Rokitna: heroiczna szarża polskich ułanów. Rosjanie nie wierzyli własnym oczom
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Rokitna: heroiczna szarża polskich ułanów. Rosjanie nie wierzyli własnym oczom

Dodano: 

Szarża rozwijała się powoli, z rzadka też na początku świstały rosyjskie kule. Kiedy ułani zbliżyli się do transzei, z kłusa przeszli w galop, a następnie w cwał, z rotmistrzem na czele. Gnał on na świetnej klaczy Chochli, a za nim tyralierą, z odstępami na trzy kroki, pędził szwadron w tak równej linii, jak nie zdarza się nawet na maneżu. Ogień zgęstniał i gdy dojechali do okopów, padli już pierwsi jeźdźcy i konie. Wierzchowiec brata rotmistrza – wachmistrza Bolesława – wpadł do wykopu, ale jeździec ocalał. Pierwsza linia była słabo obsadzona, ale przed drugą straty gwałtownie wzrosły. Złowrogo terkotały karabiny maszynowe. Kula zwaliła Emila Garbaczewskiego na ziemię. Jego koń przerwał bieg, zawrócił, stanął nad rannym panem i pochylił łeb...

Dunin-Wąsowicz dostrzegł przerwę w transzei, poprowadził tam kawalkadę, a do rosyjskich żołnierzy krzyknął: „Zdawajtieś!”. Rzucili karabiny i wznieśli ręce do góry. Okop zdobyto, ale rosyjskie karabiny maszynowe z sąsiednich stanowisk strzelały jeszcze gęściej i celniej. Padały pociski artyleryjskie – rosyjskie i... austriackie. Nagle ułani ujrzeli pod szczytem wzgórza szczególnie umocniony i silnie obsadzony, plujący ogniem wykop. Wtedy padła klacz dowódcy „Hochla”. Rotmistrz Dunin-Wąsowicz poderwał się i strzelał z pistoletu. Śmiertelnie trafiony, jeszcze ręką dawał podkomendnym znak, by pędzili dalej.

Dziewięciu ułanów wskoczyło w środek rosyjskich stanowisk, tnąc szablami nieprzyjaciół. Ci kłuli bagnetami i strzelali. Naszymi dowodził wkrótce ostatni zdolny do walki oficer – por. Topór-Kisielnicki. Kiedy złamał szablę i stracił konia, wyciągnął pistolet i krzycząc: „Zdajsia!”, kontynuował walkę z pomocą kilku ułanów. Zadziwiające, ale sołdaci zaczęli rzucać karabiny na ziemię i dopiero groźba rewolweru ich oficera dodała im odwagi. Zakłuli porucznika bagnetami. Pięciu ułanów zabił wybuch pocisku armatniego. Tak było na trzeciej linii okopów wroga.

Wojciech Kossak, Szarża pod Rokitną. Obraz z 1934 r.

Kilku pozostałych jeszcze w siodłach ułanów dojechało do rosyjskich dział. Szeroki okop uniemożliwił im szarżę. Kiedy w huku wystrzałów jechali wzdłuż stanowisk, słyszeli okrzyki: „Wot gieroje, mołodcy!”. Ostatni z pola walki wrócił ranny wachmistrz Sokołowski, na którego widok Küttner odkrył głowę i zawołał: „Cześć bohaterom!”. Kapitan Vagasz stwierdził, że tak brawurowej szarży austriacka kawaleria nie znała do tej pory. Wachmistrz pożegnał natomiast kolegów podczas pogrzebu w Rarańczy tak: „Oto nasi towarzysze – wysłani na śmierć, jechali z całą tego świadomością, lecz ani jeden nie zawrócił konia… Odnowili tradycję polskiego ułana sprzed stu lat. Ponieśli śmierć bohaterską… Patrząc na nią, niech wszyscy, wszyscy wrogowie nasi wiedzą i pamiętają o tym, do czego Polak jest zdolny… Ufajmy, że przelana krew na marne nie pójdzie…”.

Pamiątka, Dług i Morał

Podobieństwo szarży pod Rokitną do szarży pod Somosierrą zauważyli już naoczni świadkowie wydarzenia z 1915 r. W następnych latach zastanawiali się nad nim kolejni wojskowi, historycy, pisarze i poeci. W drugiej zwrotce pieśni Feliksa Konarskiego „Czerwone maki pod Monte Cassino” słyszymy:

Runęli przez ogień straceńcy!
Niejeden z nich dostał i padł...
Jak ci z Somosierry szaleńcy,
Jak ci spod Rokitny sprzed lat.

107 lat dzieli szarże pod Somosierrą i pod Rokitną. W tym czasie działa i karabiny stały się szybkostrzelne, a żniwo śmierci zwielokrotnił karabin maszynowy. Zwłaszcza ataki konne traciły rację bytu. A jednak obie szarże są pod pewnym względem podobne. Podobieństwo polega przede wszystkim na szaleńczej odwadze naszych jeźdźców – w 1808 r. szwoleżerów, w 1915 r. ułanów – na gwałtowności prowadzonego cwałem ataku, wreszcie na legendzie, która wyrosła bezpośrednio po obu tych wydarzeniach. W okresie międzywojennym ożywiała ona wyobraźnię młodzieży. Po drugiej wojnie o Rokitnie kazano zapomnieć, Somosierra stała się zaś symbolem „kozietulszczyzny”, czyli bezsensownej brawury Polaków.

Pogrzeb ułanów poległych pod Rokitną

Jeżeli szarża poprowadzona przez rtm. Jana Hipolita Kozietulskiego byłaby aż tak nierozważna, to cóż można byłoby powiedzieć o szarży pod dowództwem rtm. Zbigniewa Dunin-Wąsowicza wiek później z okładem... Zestawmy fakty z obu epok:

– w obu przypadkach Polacy – zachowując znaki narodowe – służyli pod obcą komendą, mając tylko nadzieję, że ich męstwo i ofiara przywrócą wolną ojczyznę;

– w pierwszej szarży brało udział blisko 200 kawalerzystów, w drugiej nieco ponad 60;

– czas ich trwania był zbliżony (10 i 13 minut);

– i jedni, i drudzy wywołali panikę wśród obrońców, przerażonych widokiem galopujących jeźdźców z obnażonymi szablami;

– szwoleżerowie osiągnęli w 1808 r. wyznaczony cel – dotarli do ostatniej, czwartej baterii w wąwozie i otworzyli drogę postępującym za nimi wojskom Napoleona;

– ułani w 1915 r. wpadli wprawdzie do trzeciej linii okopów wroga, ale ich męstwo okazało się daremne, gdyż piechota nie poszła ich śladem i Rosjanie utrzymali ostatnie linie obrony;

– straty polskie okazały się pozornie zbliżone: 24 zabitych i 55 rannych oraz 18 zabitych, 27 rannych, sześciu wziętych do niewoli i dwóch zaginionych. W 1808 r. trzy piąte szwoleżerów pozostało jednak gotowych do dalszej walki, w 1915 r. – zaledwie kilku ułanów... Jeden na szesnastu!

Czytaj też:
Wiking w Legionach. Szwed, który jak lew walczył o Polskę

Zasadniczą różnicą z wojskowego punktu widzenia był jednak oczywiście efekt operacyjny. Szarża w 1808 r., która okazała się jak najbardziej wykonalna, zadecydowała o zwycięstwie w całej batalii i otworzyła drogę do Madrytu. W 1915 r. za naszą jazdą – przed którą postawiono zadanie po prostu niewykonalne – nie poszła piechota i nie przełamała linii obrony przeciwnika. Dopiero nocą sam się wycofał. Cóż, pod Somosierrą dowodził Napoleon, a pod Rokitną c.k. sztabowiec...

Rodzi się odwieczne Polaków pytanie o sens daniny krwi, która idzie na marne... I od razu coś się w nas sprzeciwia odpowiedzi zawartej w samym pytaniu. Czy dowód najwyższego męstwa, jakim Polacy wykazali się pod Rokitną (ale i w innych miejscach, i w innym czasie), rzeczywiście okazał się daremny? Jeśli nawet nie zyskał w oczach obcych wagi liczącego się argumentu, a ich niekłamany podziw minął wraz z chwilą uniesienia, to dla nas – i ówczesnych, i potomnych – ten moment trwa. Jako Pamiątka, Dług i Morał.

Artykuł został opublikowany w 7/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.