Seksagentki w Warszawie. Ambasada USA nie była gotowa na taki atak

Seksagentki w Warszawie. Ambasada USA nie była gotowa na taki atak

Dodano: 

W trakcie wstępnych rozmów na ogół przyznawali się do chwil słabości, ale jednocześnie twardo się trzymali z góry założonej linii obrony, że nigdy nie przekazali pięknym polskim damom jakichkolwiek tajnych dokumentów. Materiały zgromadzone w sprawach dwóch dyplomatów były jednak na tyle mocne, że nie można było ich ot, tak zamieść pod dywan.

Pierwsza dotyczyła Irvina Chambersa Scarbecka, który w roku 1958 został oddelegowany do pracy w Warszawie w charakterze drugiego sekretarza. Na placówkę wyjechał wraz z żoną i dziećmi. Dał się poznać jako bardzo rzetelny pracownik, kochający rodzinę, wypady za miasto i muzykę. Idylla trwałaby zapewne dalej, gdyby na jego życiowej ścieżce nie pojawiła się 22-letnia piękność, Urszula Maria Discher, „kobieta o intrygującym głosie”.

Czytaj też:
Polacy kontra Sowieci. Tajna wojna wywiadów

Przypadli sobie do gustu. Zaczął ją wspierać finansowo. Za jego pieniądze wynajęła mieszkanie, w którym dochodziło do intymnych kontaktów między nimi. W trakcie trwania jednej z „sesji” w mieszkaniu nagle pojawili się oficerowie kontrwywiadu. Przyłapali kochanków w łóżku in flagranti. Wykonali mnóstwo zdjęć.

Co ciekawe, jako formy nacisku nie użyli albumu z fotografiami, ale argumentu ściśle związanego z dalszymi losami panny Discher. Gdyby Amerykanin odmówił pójścia na współpracę, spowodowałby natychmiastowe aresztowanie i postawienie kochanki przed polskim sądem, którego wyroki – jak go zapewniano – w takich sprawach były zawsze nadzwyczaj surowe.

„Ratując” kochankę, Scarbeck zgodził się rozpocząć przekazywanie dokumentów. Mając głębokie poczucie winy wobec panny Discher, zdołał także załatwić odpowiednie dokumenty pozwalające na jej wyjazd do Niemiec Zachodnich. W czerwcu 1961 r. FBI aresztowało Scarbecka, a miesiąc później został oskarżony przez Wielką Ławę Przysięgłych Sądu Okręgowego Dystryktu Kolumbia.

W trakcie rozprawy jednym ze świadków obrony była panna Discher, którą specjalnie w tym celu ściągnięto do USA. W swoich zeznaniach zwracała uwagę na dobry charakter oskarżonego. „On mnie utrzymywał. Powtarzam to raz jeszcze: byłam na utrzymaniu pana Scarbecka”. Po chwili dodała, że był aż tak szlachetnym człowiekiem, iż przez chwilę rozważał… zaadoptowanie jej do grona swojej rodziny.

Tego typu zeznania największe wrażenie robiły na małżonce dyplomaty, która często ocierała chusteczką załzawione oczy. Adwokat próbował grać na emocjach, oświadczając, że Scarbeck uratował pannę Discher od życia w zgniłych warunkach. Już w wieku dziewięciu lat została sierotą. Kolejne lata swojego życia mieszkała u krewnych lub w rodzinach zastępczych.

„Kiedy spotkałam pana Scarbecka – zeznawała – mieszkałam z czterema innymi dziewczynami w piwnicy poniżej sklepu. Nie miałyśmy materacy i stąd spałyśmy bezpośrednio na betonowej posadzce. Nie miałam drugiego kompletu ubrania. Od pana Scarbecka pożyczyłam pieniądze na zakup żywności i na opłatę za wynajem mieszkania”....

Obrona zapewniała ławę przysięgłych, że udowodni, iż Scarbeck nigdy nie zdradził swojej atrakcyjnej żony o imieniu Karen. Tego typu zapewnienia nie znalazły odzwierciedlenia w przebiegu rozprawy. Prokurator Paul C. Vincent pozostawał zaś nieugięty. Ława przysięgłych uznała Scarbecka za winnego zarzucanych mu czynów. Otrzymał trzy wyroki skazujące, każdy po 10 lat więzienia. Była to maksymalna kara, jaką przewidywało ówczesne prawo.

Co ciekawe, pomimo informacji o małżeńskiej zdradzie żona nie opuściła go i cierpliwie czekała na jego zwolnienie z zakładu karnego. W wyniku odwołań do sądu wyższej instancji zmieniono sposób naliczania orzeczonej kary. Nie musiał odsiadywać kolejnych trzech wyroków po 10 lat każdy, lecz „jedynie” skumulowaną karę 10 lat. Dzięki temu zwolniony został z więzienia w roku 1966. Zmarł cztery lata później.

Ucieczka

Druga sprawa była dużo poważniejsza. Chodziło o amerykańskiego dyplomatę, który według zgromadzonych informacji przez 18 lat szpiegował na rzecz Sowietów. Straty, jakie wyrządził i jakie jeszcze mógł wyrządzić w trakcie otwartego procesu karnego, oraz możliwość wywołania ogromnych perturbacji w samym Departamencie Stanu, spowodowały w 1961 r. podjęcie decyzji o charakterze czysto politycznym. Zdecydowano nie tylko nie stawiać go przed obliczem sprawiedliwości, lecz także umożliwić mu opuszczenie terytorium Stanów Zjednoczonych.

Czytaj też:
Zapomniany polski noblista. Zbudował broń atomową, a potem z nią walczył

Taką samą decyzję podjęto wobec jego kochanki, z którą pracował w warszawskiej ambasadzie. Kiedy w roku 1964 sprawa ujrzała światło dzienne, natychmiast jej tropem ruszyli dziennikarze śledczy. Najbardziej aktywny był „New York Journal-American”. Jego współpracownik, Guy Richards, ustalił, że „szpiegiem, którym pozwolono uciec z kochanką”, był wieloletni pracownik Departamentu Stanu o inicjałach „E.S”..

Dziennikarz nie podawał jego imienia ani nazwiska tylko dlatego, że nie miał możliwości ani odbycia z nim bezpośredniej rozmowy, ani dania mu „szansy” obrony własnego dobrego imienia. W momencie wybuchu skandalu w hierarchii ambasady w Warszawie E.S. piastował funkcję jedynie o dwa stopnie poniżej ambasadora.

Według zebranych przez dziennikarza informacji Goleniewski nie znał dokładnych danych personalnych dyplomaty, ale wiedział, że w ambasadzie amerykańskiej w Warszawie funkcjonuje doskonałe źródło dostarczające KGB ściśle tajne materiały.

Sprawa marines i kilku dyplomatów zamieszanych w romanse z polskimi kobietami spowodowała, że do Goleniewskiego dotarła pochodząca z kręgów wywiadów ZSRS i PRL informacja, iż Amerykanie mają „kreta” w komunistycznych służbach. Natychmiast uruchomiono intensywne śledztwo. W tej sytuacji Goleniewski oceniał swoje szanse przetrwania na równe zeru. Tym bardziej że zupełnie nieoczekiwanie kilka jego wniosków o wyrażenie zgody na odbycie podróży służbowych za granicę zostało odrzuconych bez podania przyczyn. Postanowił więc w trybie awaryjnym zakończyć swoją niebezpieczną grę i zwrócić się do Amerykanów o azyl. Zrobił to w styczniu 1961 r. w Berlinie Zachodnim. Decyzją Kongresu (dokument Izby Reprezentantów HR 5507) w roku 1963 Goleniewski wraz z żoną, Niemką o imieniu Irmgard, otrzymali obywatelstwo amerykańskie.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.