Triumf operacji „Cherbourg” . Jak Izrael ukradł Francuzom... pięć okrętów
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Triumf operacji „Cherbourg” . Jak Izrael ukradł Francuzom... pięć okrętów

Dodano: 

„Pierwszym pomysłem było popłynąć do Cherbourga z dostateczną liczbą uzbrojonych marynarzy – wspomniał Meir Amit. – Po prostu odebrać okręty i wrócić z nimi do Izraela. Mosze Dajan, ówczesny minister obrony, zdecydowanie przeciwstawił się takiemu rozwiązaniu. Całkiem słusznie podkreślał bowiem, że akcja taka mogłaby spowodować negatywne reperkusje międzynarodowe”.

Określenie „negatywne reperkusje międzynarodowe” jest niezwykle łagodne. Akcja taka byłaby niemal aktem wypowiedzenia wojny Francji. W najlepszym przypadku francuska marynarka wojenna po prostu zatopiłaby na pełnym morzu porwane przez Izraelczyków okręty razem ze wszystkimi ludźmi na pokładach. Szczególnie że saary – choć zostały ukończone – nie zostały wyposażone w żadną broń pozwalającą na obronę. Ta, zgodnie z wcześniejszym kontraktem, miała zostać zamontowana dopiero w Izraelu.

Specjaliści z Mossadu musieli więc obmyślić inny plan. Okazał się on majstersztykiem. Przygotowania zajęły sporo czasu i do realizacji przystąpiono dopiero pod koniec roku 1969. Wtedy w Londynie oficerowie Mossadu założyli fikcyjną spółkę Starboat – chodziło o gwiazdę Dawida – którą zarejestrowano w Panamie. Do jej zarządu udało się wciągnąć znanego skandynawskiego potentata morskiego Ole Martina Siema. To właśnie on, w imieniu firmy, złożył Francuzom propozycję odkupienia stojących w stoczni saarów. Zapewnił przy tym, że użyje ich do wiercenia szybów naftowych na Morzu Norweskim. Francuzi chętnie się zgodzili.

Siem postawił tylko jeden warunek. Cała transakcja musi zostać przeprowadzona w największej dyskrecji. Jak bowiem przekonywał, dziennikarze nie mogą się dowiedzieć o położeniu świeżo odkrytych bogatych podwodnych złóż ropy, na które miały trafić okręty. Wytłumaczenie to nie wzbudziło podejrzeń Francuzów i umowa została podpisana. Reszta należała już do Mossadu. Jego szef ustalił termin „skoku” na Wigilię Bożego Narodzenia 1969 r.

Izraelczycy obliczyli, że aby wyprowadzić okręty z portu, trzeba co najmniej 120 marynarzy. „Wysłanie do Francji tak wielkiej liczby ludzi w jednym czasie – pisał Thomas Gordon – najprawdopodobniej zaalarmowałoby francuskie służby bezpieczeństwa. Amit postanowił więc, że będą podróżować dwójkami i że zostaną rozrzuceni po miastach całej Europy, zanim pojadą do Cherbourga. Marynarzy poinstruowano, aby nie pozostawali w hotelach portowych dłużej niż jedną noc przed wyjazdem do kolejnego”.

Czytaj też:
52 kule dla Abu Dżihada

Dopiero w dniu akcji podający się za turystów marynarze mieli przyjechać do francuskiego portu. Cała operacja była więc zakrojona na szeroką skalę, niezwykle skomplikowana i delikatna. Jedno potknięcie mogło sprawić, że cały plan spaliłby na panewce. „Wystarczyłby jeden podejrzliwy francuski policjant – wspominał Amit – który zadałby sobie pytanie, dlaczego tak wielu Żydów przyjechało do Cherbourga na święta Bożego Narodzenia”. Na szczęście dla Izraelczyków żaden francuski policjant takiego pytania sobie jednak nie zadał.

W oznaczonym dniu marynarze wkroczyli na okręty, a – sprowadzony do Francji – oficer zaopatrzeniowy zrobił olbrzymie zakupy we wszystkich sklepach spożywczych w mieście. Musiał bowiem zapewnić marynarzom jedzenie i słodką wodę. Potajemnie na pokłady przeszmuglowano również ćwierć miliona litrów paliwa w beczkach. Całą sprawę zorganizowano ze szwajcarską precyzją, francuskie władze portowe nie zorientowały się, co się dzieje.

I właśnie wtedy, w kulminacyjnym momencie, gdy okręty były już gotowe do wypłynięcia, a nerwy uczestników operacji napięte do granic możliwości, wydarzyło się nieszczęście. Nad kanałem La Manche rozszalał się sztorm, warunki pogodowe były katastrofalne. Odkładanie wypłynięcia groziło zaś dekonspiracją i fiaskiem całej operacji. Nad ranem bowiem wszystko by się wydało. Wtedy właśnie z Tel Awiwu przyszła dramatyczna depesza: „Płynąć bez względu na warunki pogodowe”.

„W Cherbourg wysoki rangą oficer izraelskiej marynarki zignorował te naciski – pisał Thomas. – Dla niego ważniejsze było życie marynarzy. Siedział w milczeniu na swoim okręcie, obserwując meteorologa gorączkowo studiującego mapy pogody. Ten o północy powiedział: »Za dwie godziny wiatry osłabną i skręcą na północ. Nie będą tak silne i będą wiać od rufy. Możemy płynąć«”.

O godz. 2.30 w nocy 25 grudnia 1969 r. pięć okrętów saar – jeden po drugim – pod osłoną nocy i burzy śnieżnej opuściło port Cherbourg.

Rejs straceńców

Francuzi dosłownie szaleli ze wściekłości. Izraelskie służby upokorzyły ich bowiem na ich własnym terenie. Była to całkowita kompromitacja Paryża, szczególnie że władze portowe – zajęte świętowaniem Bożego Narodzenia – nawet nie zauważyły zniknięcia okrętów. Sprawę odkrył dopiero 12 godzin później brytyjski dziennikarz. W efekcie Francuzi o tym, że zostali wystrychnięci na dudka, dowiedzieli się z radia BBC. Wtedy jednak saary były już daleko.

Czytaj też:
Jak Izrael wypędził Arabów

Jako pierwsi porwane okręty zauważyli Brytyjczycy, w momencie gdy konwój, wpływając na Morze Śródziemne, przepłynął obok Gibraltaru. Królewska Marynarka Wojenna zażądała, żeby jednostki się zidentyfikowały, te jednak milczały. Brytyjczycy wysłali w ich stronę śmigłowiec obserwacyjny, którego załoga nie dojrzała ani bandery, ani żadnych znaków identyfikacyjnych na burtach. Najwyraźniej jednak Londyn sprzyjał całemu przedsięwzięciu, bo Brytyjczycy wysłali do saara sygnał „bon voyage” i nie próbowali zatrzymać jednostek.

Zupełnie inne nastroje panowały w Paryżu. Chociaż Izraelczycy starali się trzymać wybrzeży Afryki, znaleźli się w zasięgu francuskich sił zbrojnych. A prawicowy minister obrony Michel Debré nie zamierzał odpuścić. Wydał on rozkaz, aby lotnictwo zbombardowało i zatopiło jednostki. Życie Izraelczyków zawisło na włosku. Uratował ich ówczesny francuski szef sztabu, który odmówił wykonania rozkazu i zagroził podaniem się do dymisji. Na szczytach władzy w Paryżu doszło do dzikiej awantury. Rozstrzygnął ją premier Jacques Chaban-Delmas, który ostatecznie odwołał instrukcję Debrégo. Uznał, że nie ma sensu eskalować konfliktu, szczególnie że okręty zostały przecież leganie kupione przez Starboat.

Pięć Saarów – zatankowanych po drodze przez wysłany im naprzeciw i specjalnie przerobiony na tankowiec izraelski okręt „Lea” – bez dalszych przygód zawinęło do portu w Hajfie 31 grudnia 1969 r. Przez ostatni odcinek okręty były eskortowane przez izraelskie myśliwce, a na nabrzeżu portowym witały je wiwatujące tłumy. Operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Kierujący nią kpt. Hadar Kimhi został uznany za bohatera narodowego.

Okręty – pod nazwami „Sztorm”, „Wulkan”, „Włócznia”, „Miecz” i „Strzała” – przez wiele lat służyły w marynarce Izraela, staczając wiele zwycięskich bitew i potyczek z arabskimi jednostkami. Szczególnie dzielnie spisały się w 1973 r., gdy podczas wojny Jom Kippur rozbiły marynarki wojenne Syrii i Egiptu. Dzięki saaro” Izrael odzyskał utraconą sześć lat wcześniej przewagę technologiczną nad przeciwnikami.

Operacja „Projekt Cherbourg” miała również swoje dalekosiężne polityczne i strategiczne skutki. Był to gwóźdź do trumny sojuszu francusko-izraelskiego. Od tej pory Paryż traktował agentów Mossadu jak terrorystów i ostrzegał członków Organizacji Wyzwolenia Palestyny przed grożącymi im ze strony Izraelczyków zamachami. Izrael w tej sytuacji zacieśnił swoje relacje ze Stanami Zjednoczonymi i żydowscy piloci przestali wkrótce latać na myśliwcach Mirage i zaczęli używać F-15. Rozpoczął się strategiczny sojusz.

Relacje między Izraelem a Francją do dziś są zaś dalekie od doskonałości. Paryż powszechnie postrzegany jest jako sprzyjający Palestyńczykom i innym wrogom państwa żydowskiego. To nie przypadek, że Jasir Arafat w 2004 r. zmarł w szpitalu wojskowym we francuskim Clamart.

Artykuł został opublikowany w 4/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.