Może było jednak tak, że prezydent i marszałek uznali spotkania towarzyskie za montowanie spisku i podjęli wobec Sławka odpowiednie działania? Być może doskonale wiedziano, że żadnego spisku nie ma, ale z premedytacją przyjęto wersję o planowaniu obalenia władz, by raz na zawsze wyeliminować Sławka jako potencjalnego konkurenta?
Bardziej prawdopodobne było to, że władze przejmie nie opozycja, lecz grupa piłsudczyków przeciwna polityce Mościckiego i Rydza. Dla tej grupy przywódcą mógł być tylko Walery Sławek, obdarzony autorytetem i legendą najbliższego współpracownika Marszałka, który, jak nikt, znał jego myśli.
Poseł Józef Ostafin pozostawił relację o tajnych spotkaniach w gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego. To nie był krąg działaczy PPS, nie opozycji, ale piłsudczyków. Ci ludzie nie tylko narzekali na politykę władz. Gdyby tylko o to chodziło, spotykaliby się w kawiarniach. Nie chcieli jednak, by ktoś ich widział. Ale jeden z nich okazał się zdrajcą i poinformował władze. Podobno spiskowcy mieli zdeponować u Sławka jakieś papiery. Czy były to te, które palił tuż przed samobójstwem? Jest to prawdopodobne.
Dalszy ciąg wydarzeń mógł przebiegać tak: władze, wiedząc o spisku i udziale w nim Walerego Sławka oraz dowodach na to, jakie były w jego mieszkaniu, zamierzały go aresztować. Ktoś jednak uprzedził Sławka. Spalił więc kompromitujące spiskowców papiery i popełnił samobójstwo.
Według Stanisława Gizy, współpracownika Sławka z Instytutu Józefa Piłsudskiego, władze inwigilowały niedoszłego prezydenta (on sam skarżył się, że tajniacy kręcą się koło jego domu). Na rozkaz Śmigłego sprawą zainteresował się Oddział II. To jego szef, płk Józef. Smoleński miał podsunąć myśl aresztowania Walerego Sławka i zrobienia procesu pokazowego. A Sławek, jak twierdził Giza, „nie mógł dopuścić, żeby on, który przez prawie dziesięć lat rządził Polską, miał stanąć przed tymi, którzy płaszczyli się przed nim w przeszłości,- oskarżony o zamach stanu”.
Dlatego popełnił samobójstwo.
Hipotezie spisku, która miała w konsekwencji spowodować samobójstwo Sławka zaprzeczał zaprzyjaźniony z nim Gennadiusz Szymanowski. Przyszedł kiedyś do Sławka i powiedział, że Polska na niego patrzy i oczekuje ratunku, Sławek wybuchnął: „Czegóż wy chcecie, żebym urządził zamach stanu?”. Mówił, że czasy są tak ciężkie, że nie pora na podejmowanie walk wewnętrznych. I w to raczej należy uwierzyć.
Wątek niemiecki
Jest jednak także inna hipoteza, łącząca samobójstwo Sławka z dramatyczną sytuacją Polski i niemieckimi żądaniami. A w tej hipotezie łączą się trzy sprawy, które się uzupełniają. Wspomnienia jego przyjaciół, artykuł w gadzinowym „Nowym Kurierze Warszawskim” i zawartość sejfu w Belwederze.
Walery Sławek zdawał sobie sprawę, że Polska, nie ma żadnych szans na skuteczną obronę i zostanie pierwsza zaatakowana przez Hitlera. Nie wierzył w skuteczną pomoc Zachodu, którą obiecywało polsko-brytyjskie porozumienie zawarte kilka dni przed jego samobójstwem. Co więcej, ten sojusz mógł właśnie spowodować uderzenie Niemiec na Polskę. Na kilka godzin przed tym, zanim Sławek wyciągnął z szuflady browninga, byli u niego przyjaciele Bohdan Podoski i Tadeusz Schaetzel, który był m.in. szefem gabinetu Sławka jako premiera. Z bardzo długiego monologu Sławka, Podoski wspominał tylko te słowa: „Ja to wiem, ja to czuję, że oni prowadzą Polskę do zguby i już nie wiem jak mam przeciw temu reagować”.
Podoski komentował: „Pułkownik, zdawał sobie sprawę doskonale z tego, że Polsce grozi najazd Niemiec hitlerowskich znacznie silniejszych militarnie od Polski. Swoją śmiercią samobójczą pragnął wstrząsnąć sumieniem rządzących i skłonić ich, by swoją politykę, zarówno zewnętrzną, jak i wewnętrzną dostosowali do tej groźby wiszącej nad Polską”.
Jak można było zapobiec „straszliwej katastrofie”, o czym wspomniał rozmówca Sławka? Nie przez kategoryczne odrzucanie żądań niemieckich, nie przez prowokowanie ich sojuszem z Wielką Brytanią, lecz przez pertraktacje – grę na czas - i może, jeśli nie będzie wyjścia, ustępstwa.
Podoski i Schaetzel nie powiedzieli tego wprost, ale ich sugestia jest wyraźna: Walery Sławek uważał, że odrzucenie bez dyskusji żądań niemieckich, ściągnie na Polskę wojnę i klęskę. Ale nie musi to wcale oznaczać, że z własnej woli postanowił popełnić samobójstwo, na znak sprzeciwu wobec twardego stanowiska Polski wobec Niemiec.
Czytaj też:
Proroctwo Studnickiego. Katastrofę II RP dokładnie przewidział już wiosną '39
Podoskiego i Schaetzla przyjął Sławek w ciemnym garniturze, z miniaturkami odznaczeń. Na pytanie, dokąd się wybiera, odpowiedział: donikąd...
Gdyby nie relacje Podoskiego i Schaetzla, można by od razu odrzucić informacje zawarte w gadzinowym, sterowanym przez Niemców „Nowym Kurierze Warszawskim” z grudnia 1940 roku o Walerym Sławku i jego samobójstwie. Pismo to starało się w jak najgorszym świetle przedstawić polską elitę rządzącą. Skądinąd wyciągając różne brudy i afery.
Gazeta opublikowała rzekomy „list czytelnika”, pod tytułem: „Walery Sławek pragnął porozumienia z Niemcami. Obrzydzono mu życie do tego stopnia, że znalazł się w matni i strzelił do siebie”. Pierwsze zdanie tytułu, w świetle relacji Podoskiego i Schaetzla nie jest dalekie od prawdy. Walery Sławek nie chciał, by Polska od razu zgodziła się na niemieckie żądania, ale na pewno uważał, że trzeba z Niemcami rozmawiać, a nie odrzucać je bezdyskusyjnie. Sławek, jako rozsądny polityk, w przeciwieństwie do Mościckiego, Rydza i Becka, którzy nie idąc na żadne ustępstwa, ściągnęli na Polskę wojnę i katastrofę, to nie jest wymysł niemieckiej propagandy.
Drugie zdanie tytułu, mówiące, że został zaszczuty przez władze i to właśnie było przyczyną śmierci, to nadal tylko hipoteza.
22 marca 1939 roku, dziesięć dni przed samobójstwem, Sławek miał, według artykułu w „Nowym Kurierze Warszawskim”, napisać list do marszałka Śmigłego. Zwracał uwagę na konieczność zmiany polityki zagranicznej ze względu na całkowite nieprzygotowanie Polski do wojny z Niemcami. Proponował załatwienie konfliktu polsko-niemieckiego w drodze bezpośrednich pertraktacji. Mogło to sugerować, że władze powinny iść na ustępstwa wobec Niemiec.
Odpowiedź marszałka Śmigłego przekazał Waleremu Sławkowi płk. Strzelecki. Marszałek nie przyjął listu do wiadomości. Przestrzegał przed jakąkolwiek próbą działania godzącego w politykę politykę władz. I groził, że jeśli Sławek to zrobi, zostanie potraktowany jak ten kto godzi w jedność narodową i zagraża bezpieczeństwu państwa. Zapewne, ze wszelkimi tego konsekwencjami.
W tym czasie – to już nie relacja „Nowego Kuriera Warszawskiego” – został zesłany do obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, Stanisław Cat-Mackiewicz redaktor naczelny wileńskiego „Słowa”. Za „defetyzm”, wskazywanie potęgi militarnej Niemiec. Cat był, podobnie jak Sławek, zwolennikiem niestawiania spraw na ostrzu noża w stosunku z Niemcami. On też wiedział, że konfrontacja może się skończyć tragicznie dla Polski.
Ekipa rządząca nie odważyła się wysłać Walerego Sławka, najbliższego współpracownika Józefa Piłsudskiego do obozu w Berezie Kartuskiej. Tam, gdzie siedzieli komuniści i nacjonaliści ukraińscy. Byłby to szok i skandal. Prawdopodobnie więc użyto innych metod, by go uciszyć.
Według relacji „Nowego Kuriera Warszawskiego”, na dwa dni przed samobójstwem Walerego Sławka, przyszedł do niego szef Oddziału II, płk Józef Smoleński. Miał poinformować Sławka, że może go skompromitować. Autor artykułu z „Nowego Kuriera Warszawskiego” nie napisał jednak na jakim tle. Czy chodziło o politykę czy o sprawy osobiste? Sławek miał stanąć przed wyborem: kompromitacja albo list hołdowniczy do marszałka Śmigłego, z wyrazami poparcia. Wybrał w tej sytuacji samobójstwo. Uniknął i kompromitacji i upokorzenia.
Zwraca uwagę to, że szef Oddziału II występuje zarówno w relacji Gizy mówiącej o spisku przeciw władzom, jak i w artykule mówiącym o tym, że Sławek opowiadał się za rozmowami z Niemcami. Po wojnie pułkownik Smoleński oświadczył tylko tyle, że w zakresie jego kompetencji nie leżały sprawy wewnętrzne.
Czy tajemniczy „czytelnik”, autor artykułu, korzystał z tajnych materiałów które odkryli Niemcy w szafie pancernej w Belwederze? Tego nie wiadomo. W sejfie były „kompromitujące materiały”, jak twierdził Jerzy Sienkiewicz, historyk sztuki i muzealnik. Był przy otwarciu belwederskiego sejfu. A były tam, obok dokumentów dotyczących generała Włodzimierza Zagórskiego, który zaginął po przewrocie majowym w niewyjaśnionych okolicznościach (jest znacznie bardziej prawdopodobne, że został zamordowany przez piłsudczyków niż uciekł za granicę), dokumenty dotyczące Walerego Sławka. Nie wiadomo, czy owe materiały kompromitowały Walerego Sławka. Jeśli tak było, mogły stać się podstawą do zdyskredytowania go, co doprowadziło Sławka do samobójstwa. Czy też, odwrotnie – co chyba jest bardziej prawdopodobne - kompromitowały ludzi, którzy prowadzili przeciw niemu bezwzględną walkę. Tak czy inaczej dokumenty z Belwederu mogły wskazywać na to, że Sławek poczuł się zmuszony do odebrania sobie życia.
Jeśli przyjąć, że do samobójstwa Walerego Sławka przyczynili się ludzie z kręgu marszałka Śmigłego, to najpewniej o tym nie wiedział. Śmigły mógł przestrzegać Sławka przez swojego oficera, by nie wtrącał się w politykę zagraniczną. Ale prawie na pewno nie kazał szantażować Sławka ani grozić mu skompromitowaniem. Na to był zbyt uczciwy i prostolinijny. Mogli w tej sprawie, na własną rękę zadziałać jego ludzie.
Nie wiadomo, gdzie są „kompromitujące materiały” w sprawie Sławka i jego samobójstwa, które mogłyby wyjaśnić wiele, a może wszystko w sprawie jego samobójstwa? Nie wiadomo. Podobno Niemcy wywieźli je do archiwum do Gdańska. Może nie zdołali ich stamtąd ewakuować przed nadejściem Armii Czerwonej. Jeśli tak, to akta z belwederskiego sejfu znajdują prawdopodobnie czeluściach jakiegoś rosyjskiego archiwum.
Uderzające jest to, że Walery Sławek popełnił samobójstwo nagle. Tak, jakby 2 kwietnia dostał jakąś wiadomość, która go do tego zmusiła. Umawiał się na popołudnie tamtego dnia na spotkanie u siebie ze swoją znajomą, HalinąOstrowską-Grabską. Następnego dnia zamierzał wyjechać do Racławic, gdzie miał dom. Te fakty wskazują, że nie nosił się nawet dzień wcześniej z myślą o samobójstwie. Decyzja była raptowna. Zapewne dostał wiadomość, uprzedzającą go, że zostanie aresztowany lub skompromitowany. Ostrowska-Grabska obwiniała się o to, że odwołała spotkanie z Walerym Sławkiem. Uważała, że gdyby spędziła z nim wieczór, nie popełniłby samobójstwa. Ale wiele wskazuje, że to on odwołałby spotkanie z nią. Bo musiał się zabić.
W pożegnalnym liście Walery Sławek napisał, że spalił dokumenty powierzone mu w zaufaniu, ale zaznaczał, że nie wie, czy wszystkie. Oznaczać to może, że zabrakło mu czasu. I musiał jak najszybciej sięgnąć do biurka, wyjąć rewolwer i popełnić samobójstwo. Zanim nie będzie za późno.
Co było w tych papierach, których - jak się obawiał - nie zdążył spalić? Co takiego, że ktoś po ujawnieniu ich, mógłby mieć poważne kłopoty? Najpewniej z władzami, bo z kim innym? Prosił więc pokrzywdzonych o wybaczenie.Czy były to papiery związane ze spiskiem przeciw ekipie rządzące, a w każdym razie kompromitujące opozycjonistów, takich, jak on.
Walery Sławek został pochowany w Warszawie, na środku głównej alei Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Władze nie mogły sobie pozwolić na szykanowanie go po śmierci. Cała Polska wiedziała, że był najbliższym współpracownikiem Marszałka.
Po wojnie władze komunistyczne przeniosły grób Walerego Sławka z tego eksponowanego miejsca na ubocze. Niedawno, zamiast skromnego betonowego krzyża, na którym znajdowało się jedynie imię i nazwisko i daty życia, postawiono pomniczek. Napis na nim mówił wreszcie, kim był.
Prochy Walerego Sławka winny jednak wrócić na należne mu miejsce.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.