Obrońca polskich dworów. Wielka krucjata Feliksa Jaworskiego
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Obrońca polskich dworów. Wielka krucjata Feliksa Jaworskiego

Dodano: 

Gdy wiosną 1918 r. na Ruś wkroczyli Niemcy i Austriacy, polskie jednostki na wschodzie zostały rozbrojone. Jaworski nie zaprzestał jednak walki – broń ukrył, ludzi nie rozpuścił. Zszedł tylko do podziemia i nadal – tym razem pod szyldem lokalnej samoobrony – bronił polskich dworów na Rusi. Przed zbolszewizowanymi chłopami, a także przed oddziałami ukraińskich nacjonalistów atamana Semena Petlury.

Na przełomie lat 1918 i 1919 sytuacja stała się jednak krytyczna. Jaworski zdecydował się przedzierać ze swoimi ludźmi do Włodzimierza Wołyńskiego, gdzie stało regularne Wojsko Polskie. Jaworczycy zostali wcieleni do polskiej armii, która szykowało się do walnej rozprawy z bolszewikami. Ukraińska epopeja Jaworskiego tym samym dobiegła końca.

Virtuti Militari

W Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie zachowały się akta mjr. Feliksa Jaworskiego. Wynika z nich, że w szeregach polskiej regularnej armii – jako dowódca 19. Pułku Ułanów – stawał równie dzielnie jak na Rusi. W dokumentach tych znalazł się m.in. wniosek z 20 października 1920 r. o nadanie Jaworskiemu krzyża Virtuti Militari.

„O świcie 22 lutego 1920 roku – czytamy w uzasadnieniu – zaatakował, prowadząc osobiście spieszony szwadron na najważniejszy i najbardziej obsadzony przez nieprzyjaciela punkt. Natrafił na krzyżowy i flankowy ogień karabinów maszynowych. Nie wahając się ani chwili, major Jaworski rzucił się naprzód w błyskawicznym „hurrrra” na bagnety, porywając za sobą oficerów i żołnierzy. Złamał opór kilkukrotnie silniejszego nieprzyjaciela, zdobywając wieś. Rezultatem wypadu majora Jaworskiego było kompletne rozbicie i zniszczenie 427. pułku piechoty sowieckiej, zdobycie sztandaru tegoż pułku, czterech armat z zaprzęgami, dziesięciu karabinów maszynowych oraz paruset jeńców”.

Virtuti Militari Jaworski oczywiście dostał. A także Krzyż Walecznych (cztery razy!) i odznakę za rany (pięciokrotnie!). Takich walk jak opisana wyżej mjr Jaworski stoczył bowiem mnóstwo.

Rozbijał bolszewickie kolumny, siał panikę na tyłach Armii Czerwonej, zdobywał węzły kolejowe, mosty, armaty i pociągi pancerne. Raz nawet zdobył radiostację, przez którą – podając się za bolszewika – szerzył dezinformację w szeregach nieprzyjaciela.

Czytaj też:
Wrzód miński - polska kapitulacja przed bolszewikami

Największym sukcesem bojowym Jaworskiego była bitwa pod Skrzeszewem i Frankopolem, do której doszło 19 sierpnia 1920 r. Jaworski w szaleńczym nocnym ataku zdobył strategicznie ważny most na Bugu, którym wycofywały się masy nieprzyjacielskiego wojska. Przy okazji rozpędził całą kolumnę Armii Czerwonej.

„Jaworski był geniuszem dowodzenia – wspominał uczestnik bitwy, Alfred Wyrzykowski. – Jego rozkazy były tak sugestywne, że ludzie nie zastanawiali się nad możliwością wykonania rozkazu, tylko szli i wykonywali rzeczy, zdawałoby się, niewykonalne. Taktyka dowodzenia Jaworskiego była niezawodna. Noc była dość ciemna. Kiedy szwadron wypadł na szosę przed mostem i z groźnym krzykiem i strzałami z pistoletów popędził po obu stronach kolumny, strzały padały z obu stron, ale wkrótce panika ogarnęła całą kolumnę bolszewicką. Ludzie rzucali broń, artylerzyści porzucili czterdzieści kilka dział. Ponosząc stratę 12 zabitych i rannych, Jaworski z setką ludzi rozbił dywizję, zdobył mnóstwo broni – w tym artylerii, zagarnął ogromne tabory i wziął do niewoli 400 jeńców”.

Odtrącony bohater

Wojna wkrótce dobiegła końca. Mimo że Wojsko Polskie całkowicie pobiło bolszewików, w marcu 1921 r. Polska podpisała z nimi niekorzystny traktat ryski. Na mocy tego upokarzającego układu na pastwę czerwonej dziczy oddane zostały olbrzymie terytoria Rzeczypospolitej. Między innymi Podole, część Wołynia i Kijowszczyzna. A więc te ziemie, o których wolność krew przelewali Feliks Jaworski i jego żołnierze.

Heroiczne wysiłki jaworczyków poszły więc na marne. Polskie dwory i pałace na Rusi – na czele z Antoninami – wpadły w łapska czerwonych i zostały zdewastowane lub spalone. Z bogatych majątków ziemskich zrobili oni zabiedzone kołchozy. A tych Polaków, którzy nie zdążyli uciec na Zachód, eksterminowali.

Po „tamtej stronie”, i to zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy, pozostała m.in. Cyganówka Jaworskiego. Tak Polska „podziękowała” swojemu wielkiemu bohaterowi. Jaworski nie potrafił się z tym pogodzić. Snuł nawet plany wzniecenia buntu – na wzór „buntu” Żeligowskiego – i samodzielnego wyrzucenia bolszewików z Podola. Władze wojskowe zablokowały jednak te projekty, rozrzucając jego ludzi po różnych jednostkach.

Nowa Polska była dla Jaworskiego rozczarowaniem. Szczególnie że spotkał się w niej z objawami wrogości. Młode państwo było mocno czerwone. Dla socjalistów, lewicowych piłsudczyków i ludowców Jaworski był „sługusem reakcji”. Najemnikiem, który bronił „obszarników” przed słusznym gniewem ludu.

Jaworskiemu bez wątpienia nie pomogło to, że był niegdyś carskim oficerem – co w oczach piłsudczyków było niemal zbrodnią. Mało tego, podczas austriacko-rosyjskich walk w 1916 r. poprowadził brawurową szarżę na pozycje zajmowane przez legionistów Piłsudskiego.

Jaworski – tak jak wielu innych żołnierzy wielkiej wojny – nie umiał się odnaleźć w nowych pokojowych czasach. Potrafił tylko wojować. Monotonnego, szarego życia garnizonowego nie trawił. Zaczął chorować, pić. Podobno sięgał po narkotyki. Coraz bardziej dokuczały mu stare rany. Wplątywał się w bójki, wywoływał skandale.

Uczta udała się – wspominał Michał K. Pawlikowski. – Było gwarno i wesoło. Opowiadano kawały myśliwskie i niemyśliwskie. Pito na umór. Wznoszono toasty. Był tylko jeden drobny zgrzyt. Oprócz generała Józefa Hallera był jeszcze drugi gość honorowy – major Jaworski, słynny zagończyk, który parę lat później miał zginąć w okolicznościach szczególnie tragicznych. Był nałogowym pijakiem i przyszedł na przyjęcie już dobrze napompowany. Był blady i milczący. Upijał się zawsze na ponuro. Posadzono go obok pani Lali. Zacna pani Lala, zaszczycona sąsiedztwem bohatera narodowego, postanowiła go bawić – nie bacząc, że milczał, patrząc w talerz i wychylając kieliszek po kieliszku. Aż w pewnej chwili Jaworski nie mógł wytrzymać tej damskiej paplaniny i powiedział głośno:

Co mi pani zawraca głowę?! Pani w życiu tyle nie na…ła, ile ja przeżyłem.

Wkrótce po tym odezwaniu się był już tak pijany, że go odprowadzono do sąsiedniego pokoju i położono do łóżka. Nazajutrz, gdy mu powiedziano, jak się zachował, pośpieszył do Zalutyńskich do hotelu – z przeprosinami. Naturalnie „w szaserach”.

W 1923 r. Jaworski opuścił szeregi wojska. A wkrótce jeden z jego wybryków zakończył się tragicznie. Major zabrał do pewnej lwowskiej restauracji matkę. Rodzinny obiad przerodził się w dziką awanturę, gdy – niezadowolony z jedzenia – rotmistrz zaczął rugać kelnera. Doprowadzony do pasji wyciągnął rewolwer i zaczął nim wymachiwać. W ostatniej chwili między nim a kelnerem stanęła matka…

Gruchnął pojedynczy strzał. Kobieta zginęła na miejscu, a lekarze zdiagnozowali u Jaworskiego ciężką chorobę umysłową. Został zamknięty w zakładzie dla nerwowo chorych na lwowskim Kulparkowie. Uznano go za „stuprocentowego inwalidę”.

Jak później potoczyły się jego losy? Według jednej z wersji umarł w szpitalu w połowie lat 30. To jednak nieprawda. W aktach Jaworskiego w CAW znajduje się bowiem wniosek z 25 czerwca 1938 r. o nadanie mu Krzyża Niepodległości. Nawiasem mówiąc – odrzucony. Wynika jednak z niego, że w 1938 r. Jaworski wciąż żył i przebywał na Kulparkowie.

Bardziej prawdopodobna wydaje się więc wersja, że rotmistrz dożył do września 1939 r. i zaginął gdzieś podczas ewakuacji pacjentów lwowskiego szpitala. Znając Jaworskiego, po drodze uciekł swoim opiekunom, porwał jakiś porzucony karabin i po raz ostatni wystąpił przeciwko bolszewikom w obronie Rzeczypospolitej… Nie można jednak wykluczyć i mniej heroicznego końca. Tak jak wielu innych pacjentów szpitali dla nerwowo chorych rotmistrz mógł zostać zamordowany przez Niemców.

Niestety pamięć o Jaworskim niemal zupełnie wygasła. Rotmistrz nie doczekał się biografii, nie znalazło się dla niego miejsce w panteonie polskich bohaterów narodowych. Był i jest zbyt niepoprawny politycznie. Nie pasuje na tekturowego bohatera, o którym można opowiadać dziatwie na szkolnych akademiach.

Jaworski był bowiem człowiekiem z krwi i kości. Pełnym sprzeczności, porywczym, gwałtownym. W jego życiorysie są karty wspaniałe, a także tragiczne. Przede wszystkim był jednak wspaniałym żołnierzem. Jednym z najodważniejszych obrońców, jakich kiedykolwiek miała Rzeczpospolita. Pozostała po nim legenda kultywowana dziś przez garstkę miłośników polskiej wojskowości i potomków uratowanych przez niego ziemian.

Artykuł został opublikowany w 10/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.