Artysta podczas pobytu w Warszawie często sięgał do motywów zawiązanych z życiem tego miasta i ludzi w nim żyjących. Oczywiście musiał także nawiązać do obecności i obyczajów zamieszkującej tu społeczności żydowskiej, gdyż bez niej obraz stołecznej aglomeracji byłby niepełny. Jednym z najsłynniejszych jego judaiców wydaje się być zaginiona w czasie ostatniej wojny, a odnaleziona w roku 2010 „Żydówka z pomarańczami”.
O „Pomarańczarce”, jak popularnie mówi się o tym dziele, pisałem na tym portalu w maju br. Kolejnym z takich przykładów jest płótno „Święto trąbek”. Artysta namalował trzy obrazy związane z tą tematyką. Pierwszy, o którym będzie teraz mowa, powstał w 1884 roku i znajduje się obecnie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Drugi pochodzi z roku 1888 i ta praca się nie zachowała. Ujęta jest w polskim „Katalogu strat wojennych”, jednak z dopiskiem „niezweryfikowane”. Ostatnim było płótno stworzone w 1890 roku, którego właścicielem jest Muzeum Narodowe w Krakowie i możemy je oglądać w Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach. Dla ułatwienia ich identyfikacji dodaje się czasami do tytułu cyfry rzymskie I, II, III. Wersja „krakowska” od „warszawskiej” różni się znacznie zawężeniem kompozycji.
Czytaj też:
Nieznane losy słynnego polskiego arcydzieła zrabowanego przez Niemców
„Święto trąbek” to żydowskie święto Rosz ha-Szana, przypadające zazwyczaj w miesiącu wrześniu, czyli hebrajski Nowy Rok. W tym czasie chasydzcy Żydzi, zgodnie z tradycją, dokonują obrzędu oczyszczenia poprzez wrzucenie do wody zawartości swych kieszeni. To także strząsanie okruszków, niczym grzechów. Zwyczaj nakazuje w tym okresie dąć w barani róg. Dlatego też dni te były nazywane błędnie przez nie-Żydów, Świętem trąbek.
Oprócz fascynacji życiem prostego warszawskiego ludu, artystę fascynowała także nowa cywilizacja techniczna. Gdy na pierwszym planie widzimy modlących się w ciszy i skupieniu ludzi, to w oddali sunie po moście i bucha parą żelazny parowóz. To drugi most w Warszawie, kolejowy, zwany też „Mostem przy Cytadeli”. Jeżeli natomiast przyjrzymy się dokładnie „Pomarańczarce” to zobaczymy, że za jej plecami znajdują się barierki innego warszawskiego mostu, pierwszego jaki tam został wybudowany, mostu Kierbedzia. Jest on także obecny na innym obrazie A. Gierymskiego, tj. „Piaskarzach” z 1887 roku, o którym to płótnie można także na tym portalu przeczytać. Stary świat i postęp cywilizacji. Koniec XIX wieku to oszałamiający rozwój techniki. Nie dziwi więc, że artysta nie pozostał obojętny w niektórych swoich dziełach na te postępy, które zachodziły niejako na jego oczach.
Wróćmy jednak do interesującego nas tutaj płótna. Scena została usytuowana gdzieś na wysokości Nowego Miasta. Tak można domniemywać, ponieważ widzimy most kolejowy (tam gdzie teraz jest Most Gdański), a nie widzimy mostu Kierbedzia (obecnie w tym miejscu Śląsko-Dąbrowski). Gasnący dzień nad Wisłą w Warszawie. Mieści się tu mały port. U brzegu przycumowano rybackie statki zwane berlinkami, tratwy i łodzie. W oknie domu umieszczonego na drugim planie pali się światło. Zapewne mieszka tam rodzina flisaka, który wyszedł teraz z domu i przy ognisku przygrywa na harmonii w towarzystwie ogrzewającego się kolegi. W dali szarzeje wspomniany most z pociągiem. Taka kompozycja dzieła wprowadza nas w pełen zadumy nastrój wywołany jego religijnym charakterem. Bo cały pierwszy plan to przede wszystkim modlący się w skupieniu rozrzuceni po nabrzeżu rzeki Żydzi. To na nich kieruję się przede wszystkim oko widza.
Jak pisze Ewa Micke-Broniarek „obraz jest wyrazem kontemplacyjnego stosunku artysty do natury i ukazanego na jej tle życia ludzi. Wyciszenie i bezruch przyrody o zmierzchu współgra z modlitewnym skupieniem ludzi. Elegijny, pełen zadumy nastrój obrazu podkreśla odbite w lustrze wody światło gasnącego dnia”. Dodatkowo działo pokazuje jak wyglądały kiedyś jedne z najuboższych dzielnic Warszawy wręcz ze ścisłością fotograficzną. W tej ścisłości „dotąd nikt go nie przewyższył” - pisał na początku XX wieku malarz i krytyk sztuki Eligiusz Niewiadomski. Zauważył z właściwą sobie przenikliwością rzecz znamienną dla twórczości artysty. To, że „żywe są deski, mokre, połyskujące, (…), jak przedziwnie wymodelowany jest piasek wilgotny”, a podsumowując stwierdza, że „martwa natura jest u Gierymskiego zupełnie żywa”. Obraz ten zamyka kolejny etap eksperymentów plastycznych twórcy, u którego według Beaty Jankowiak-Konik „na czele listy artystycznych zainteresowań znajdowała się problematyka światła i powiązanej z nim zmienności barw. W swych poszukiwaniach osiągał efekty bliskie malarstwu impresjonistycznemu”.
Na koniec powtórzmy to, co powiedzieliśmy w publikowanych na portalu Superhistoria.pl tekstach o „Pamarańczarce” i „Piaskarzach”. Ten świat już nie istnieje, ale możemy go poznać dzięki temu, że przez pewien krótki okres czasu Aleksandr Gierymski zamieszkiwał w Warszawie i miastu temu poświęcił kilka swoich dzieł, choć jak wiemy z jego życiorysu, miasto to nigdy się artyście w żaden sposób nie odwdzięczyło za jego życia. Zamiast skupić się na tworzeniu obrazów, robił rysunki dla czasopism, aby mieć co jeść. A i na to często nie starczało, musiał więc udać się na wieczną emigrację gdzie zmarł. Możemy także z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że obrazy przedstawiające współczesną mu Warszawę to wręcz arcydzieła. Wybitny francuski malarz Eugeniusz Delacroix twierdził, że nie ma wielkiego artysty bez arcydzieła, które definiuje jako dzieło najwyższej wartości. Jednak z jednym zastrzeżeniem, a mianowicie, że ci, którzy stworzyli tylko jedno arcydzieło, nie muszą być z tego powodu uważani za artystów wielkich. W polskich muzeach znajduje się dużo dzieł malarskich Aleksandra Gierymskiego, a osoby które miały okazję je obejrzeć zapewne potwierdzą, że wypełniają one tę definicję. Natomiast „warszawskie” obrazy uważane są powszechnie za jedne z najwybitniejszych w jego niezwykle bogatym artystycznym dorobku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.