Całe wsie zamienili w cmentarzyska. Kto rozpętał horror głodu na Ukrainie?
  • Adam TycnerAutor:Adam Tycner

Całe wsie zamienili w cmentarzyska. Kto rozpętał horror głodu na Ukrainie?

Dodano: 
Fotografia wykonana na Ukrainie między 1932 a 1933 rokiem przez Garetha Jonesa, który ujawnił prawdę o Wielkim Głodzie
Fotografia wykonana na Ukrainie między 1932 a 1933 rokiem przez Garetha Jonesa, który ujawnił prawdę o Wielkim Głodzie Źródło: Wikimedia Commons
Nie ma wątpliwości co do tego, że głodu by nie było, gdyby nie cała seria działań sowieckich władz - mówi Stephen Wheatcroft.

Czy są jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że wielki głód w Związku Sowieckim w latach 1932 i 1933 został wywołany sztucznie?

Nie ma wątpliwości co do tego, że głodu by nie było, gdyby nie cała seria działań sowieckich władz. Debata dotyczy obecnie wyłącznie tego, czy Sowieci wywołali go rozmyślnie.

A dopuszcza pan możliwość, że wywołali go przez przypadek?

Nie przez przypadek, tylko wskutek zbrodniczych zaniedbań, opierania się na celowo fałszowanych wskaźnikach i ślepej wiary w dobroczynne skutki kolektywizacji rolnictwa. Z moich badań wynika, że głód nie był z góry zaplanowaną akcją.

Co się w takim razie stało?

Zły plan, zła ocena sytuacji i to wszystko w realiach terroru prowadzonego przez totalitarne państwo, w którym nie ma żadnych mechanizmów, dzięki którym można by ratować sytuację. Głód był wynikiem wielu różnych czynników. Jednym z nich było to, że Sowieci zupełnie nie umieli ocenić, ile w kraju produkuje się zboża.

Dlaczego? Nie mogli tego po prostu policzyć?

To był problem odziedziczony jeszcze po carskiej Rosji. Przed I wojną światową wszystko działało dość sprawnie. Zboże nie było opodatkowane i statystyki odzwierciedlały rzeczywistość, bo wystarczyło po prostu co roku pytać chłopów o wielkość zbiorów. Jednak w 1917 r., w przededniu rewolucji lutowej, gdy rosyjska gospodarka stała na skraju przepaści, carski rząd wprowadził państwowy monopol na handel zbożem i chłopi natychmiast zaczęli ukrywać je przed urzędnikami. Od tego czasu wiadomo było, że zboża jest więcej, niż pokazują to oficjalne dane.

O ile więcej?

To było właśnie pytanie, nad którym głowili się urzędnicy najpierw carscy podczas wojny, a potem sowieccy przez całe lata 20. i początek lat 30. Wymyślali różne sposoby, żeby wyliczyć prawdziwy poziom produkcji. Problem w tym, że wychodzili z błędnych założeń, do liczb zebranych na wsi doliczano zbyt duży tonaż i w rezultacie ostateczne dane były zawyżone. Sowieckie władze były przekonane, że zboża jest więcej o jakieś 20–30 proc., niż go w rzeczywistości było. Błędne wyliczenia trwały aż do 1956 r., dopiero za Chruszczowa zmieniono sposób liczenia.

Głód na początku lat 30. trwał dwa lata. Jeśli przyczyną były błędne założenia, to przecież po pierwszym roku katastrofy można było je zmienić.

Po kolei. W 1930 r. pogoda dopisała i zbiory były najlepsze od ponad 20 lat. Tak się złożyło, że w tym samym czasie na masową skalę ruszyła przymusowa kolektywizacja rolnictwa. Na Ukrainie, ale również w innych regionach, likwidowano dziesiątki tysięcy dobrze prosperujących gospodarstw kułaków, czyli bogatszych chłopów, a mieszkańców wsi siłą zmuszano do wstępowania do kołchozów. W normalnych warunkach już wtedy powinno dojść do całkowitego załamania produkcji zboża i katastrofy. Nie stało się tak właśnie przez świetną pogodę. Jednak bolszewicy tego nie zrozumieli. Wydawało im się, że dobre zbiory to efekt kolektywizacji. Utwierdzili się w przekonaniu, że ich działania są słuszne, propaganda triumfowała, a dane o zbiorach prezentowano jako potwierdzenie tego, że nowy system działa lepiej od starego. W 1930 r. trzeba było robić zapasy na gorsze czasy, tymczasem cała nadwyżka produkcji poszła na eksport.

Rok później zbiory były już gorsze?

Były gorsze o kilkadziesiąt procent, bo na wielkich obszarach Związku Sowieckiego zapanowała susza. Do tego doszła opóźniona w czasie katastrofa na wsi spowodowana kolektywizacją. Tymczasem sytuacja była bardzo napięta, bo na początku lat 30. trwały wielkie migracje ze wsi do miast. Miejska populacja ZSRS powiększała się rokrocznie o około 10 proc. Tych wszystkich ludzi trzeba było wykarmić, produkcja zboża powinna co roku wzrastać, tymczasem nagle zmalała. Władze zdążyły już jednak wyznaczyć kontyngenty zbożowe na podstawie danych z poprzednich świetnych zbiorów i nie chciały przyjąć do wiadomości, że sytuacja się zmieniła. Gdy się stało jasne, że zboża nie starczy dla wszystkich, wyznaczono priorytety: najważniejsze było wyżywienie Moskwy, Leningradu i innych dużych miast na północy kraju. Ich mieszkańcy nie odczuli całej katastrofy zbyt mocno tylko dlatego, że na Ukrainie czy w Kazachstanie miliony ludzi zagłodzono na śmierć.

Skoro w 1931 r. było już wiadomo, jak wygląda sytuacja, to dlaczego rok później władze nie zmieniły polityki?

Po 1931 r. władze zmniejszyły skalę represji wobec chłopów, ale to nie pomogło. Pogoda znów nie dopisała, kolektywizacja wyrządzała ogromne szkody. Zdechły z głodu albo zostały zjedzone konie, których chłopi używali do prac polowych, przez co zbiory były jeszcze mniejsze. Do tego dochodziła zwykła niekompetencja i ideologiczne zaślepienie bolszewickich urzędników. Komuniści naprawdę wierzyli, że kolektywizacja się sprawdziła, a problemy powodują kułacy i spekulanci.

Dlaczego głód najbardziej dotknął Ukrainę?

Ukraina była spichlerzem ZSRS. Najprostsze wytłumaczenie to oczywiście terror i wymuszanie na chłopach kontyngentów zbożowych, których nie byli w stanie dostarczyć. Wprowadzono system tzw. czarnych tablic, na których wymieniano wsie albo kołchozy, które nie wysłały odpowiedniej ilości zboża do punktów skupu. Były one potem pozbawiane za karę wszelkiej żywności. Specjalne brygady wyszukiwały ukryte zboże, wprowadzono drakońskie przepisy, w myśl których za zerwanie kilku kłosów zboża groziło 10 lat łagru albo nawet kara śmierci. Wprowadzono wewnętrzne paszporty, żeby uniemożliwić chłopom ucieczkę do miast. Jednak to tylko część wytłumaczenia. Największe natężenie terroru przypada na przełom lat 1932 i 1933, a najwyższą śmiertelność notowano później, wiosną 1933 r. Poza tym, gdy porówna się dane z poszczególnych okręgów, wychodzi na to, że najwięcej ludzi nie umierało wcale tam, gdzie wprowadzono „czarne tablice”.

Gdzie w takim razie umierało ich najwięcej?

Gdy naniesie się dane o śmiertelności na mapę, wychodzi z tego dość skomplikowany obraz. Wynika z niego na przykład, że jeden z najwyższych współczynników śmiertelności notowano w obwodzie kijowskim, podczas gdy w okolicach Winnicy, gdzie zboża rosło przecież więcej i terror wobec chłopów był większy, ten wskaźnik był niższy.

Czy to oznacza, że ludność miejska była bardziej narażona na śmierć głodową niż chłopi?

W niektórych miastach tak. Problem z wielkim głodem na Ukrainie jest taki, że na ogół opisuje się tylko terror wobec ludności wiejskiej. Najprostsza opowieść o tragedii z początku lat 30. jest taka, że Sowieci zabierali chłopom zboże, a oni umierali z głodu. Tak oczywiście było, śmiertelność na wsi była ogromna, ale to tylko jeden z wielu elementów tej historii. Sowieccy urzędnicy stosowali specjalny system aprowizacji, który niektóre rejony chronił, a inne zostawiał na pastwę losu. Los mieszkańców wielu miast był równie tragiczny albo jeszcze gorszy od losu chłopów. Działała tu logika walki klas. W Kijowie ludzie umierali na ulicach, a w tym samym czasie w Doniecku śmierci głodowe zdarzały się względnie rzadko. Władze dostarczały do miasta zboże, bo był to ośrodek przemysłu, a kierownictwu z politbiura zależało na robotnikach. W mało uprzemysłowionym Kijowie ludzi zostawiono na pastwę losu.

Artykuł został opublikowany w 11/2014 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.