Możemy dziś się na to zżymać, ale to właśnie był powód nieufności do gry, jaką Kozacy prowadzili z królem, który lekkomyślnie – jak sądzę – do tej gry wchodził. Czy większość szlachty, która nie chciała dzielić się swą wolnością z innymi, okazała egoizm klasowy, a właściwie stanowy? Być może. Takie były jednak realia, a ich ocena z dzisiejszego punktu widzenia byłaby właśnie ahistoryczna.
– Wydaje się, że w poprzednim stuleciu szlachta była mniej egoistyczna, bardziej skłonna do myślenia w kategoriach dobra państwa. Bardziej poczuwała się do odpowiedzialności za jego los...
Myślę, że to też jest temat do dyskusji. Wyraźny regres w tym zakresie postępuje dopiero od połowy XVII w., co się wiąże z rosnącą przewagą wielkich fortun magnackich nad równym głosem szlacheckim. Następuje nieuchronna w demokracji oligarchizacja życia politycznego. Oczywiście, nie było to dobre wtedy, tak jak nie jest dobre dzisiaj. Kryzys demokracji szlacheckiej wiązał się też, rzecz jasna, z wojnami, które wówczas właśnie pustoszyły kraj. Zniszczenia dotknęły podstaw gospodarki szlacheckiej. Poza tym zmiany w podziale pracy na kontynencie zepchnęły państwo polsko-litewskie na peryferia Europy. Regres systemu społecznego i gospodarczego powodował zaś zanik śmielszych inicjatyw obywatelskich.
Nie bronię szlachty, która blokowała rozwiązanie problemu kozackiego – i, szerzej, chłopskiego – ale jednocześnie wymagania w tej sprawie, jakie stawiano z perspektywy wieku XIX czy XX, nie biorą pod uwagę realiów tamtej epoki.
– W buncie, jaki ogarnął Ukrainę w 1648 r., wzięli udział nie tylko Kozacy i chłopi, ale także sporo szlachty ruskiej. Sam Bohdan Chmielnicki był szlachcicem. Podobnie zresztą hetman Iwan Wyhowski, inicjator porozumienia z Rzecząpospolitą w Hadziaczu ze strony kozackiej...
Tak, ale spora część szlachty ruskiej nie chciała oddać się w ramiona Rosji czy kogokolwiek innego. Ich hasłem było pozostanie w Rzeczypospolitej, w której chcieli tylko wywalczyć lepszą pozycję. Właśnie ich reprezentantem był Iwan Wyhowski. Dotykamy tu problemu nakładania się na kwestie społeczne kwestii religii, między innymi sporu o unię brzeską, o której rozmawialiśmy w rozmowie opublikowanej przed miesiącem. Przypomnijmy, że po wprowadzeniu unii przez 40 lat obowiązywał zakaz legalnego funkcjonowania u nas Kościoła prawosławnego. I wtedy Rzeczpospolita rzeczywiście przestała być rzeczą wspólną dla wszystkich obywateli. Zakaz przyczynił się do podgrzania konfliktów wyznaniowych, a coraz większy wpływ na ludność ziem ruskich miały bractwa prawosławne, działające w Kijowie, we Lwowie i w innych ośrodkach. Dopiero wtedy, w latach 30. i 40. XVII w., pojawił się problem trzeciego narodu; problem wymagający jakiegoś rozwiązania.
– I wtedy jawi się Rusinom wróg o trzech głowach: polskiego pana, łacińskiego duchownego i Żyda.
Co znalazło wyraz w powiedzeniu: „Lach, Żyd, sobaka – wsie wira odnaka”. Trzeba też powiedzieć, że dopiero po 1569 r., a więc po przyłączeniu ziem ukraińskich do Królestwa Polskiego, rozpoczyna się tam intensywna kolonizacja, prowadzona w znacznej mierze przez możnowładców małopolskich, i rzeczywiście powstają wielkie majątki, do których przychodzi polski pan. I tak problem społeczno-etniczno-religijny, którego wcześniej nie było, zaczyna się z końcem wieku XVI. Wybucha w latach 30. i 40. następnego stulecia, kiedy na szykanowanie prawosławia nakłada się jeszcze świadomość mocy Kozaków, stanowiących główną siłę uderzeniową w wojnach z Rosją i z Turcją. I wtedy to Władysław IV daje im słynną, zgubną w skutkach radę: „Chcecie walczyć o swoją wolność, a nie macie szabli u boku?”.
– Wojny z Kozakami, Moskwą i Szwedami wyniszczyły Polskę, ale przecież jeszcze w 1660 r. biliśmy armie moskiewsko-kozackie pod Połonką i Cudnowem, podpisywaliśmy wtedy zwycięską ugodę. Rozejm andruszowski (1667) i pokój Grzymułtowskiego (1686) utrwaliły wprawdzie rozbiór Ukrainy między Polskę a Rosję wzdłuż Dniepru, ale Rzeczpospolita nie ulegała jeszcze potężnemu sąsiadowi ze wschodu. Stało się to jednak faktycznie już w pierwszej połowie następnego wieku, właściwie bez większego oporu. Dlaczego?
Podstawową przyczyną, wymienianą słusznie we wszystkich podręcznikach, jest degeneracja ustroju. Widzimy ją wyraźnie za Jana III Sobieskiego, a więc tego króla, który jeszcze potrafił zwyciężać. Zresztą jeszcze większym od niego wodzem był Jerzy Lubomirski, który odniósł pod Cudnowem zwycięstwo nad Moskalami równie świetne co wiktoria kłuszyńska z 1610 r. Obok degeneracji ustrojowej dawały o sobie znać zniszczenia wojenne, które da się porównać dopiero z I wojną światową. O naszych błędach i nieszczęściach można długo mówić.
Jednak zwróćmy także uwagę na sąsiadów. Od zachodu i częściowo od południa mamy pokojową granicę, za którą leżą bogatsze materialnie państwa Rzeszy. O ekspansji w kierunku Atlantyku nie ma co mówić. Kierunek bałkański blokuje skutecznie Turcja, a wybrzeża Bałtyku – Szwecja. A powierzchnia Rosji właśnie w XVII w. wzrasta z 4 mln km kw. do 15 mln km kw. Nie jest to tylko pustkowie; to są ogromne zasoby ekonomiczne i wspomniana głębia strategiczna, która powiększa się zarówno na wschód, jak i na południe, w kierunku Kaukazu. Potencjał demograficzny i gospodarczy Rosji znacznie przewyższa nasz potencjał i to ona – a nie my – staje się partnerem dla rozwiniętych krajów Zachodu. To Rosja jest pomostem między Europą a Azją, a Polska – tylko między Europą a Rosją. I wreszcie Rosja zyskuje w osobie Piotra I władcę, który – skutecznie, choć barbarzyńskimi metodami – potrafi ten ogromny potencjał własnego państwa uruchomić. Rosja zaś była z natury skazana na wielkość.
Czytaj też:
Uduszeni w Petersburgu. Koszmarna śmierć dwóch carów
Powiedziałbym, że to, co stało się na początku wieku XVIII, było wynikiem kumulacji wszystkich wymienionych wyżej czynników oraz radykalnie nierównorzędnej sytuacji geopolitycznej Polski i Rosji.
– Od tej pory – z wyjątkiem 1920 r. – ciągle przegrywamy. Czy jesteśmy skazani na klęskę, tak jak Rosja na wielkość?
Przede wszystkim nie zgadzam się z tak pesymistyczną oceną rywalizacji polsko-moskiewskiej. Jej skutki są takie, że nie graniczymy z Rosją, ale z Białorusią i Ukrainą. Nie byłoby tych krajów, gdyby wcześniej nie istniała na ich obszarach Rzeczpospolita. W obu krzepnie świadomość narodowa i państwowa. Nie wierzę, aby Ukraina zniknęła z mapy. A to, co nadaje rdzeń jej istnieniu, jest dziedzictwem tych kilku wieków zmagań Rzeczypospolitej z Moskwą. I oddziaływania kulturowego, bakcyla wolności, który Polska tam zaszczepiła przez swoje nieżyciowe – jakby się wydawało – i prowadzące do upadku instytucje ustrojowe. Łączy nas ten duch wolności, który przejawił się na Majdanie.
W ciągu 10 stuleci to Polska zrobiła postęp w porównaniu z Rusią, prowadząc do powstania tam odrębnych narodów. Bez nas zresztą nie byłoby też dziś ani Litwy, ani Łotwy. To zasługa naszych przodków, którzy okazali wielkość, znajdując się w wyjątkowo niekorzystnym położeniu geopolitycznym między dwiema największymi wspólnotami etnicznymi w Europie. Stworzyli oryginalną kulturę szlacheckiej wolności, język Kochanowskiego, który formował również tożsamość ukraińską, białoruską i w pewnym stopniu litewską. Potrafili przyciągać do polskości nawet w czasach, gdy byli pozbawieni własnego państwa. Stworzyli Europę Wschodnią. Pytanie, czy do tej Europy trafi również Rosja? Wymiana kulturowa trwa nadal.
----------------
Andrzej Nowak jest profesorem zwyczajnym w Instytucie Historii PAN, w latach 1994–2012 był redaktorem naczelnym „Arcanów”. Opublikował m.in. „Jak rozbić rosyjskie imperium? Idee polskiej polityki wschodniej 1733–1921”, „Polska i »trzy« Rosje. Studium polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego (do kwietnia 1920 roku)”, „Od imperium do imperium. Spojrzenia na historię Europy Wschodniej”; w druku: „Dzieje Polski”, t. 1 (Skąd nasz ród).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.