Tomasz Lenczewski
Carowie z dynastii Romanowów byli ludźmi skłonnymi do romansów. W ich osobistym życiu niekiedy pojawiały się Polki, zazwyczaj z wielkich rodów, choćby z utytułowanych domów Czetwertyńskich, Kalinowskich i Woronieckich. Najbardziej jednak przeszedł do historii młodzieńczy związek przyszłego cesarza Mikołaja II z baletnicą Matyldą Krzesińską. Pochodziła ona z katolickiej rodziny polskiej, zasłużonej „dynastii” śpiewaków i aktorów jeszcze z czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej. Ojca jej, Feliksa, nazywano „królem polskiego mazura”. Z baletem i teatrem było też związane rodzeństwo Matyldy. W ich petersburskim domu kultywowano tradycje narodowe i polską obyczajowość. W rodzinie żywe było przekonanie o pochodzeniu od hrabiów Krasińskich, oparte na fantastycznej historii związanej ze zmianą nazwiska i z wydziedziczeniem przodka.
Romans z „Nikiem”
W kwietniu 1890 r. cesarska rodzina wizytowała teatr letni w Krasnym Siole koło Petersburga podczas debiutu dyplomowego szkoły baletowej. Przeważająca większość członków dynastii Romanowów, włącznie z młodym cesarzewiczem, była miłośnikami teatru, a już szczególnie opery i baletu. Dziennik następcy tronu był wręcz przepełniony entuzjastycznymi opiniami o przedstawieniach scenicznych. Niekiedy nawet słuchało się ich przez specjalną linię telefoniczną, która łączyła carski pokój z Teatrem Maryjskim. Same zaś miłostki wielkich książąt z artystkami nie były niczym szczególnym i nie traktowano ich jako towarzyskie skandale.
Młoda Krzesińska nie miałaby większych szans na prezentację, gdyby nie pozycja jej ojca, tancerza solisty, u samego cesarza Aleksandra III. Owego wieczoru cesarz pominął zaprezentowane mu prymuski szkoły i zapytał wprost o Matyldę, którą zaraz posadził pomiędzy sobą a swoim synem Mikołajem. Mimo 17 lat artystka miała już za sobą wiele przedstawień, a i sam cesarz podtrzymywał jej powodzenie poprzez osobiste gratulacje podczas teatralnych antraktów. Również cesarzowa traktowała przychylnie Matyldę. Swoje pierwsze spotkanie z Mikołajem Matylda zapisała w dzienniczku: „Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy, ale z miejsca zakochałam się w nim. Jeszcze dziś widzę jego niebieskie oczy o czarującym, miłym spojrzeniu. Przestał być dla mnie następcą tronu, zapomniałam o tym, a wszystko było jak sen”.
Taki liryczno-romantyczny początek romansu znajduje podstawy nie tylko w pisanych po latach wspomnieniach, lecz także w ówczesnej korespondencji jej ojca. Relacje współczesne podkreślały oryginalną urodę Matyldy, szczupłej, wręcz filigranowej artystki, „ognistej pięknej brunetki” mającej „najmniejsze stopy wśród tancerek”. Zauroczony artystką młody cesarzewicz Mikołaj przychodził niemal każdego dnia do teatru, aby popatrzeć na jej taniec, zaglądał za kulisy, rozmawiał z nią, a nawet bywał w jej garderobie. W swoim osobistym dzienniku przyszły car zaczął notować coraz częściej swoje uwagi o Matyldzie, którą nazywał pieszczotliwie „Malą”.
Uczucie rozwijało się wśród intensywnego końca nauki młodej tancerki zakończonego egzaminem artystycznym z pierwszą lokatą. Jej triumfalny debiut i gorączkowe życie artystyczne przypominały niekiedy karnawał. Od 1890 r. zaczęła dostawać coraz większe role, a w prasie pojawiły się pochlebne o niej recenzje.
„Mala” postępowała nader umiejętnie. Potrafiła przykładowo znaleźć się w miejscach publicznych, gdzie bywała cesarska rodzina, która zwykle zapraszała ją do swego towarzystwa. Romans rozwijał się pod rodzinnym dachem Krzesińskich, gdzie wizyty cesarzewicza stawały się coraz częstsze i dłuższe. Z czasem siostry Krzesińskie za aprobatą ich ojca zamieszkały razem w wynajętej willi. Młodzi mogli się wówczas spotykać codziennie. Pojawiły się drogocenne prezenty od „Nika”, jak Matylda nazywała czule cesarzewicza. Zapiski w dzienniku Mikołaja, choć przeważnie lakoniczne, odzwierciedlały stan jego stan duszy: „Ona jeszcze bardziej wypiękniała i lubię ją jeszcze bardziej”; „Wieczorem pofrunąłem do M.K. [...] gdy jestem pod jej urokiem, pióro drży w moim ręku”; „Spędziłem noc idealnie”...
Apogeum romansu stanowił okres od jesieni 1892 do wiosny 1894 r. Nie był już tajemnicą dla dworu i petersburskiej socjety. Do dziś w literaturze są istotne różnice zdań na temat istoty tego związku. Jedni udowadniali, że była to zaplanowana klasyczna intryga dworska za aprobatą cara Aleksandra III, która miała na celu „wprowadzenie w życie” przyszłego nieśmiałego monarchę. Jeszcze inni widzieli w niej romantyczną przygodą następcy tronu. Kres związku dwojga stanowiła zgoda carewicza Mikołaja na małżeństwo z księżniczką heską Alicją. Niewątpliwie zgoda ta była wymuszona przez rodziców świadomych tego, jak poważny charakter przybiera romans syna.
Czytaj też:
Męczeństwo Mikołaja II. Dlaczego car nie miał szans na ocalenie?
Groźba zagrożenia sukcesji tronu i powtórzenia casusu wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza, który z miłości do Joanny Grudzińskiej zrezygnował z korony, musiała być naturalnie zażegnana. Sam cesarzewicz mówił o tym „Mali”, kiedy wspominał nieszczęśliwą miłość Andrija do polskiej wojewodzianki w gogolowskim „Tarasie Bulbie”, zakończoną zdradą ojczyzny. Początek końca romansu stanowił kwiecień 1894 r., kiedy to ogłoszono oficjalne zaręczyny przyszłego władcy. Ostatni rok ich „związku” był nader trudny dla obojga. Cesarzewicz żył wówczas niekłamanym uczuciem połączonym z wielką namiętnością do kochanki. Równolegle darzył również uczuciem swoją narzeczoną – niemiecką księżniczkę. Nie ukrywał tego zresztą przed „Malą”, bo swoje rozterki zapisywał na bieżąco w dzienniku, który nieraz jej odczytywał.
Trudny układ dodatkowo komplikowały relacje Mikołaja z rodzicami na tle samego wyboru przyszłej narzeczonej, zmuszonej zresztą do zmiany wyznania w obliczu planowanego zamążpójścia. Zadośćuczynieniem za przykrość rozstania dla byłej kochanki stały się podarowane jej dom i 100 tys. rubli. Jeszcze chwilę korespondowali i – jeśli wierzyć relacji samej Krzesińskiej – następca tronu napisał jej: „[…] dni, jakie spędziłem z Tobą, pozostaną w mojej pamięci najbardziej promiennym wspomnieniem młodzieńczych lat”. Było jeszcze ostatnie pożegnanie na pustej szosie, które już niczego nie zmieniało, bo nie leżało to już w ich mocy. Jeden z wybitnych biografów cara Mikołaja II Jan Sobczak uważał, że była to miłość w stylu romansów włoskich, w której partnerzy wiedzieli, że nigdy nie będą mogli być razem. Pozostały im tylko wspomnienia po wielkim uczuciu, które każde z nich przechowało do końca swoich dni.