Z łagru pod Monte Cassino. To dlatego zachodni lewicowcy znienawidzili Herlinga-Grudzińskiego
  • Krzysztof MasłońAutor:Krzysztof Masłoń

Z łagru pod Monte Cassino. To dlatego zachodni lewicowcy znienawidzili Herlinga-Grudzińskiego

Dodano: 

Do szału doprowadzał go Aleksander Kwaśniewski mający czelność twierdzić, że „PRL to było całe społeczeństwo polskie”, a o sobie powiadał niczym mleczny brat Gonzalesa: „Nigdy nie byłem aktywistą partii ani członkiem aparatu”. Tego to nawet „Tygodnik Powszechny” nie wytrzymał, przypominając, że zdanie to wyszło z ust byłego ministra w rządach Rakowskiego i Messnera.

Nie ufał Herling-Grudziński tzw. komunizmowi otwartemu i komunistom z ludzką twarzą, nawet tak znanym jak Imre Nagy czy Aleksander Dubczek. Ten pierwszy zanim został wolnościowym symbolem 1956 r. na Węgrzech, był – przypominał autor „Dziennika…” – wieloletnim agentem sowieckiej policji politycznej, co do Dubczeka zaś to – wyznawał pisarz – „nie lubię tego komunistycznego męczennika, który w Czernej nad Cisą zapewniał Breżniewa, że »w każdym razie my, drogi towarzyszu, do żołnierzy Czerwonej Armii strzelać nie będziemy« (co w umyśle Breżniewa zapaliło zielone światło: »można wkraczać«), potem podpisał w Moskwie dyktat (nie podpisał go Kriegel) i wreszcie po powrocie z Moskwy do Pragi zgodził się ambasadorować w Ankarze, skąd go po krótkim czasie, jak wyciśniętą do ostatniej kropli cytrynę, wykopano do rodzinnej Bratysławy, na zieloną trawkę politycznego niebytu”.

Czytaj też:
Polski satrapa Stalina. To on był katem sowieckiej Ukrainy

W sumie tratował komunistów niczym mafiosów. Na marginesie lektury „Onych” Teresy Torańskiej zauważał, że Staszewski i Chajn odgrywali rolę „penito”, skazanych w zamian za zeznania na ulgowe wyroki. A kim był taki np. Józef Światło? Odpowiedź nie pozostawia wątpliwości: prostym bandziorem.

Niskie upadki wulgarności

Rozrzut tematyczny problematyki poruszanej przez Herlinga-Grudzińskiego w „Dzienniku pisanym nocą” był ogromny. Niewątpliwie starał się, by te jego zapiski były jak najmniej doraźne, co mu się jednak nie udawało. Powiedziałbym: temperament nie ten... Stąd ni z tego, ni z owego wścieka się raptem na Stefana Bratkowskiego czy Aleksandra Małachowskiego, którym akurat coś głupiego na temat nieprzeprowadzonej w Polsce lustracji zdarzyło się – pewnie po raz tysięczny – powiedzieć. Co jednak począć, gdy drugi z wymienionych – zdaniem Herlinga-Grudzińskiego „człowiek, zdawałoby się, rozumny i inteligentny” – powiada, że „ustawa czeska była u nas widocznie niemożliwa, skoro nie powstała”.

Arcyciekawa jest postępująca zmiana stosunku Herlinga-Grudzińskiego do Adama Michnika, w którym początkowo – tak jak niemal cała polska inteligencja, a już ta bardziej lewicowa z całą pewnością – był zakochany. Co pozostało z tego uczucia? 8 maja 1992 r. po przeczytaniu wywiadu Michnika z gen. Jaruzelskim skonstatował: „Czasem rzeczowe, inteligentne i wnikliwe uwagi; obok nich wysoki diapazon egzaltacji, jeśli nie histerii; skłonność do pouczania i strofowania; wysokie wzloty patriotyczne i niskie upadki wulgarności; absolutna pewność siebie, rosnący z dnia na dzień egotyzm, niemal chorobliwy w obecnym stadium”.

Pazur Witkacego

– Pani ojcu bliskie były poglądy liberalne – powiedziałem w rozmowie z Martą Herling. – Tymczasem w Polsce dość powszechnie podpisuje się pod niego szeroko pojęta prawica, choć niejednokrotnie akcentował on światopogląd, jeśli już, to raczej lewicowy, socjalistyczny. Jak to pogodzić?

– Ojciec wielokrotnie przedstawiał swój światopogląd, co dokumentują też jego „Dzieła zebrane”. On miał wielką wrażliwość społeczną, pisał więc często o literaturze ludowej. Bardzo bliski był mu włoski pisarz Ignazio Silone, właśnie liberalny socjalista. Ta wrażliwość ojca niedaleka była poglądom tego autora, czego ślady znaleźć można w rocznikach czasopisma „Tempo Presente”, z którym ojciec współpracował w latach 1955–1968. To czasopismo gromadziło wokół siebie środowisko laicko-liberalne i ojciec tam się odnalazł, obok takich ludzi jak Silone czy Chiaromonte. Poza tym był ojciec osobistością bardzo niezależną i nie przypuszczam, by identyfikował się z jakąś partią. Z pewnością nie chciałby, żeby przylepiano mu jakąkolwiek etykietę. Sam z siebie po prawej stronie sceny politycznej na pewno się nie widział, choć jego liberalizm był niesłychanie krytyczny. Naprawdę najbardziej bronił swojej niezależności.

– W Polsce Gustaw Herling-Grudziński postrzegany był przez lata głównie jako autor „Innego świata” i „Dziennika pisanego nocą”. Tymczasem był autorem wielu znakomitych opowiadań, do których przykładał dużą wagę. Myślę nawet, czy nie wolałby być odbierany jako twórca „Skrzydeł ołtarza”, „Wieży” czy „Don Ildebranda” niż swoich sztandarowych, bardziej wyrazistych politycznie dzieł?

Czytaj też:
Carat nie musiał upaść. Mikołaj II popełnił olbrzymi błąd

– Zwrócę uwagę, że opowiadania ojca, czasem ich fragmenty czy zarysy, wplecione są w „Dziennik pisany nocą”, tak że trudno dzielić jego dzieła na bardziej i mniej artystyczne.

A jednak będę się upierał, że na wyżyny artyzmu wspiął się Herling-Grudziński w swych opowiadaniach. Także w „Dzienniku.”.. znajdują się teksty wręcz olśniewające, choćby „Gorący oddech pustyni”, „Hamlet piemoncki” czy wspaniałe „Dzieje Srebrnej Szkatułki”. Znawca tej twórczości i przyjaciel pisarza Włodzimierz Bolecki w liście z 8 kwietnia 1996 r. poruszył bardzo ważną kwestię: „Przeczytałem już Twój najnowszy dziennik w »Plusie Minusie«. Cała opowieść o Moskwie 2000 uświadomiła mi, że chociaż pożegnałeś się co prawda z komentowaniem polityki polskiej expressis verbis, to jednak będziesz wracał do tematu; czy nie nadszedł więc czas, byś po prostu napisał parodystyczno-satyryczno-filozoficzną opowieść o Polsce i tych, którzy »stoją na narodu czele«? Masz przecież pazur Witkacego, a i Wieniczkę Jerofiejewa też mógłbyś niejednym zadziwić. Twoje dawne opowiadanie »Z biografii Diego Baldassara«,które chyba mniej cenisz niż inne, to przecież majstersztyk!”.

Cenzura wpływowych „kiperów”

Z melancholią odnotował zdanie Leszka Kołakowskiego: „Można postawić znak równości między komunizmem a hitleryzmem”, konfrontując je z wcześniejszym spotkaniem ze sławnym filozofem w londyńskim pubie, gdy po tym jak ten sam znak równości postawił Herling-Grudziński, Kołakowski „żachnął się gniewnie: »Jak pan może, jak pan może tak upraszczać«”.

A w ocenie tego, co widział w wolnej Polsce, i słyszał o tym, co się w niej dzieje, dominowało – niestety – rozczarowanie. „Od dawna już zauważyłem – pisał – w rozmowach z przyjeżdżającymi z kraju, że w oczach przeciętnego obywatela establishment postkomunistyczny w Polsce uchodzi »za ferajnę«”.

I nic dziwnego, że autor „Dziennika pisanego nocą” nie stronił od lapidarności, tak na przykład podsumowując kiedyś redaktora, a następnie ministra Krzysztofa Kozłowskiego: „Durny następca Kiszczaka”.

Gdy w 1991 r. pierwszy raz po wojnie przyjechał do Polski, na spotkaniu z nim w Warszawskim Domu Literatury nie było gdzie szpilki wetknąć. Nie inaczej było w Poznaniu, gdzie otrzymał wtedy doktorat honoris causa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W 2009 r. Wydawnictwo Literackie rozpoczęło krytyczną edycję jego „Dzieł zebranych”. Wydawane są, powiedziałbym, niespiesznie, a czy czytane? Nie stać mnie na optymistyczną odpowiedź na to pytanie.

Artykuł został opublikowany w 6/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.