Kawałek Węgier w II RP. Pańszczyznę zniesiono tu dopiero w... 1931 roku
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Kawałek Węgier w II RP. Pańszczyznę zniesiono tu dopiero w... 1931 roku

Dodano: 

W nowych warunkach hrabina Salamon nadal próbowała podtrzymywać dotychczasowy tryb życia. Na zimę tradycyjnie jeździła do Budapesztu i – mimo szalejącej wokół wojennej zawieruchy – starała się utrzymywać zamek w jak najlepszej kondycji. Na horyzoncie wkrótce zaczęły się jednak zbierać czarne chmury. Wehrmacht został ciężko pobity pod Stalingradem i bolszewicy przeszli do kontrataku. Armia Czerwona krok po kroku nieubłaganie zbliżała się do Europy. Dla europejskiej arystokracji oznaczało to śmiertelne zagrożenie.

Ilona Bethlen Alapi Salamon po raz ostatni wyjechała do Budapesztu na zimę przełomu lat 1943/1944. I już nigdy nie powróciła do swojego ukochanego zamku. Spisz – wraz z całą Polską i ze Słowacją – został wkrótce zalany przez bolszewików. Warownia w Niedzicy została doszczętnie splądrowana i zdewastowana przez czerwonoarmistów oraz zdemoralizowaną część miejscowej ludności.

Grabieżcy nie ograniczyli się tylko do kradzieży wszystkich cennych przedmiotów. Zerwali również podłogi, rozbili piece i wyrwali framugi okien oraz futryny drzwi. Były to akty bezsensownego, tępego wandalizmu. Zamkowa biblioteka, bezcenne rodzinne dokumenty i obrazy zostały zwalone na kupę na dziedzińcu i spalone. Liczące sobie 700 lat węgierskie gniazdo rodowe przestało istnieć.

Jeden z synów hrabiny – Geza Salamon – w 1945 r. przedarł się do zamku, aby uratować go przed zniszczeniem i ocalić zamurowane w jednej z komnat klejnoty rodzinne. Na miejscu zastał jednak widok rozdzierający serce. Jego rodzinny zamek po przejściu sowieckiej dziczy zamienił się w ruinę. Skrytka została odkryta i rozpruta przez łupieżców. Rzecz charakterystyczna – dziewięć pięknych foteli i zamkowy fortepian zostały w ordynarny sposób wyszabrowane przez czerwonych i ozdobiły… lokal PPR w Nowym Targu.

Czytaj też:
Habsburski sen o polskiej koronie

Wkrótce rozpoczęła się grabież w majestacie komunistycznego „prawa”. Cały zamek został ukradziony rodzinie Salamonów na mocy słynnego dekretu PKWN i znacjonalizowany. Węgierscy arystokraci zostali przez polskich komunistów uznani za… „faszystowskich kolaborantów”. Był to czysty absurd. W rzeczywistości było bowiem dokładnie odwrotnie. Hrabina znana była z pozytywnego nastawienia do Polski. W trakcie wojny, za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża, dożywiała polskich jeńców wojennych oraz udzielała w swoim zamczysku schronienia partyzantom z górskich oddziałów Armii Krajowej. Bardzo dobrze wspominali ją również miejscowi chłopi, którymi się opiekowała i którym udzielała wszelkiej niezbędnej pomocy. Hrabina nigdy nie postąpiła nielojalnie wobec Rzeczypospolitej, którą uważała – po Węgrzech – za swoją drugą ojczyznę. To jednak komunistów niewiele obchodziło.

Zarzut rzekomej kolaboracji był tylko pretekstem. W rzeczywistości chodziło o zrabowanie mienia znienawidzonych „wrogów ludu” i „obszarników”. W efekcie czerwoni nie tylko znacjonalizowali samą warownię, lecz także zagrabili otaczająca ją ziemię. Została ona wkrótce rozparcelowana między miejscową ludność.


Tragedia pod Piotrkowem

W momencie, gdy polscy komuniści okradali rodzinę Salamonów, jej węgierscy pobratymcy przystąpili do represji fizycznych. Na hrabinę i jej dzieci spadły brutalne prześladowania. Arystokratka została wypędzona z Budapesztu na prowincję.

Komuniści zamknęli w więzieniu męża jej córki Ewy – hrabiego László Telekiego. Ewie Salamon zablokowali zaś możliwość wyjazdu do znajdujących się w Szwajcarii dwojga dzieci. W efekcie dzieci trafiły do sierocińca. Hrabia Teleki został wypuszczony na wolność dopiero w 1956 r.
Polscy przyjaciele rodziny – na czele ze wspomnianymi Drohojewskimi z Czorsztyna – wydobyli dzieci z sierocińca i w 1962 r. sprowadzili je do Warszawy. Rodzice jechali na spotkanie z nimi pociągiem. Niestety w nocy z 9 na 10 października doszło do tragedii...

„Późnym wieczorem około godziny 21.30 – pisał w artykule poświęconym tej sprawie Przemysław J. Łaski – na szlaku między Piotrkowem a Moszczenicą wykoleiły się trzy ostatnie wagony ekspresu międzynarodowego nr 4102, jadącego z Sofii przez Belgrad, Budapeszt, Zebrzydowice do Warszawy. Dwa z wykolejonych wagonów »wskoczyły« na szyny sąsiedniego toru, którym z Warszawy do Wiednia jechał z szybkością około 100 km ekspres nr 4103 »Chopin«. Maszynista pociągu jadącego z Warszawy z powodu gęstej mgły nie był w stanie ich zauważyć. Na skutek zderzenia kilkanaście wagonów zostało odrzuconych na odległość kilkuset metrów. Według oficjalnych danych liczba śmiertelnych ofiar wyniosła 34 osoby. Małżeństwo Teleki znalazło się wśród nich”.

Czytaj też:
Polska kochanka Mikołaja II. Ten związek groził Rosji chaosem

Tragedia ta miała wyjątkowo dramatyczny przebieg. O ile ciężko ranna Ewa zmarła jeszcze przed północną, o tyle przygnieciony poskręcanym żelastwem László Teleki przez całą noc dawał oznaki życia. Stukał w ścianę wagonu, starając się sprowadzić pomoc. Wreszcie ratownikom udało się dotrzeć do hrabiego. Polscy lekarze dali zastrzyki z morfiny i przeprowadzili transfuzję krwi.
Aby wydostać węgierskiego arystokratę, użyto palnika acetylenowego. Pech chciał, że karetka, którą wieziono go do szpitala w Piotrkowie, popsuła się po drodze. W efekcie hrabia został przewieziony do szpitala zatrzymanym po drodze autobusem. Niestety było za późno. Hrabia Teleki skonał wieczorem 10 października.

Dwa lata później, w 1964 r., w przytułku dla ubogich umarła stara hrabina. Jej syn Geza w 1977 r. przewiózł potajemnie do PRL jej prochy i pochował na rodzinnym cmentarzu Salamonów pod urwistą zamkową skałą…

Co tymczasem działo się z warownią? Komuniści po znacjonalizowaniu jej po prostu ją porzucili. Najwyraźniej mając nadzieję, że ten „pomnik obszarniczego wyzysku” wkrótce sam się zawali. Katastrofie zapobiegł krakowski oddział Stowarzyszenia Historyków Sztuki, który przejął budowlę i zamienił ją w Dom Pracy Twórczej. Polscy naukowcy z mozołem i pietyzmem rozpoczęli restaurację zdewastowanego przez bolszewików zamku.

Dzisiaj twierdza funkcjonuje jako atrakcja turystyczna, którą rocznie odwiedzają dziesiątki tysięcy ludzi. Turystów przyciąga do niego piękno budowli, ale również niestworzone opowieści o grasujących na jego korytarzach duchach i ukrytych skarbach. W pobliżu działa „góralska restauracja”, a od ulicznych sprzedawców można kupić tandetne plastikowe zabawki i ciupagi. Do tego zjeść gofry i napić się piwa. Wszystko w rytm dudniącej muzyki disco. Piękny niegdyś krajobraz szpecą wielkie parkingi i znajdująca się tuż przy zamkowym wzgórzu gigantyczna betonowa zapora wodna spiętrzająca wody Dunajca.

Mimo że od upadku komunizmu minęło blisko 30 lat, nikomu nawet do głowy nie przyszło, żeby zwrócić warownię jej prawowitym właścicielom. Albo choćby przekazać im kilka izb mieszkalnych w jednym ze skrzydeł. Czyli postąpić tak, jak postąpiły władze Żywca, które urządziły księżnej Marii Krystynie Habsburg mieszkanie na tamtejszym zamku.

Niestety, bolszewicki dekret PKWN nadal obowiązuje i prastary węgierski zamek pozostaje znacjonalizowany. Potomkowie rodu Salamonów co pewien czas przyjeżdżają do zamku z Węgier, ze Szwajcarii i z Kanady. I w zadumie przechadzają się jego kamiennymi korytarzami. A następnie schodzą w dół zbocza na rodzinny cmentarz, gdzie leżą prochy starej hrabiny.

Co czują? Zapewne to samo co my – Polacy ze wschodu – gdy jeździmy do naszych rodzinnych siedzib na Litwie i Rusi.
Artykuł został opublikowany w 7/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.