dostał ogon…
Czytaj też:
Iwan Groźny – wzór Stalina
Sprawa Demkowskiego była jasna i klarowna. Major do wszystkiego się przyznał, śledczy ustalili zaś, że działał sam. W tej sytuacji renegat został postawiony przed sądem w trybie doraźnym. Nic nie pomogła mu jego bohaterska postawa z czasu wojny z bolszewikami (trzy Krzyże Walecznych) – otrzymał wyrok śmierci. Prezydent nie skorzystał z prawa łaski i Demkowski został stracony na cytadeli 19 lipca 1931 r. o godz. 19.25.
Karty i kobiety
Niestety przypadków zdrady wśród polskiego korpusu oficerskiego było więcej. Część z nich na stronę wroga przechodziła z pobudek ideowych. Tak było w przypadku najsłynniejszych polskich renegatów – por. Walerego Bagińskiego i ppor. Antoniego Wieczorkiewicza. Obaj oficerowie przystąpili do organizacji komunistycznej i na jej polecenie prowadzili działalność terrorystyczną.
Inni oficerowie współpracę z sowieckimi służbami podejmowali dla pieniędzy, a jeszcze inni padali ofiarą szantażu. Kilka takich przypadków opisał w swojej książce „Wywiad Polski na ZSRR 1921–1939” Andrzej Pepłoński.
Okazuje się, że sowieckie służby specjalizowały się w wyszukiwaniu oficerów pijaków, hazardzistów i kobieciarzy. A następnie wykorzystywały ich słabości do dokonania werbunku. Tak było w przypadku rtm. Władysława Borakowskiego z Oddziału II.
Sowieci osaczyli tego oficera. Podstawili mu kochankę i fałszywego „przyjaciela”, który pożyczał mu grube sumy na pijackie orgie i grę w kasynie w Sopocie. Mężczyzna ten w pewnym momencie zażądał spłaty długu, grożąc, że o wszystkim poinformuje przełożonych rotmistrza.
Borakowski znalazł się w rozpaczliwej sytuacji i zgodził się na współpracę z sowieckim wywiadem. Wkrótce został jednak zdemaskowany. A następnie podzielił los Piotra Demkowskiego. Został rozstrzelany.
Inny oficer, który przeszedł na stronę czerwonych, nazywał się Ludwik Lepiarz i był podpułkownikiem. Sprawował wysoką funkcję szefa sztabu Dowództwa Okręgu Korpusu we Lwowie. Był to człowiek o pięknej biografii – legionista, kawaler Virtuti Militari, ale niestety niestroniący od zabaw, kobiet i alkoholu.
A na to wszystko potrzeba pieniędzy. I to dużo więcej niż skromna pensja podpułkownika Wojska Polskiego. Sytuację tę w 1928 r. wykorzystał agent sowieckiego wywiadu Seweryn Kruszyński. Przedstawił się Lepiarzowi jako polski oficer i podczas suto zakrapianej kolacji poprosił go o przysługę. Chodziło o przekazanie mu adresów wszystkich jednostek wojskowych w Polsce.
Po co? Otóż Kruszyński twierdził, że potrzebuje ich w celu przesłania do jednostek wojskowych oferty handlowej – wzorów mundurów. Lepiarz nie bardzo mógł odmówić, przepił bowiem wszystkie pieniądze, a Kruszyński pożyczył mu 1 tys. zł.
Gdy Lepiarz przekazał adresy, był zgubiony. Kruszyński dysponował bowiem kompromitującym go materiałem. W tej sytuacji, postawiony przed groźbą kompromitacji, podpułkownik zgodził się na pracę dla Sowietów. Ponieważ zaś był postacią powszechnie szanowaną i znajdującą się poza wszelkim podejrzeniem, z bolszewikami współpracował aż osiem lat.
Gdy został aresztowany, popełnił samobójstwo w więziennej celi.
Wykrycie i zneutralizowanie tych sowieckich agentów działających w elicie Wojska Polskiego należy bez wątpienia zaliczyć na konto największych sukcesów kontrwywiadu II RP.
Tajemnice GPU
Niestety, nie wszystkie czerwone „krety” udało się wytropić. Jacy polscy oficerowie pracowali jeszcze dla bolszewików? Tego nie dowiemy się dopóty, dopóki nie zostaną otwarte ciężkie stalowe drzwi rosyjskich archiwów. Czasami jednak drzwi te lekko się uchylają i pewne intrygujące informacje wychodzą na światło dzienne.
Według nieżyjącego już prof. Pawła Wieczorkiewicza, który oparł się na ustaleniach badaczy rosyjskich, funkcjonariuszom GPU udało się zwerbować płk. Tadeusza Kobylańskiego. Oficer ten sprawował funkcję attaché wojskowego przy polskim poselstwie w Moskwie w latach 1925–1928. Do współpracy z bolszewikami pozyskał go podobno sam Artur Artuzow. Metodą werbunku był szantaż.
„Kobylański zwrócił na siebie uwagę jako karciarz, wielbiciel hulanek i spekulant – pisał Wieczorkiewicz. – Zdrada nastąpiła jednak nie tylko na tle finansowym, ale i homoseksualnym. Kobylański, jako sowicie opłacany agent, dostarczał, co najmniej do roku 1937, kompletnych informacji we wszystkich interesujących Sowietów zakresach. Ponieważ był funkcjonariuszem II Oddziału Sztabu Głównego, a następnie wicedyrektorem Departamentu Polityczno-Ekonomicznego i zarazem naczelnikiem Wydziału Wschodniego MSZ, spowinowaconym i zaprzyjaźnionym do tego blisko z rodziną prezydenta Mościckiego, działania »Dwójki« i polityka Becka nie miały odtąd przed Moskwą żadnych tajemnic”.
To właśnie Kobylański dostarczał na biurko ministra spraw zagranicznych Józefa Becka analizy, które dowodziły, że w efekcie czystek lat 30. Związek Sowiecki jest zbyt słaby, żeby przystąpić do wojny przeciwko Polsce. A także że panująca w nim ideologia komunistyczna uniemożliwia antypolskie porozumienie z III Rzeszą.
Opierając się na tych dwóch fałszywych przesłankach, Beck zdecydował się na konfrontację z Niemcami. Był bowiem przekonany, że Polsce nie grozi sowiecki atak. Jeżeli rzeczywiście Kobylański działał na zlecenie Moskwy, to jego werbunek byłby jednym z najważniejszych sukcesów tajnych służb w historii świata.
Olbrzymim sukcesem strony sowieckiej było również zwerbowanie dwóch innych polskich oficerów działających na terenie bolszewii. Szefa polskiej siatki szpiegowskiej w Moskwie Ignacego Dobrzyńskiego i szefa siatki w Piotrogrodzie Wiktora Steckiewicza. Obaj Polacy przeszli na stronę bolszewików w roku 1920, a następnie pod zmienionymi nazwiskami (Sosnowski i Kijakowski) zrobili zawrotną karierę w GPU (o tej aferze pisałem w „Historia Do Rzeczy” 3/2016).