A grypa? Owszem gorsza, bardziej śmiertelna, niż w poprzednich latach, ale, cóż, bywa. Tak wówczas zapewne myślano. Poza tym wojna przyniosła na tyle krwawe żniwo, tylu ludzi poległo, tylu zmarło z niedożywienia i chorób z nim związanych, że chyba zbytnio nie robiło wrażenia, że epidemia grypy dodaje do tego bilansu kolejne ofiary.
A o tym, że grasuje „hiszpanka” można było się dowiedzieć z gazetowej reklamy firmy Klawe, która zauważała, że epidemia się dramatycznie szerzy i polecała z przekonaniem, jako jedyny środek zapobiegawczy, swój specyfik – Mentoforin.
Przebieg choroby był gwałtowny i dramatyczny: „Bywało, że ludzie budzili się rześcy, wyspani, a wieczorem kolejnego dnia już nie żyli. Błyskawicznie ujawniały się typowe dla grypy objawy: wysoka gorączka, bóle mięśni, gardła, głowy, dreszcze. Grypa atakowała system nerwowy, wywołując halucynacje, panikę i strach. (…) Po upływie dwóch, trzech dni grypa mogła prowadzić do szybkiego obrzęku i zapalenia płuc, kiedy to jej szczep dosłownie topił swoją ofiarę, napełniając płuca krwią” - pisał prof. Andrzej Chwalba w znakomitej książce 1919. Pierwszy rok wolności.
Grypa hiszpanka zaatakowała raz jeszcze Warszawę, pod koniec 1919 roku, a szczyt zgonów przez nią spowodowanych nastąpił w styczniu 1920 roku. W krytycznym tygodniu zmarło aż 158 osób
Na początku 1919 roku trzy dzielne kobiety ze Lwowa postanowiły odwiedzić w misji humanitarnej polskich żołnierzy, którzy byli w ukraińskich obozach jenieckich. Panowały tam fatalne warunki – jak wszędzie wówczas. Zaraziły się od żołnierzy tyfusem. Jedną z dwóch kobiet, które zmarły, była Maria Dulębianka, malarka, przyjaciółka Marii Konopnickiej, biorąca czynny udział w obronie Lwowa, jako organizatorka pomocy lekarskiej i sanitarnej dla walczących. Była jedną z wielu ofiar tyfusu. W 1919 roku zachorowało na tę chorobę 321 tysięcy ludzi, spośród których 19 tysięcy, czyli niemal 10 proc. zmarło. W pierwszej połowie 1920 roku na terenie byłej Galicji umarło niemal około 17 tysięcy ludzi, najwięcej w marcu – 3681.
W tym czasie Rudolf Weigl, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza pracował nad szczepionką przeciwtyfusową, ogłaszając w 1920 roku w „Przeglądzie Epidemiologicznym” wyniki badań nad wywołującą tyfus bakterią Rickettsia prowazekii i sztucznym zarażaniem wszy, będących następnie materiałem do wytworzenia szczepionki. Weszła ona jednak do powszechnego użytku dopiero dziesięć lat później przynosząc jej twórcy światową sławę. Weigl zasługiwał na Nagrodę Nobla, której nie dostał.
Czytaj też:
Ten Polak uratował miliony ludzi. „W podzięce” ukradli mu Nobla sprzed nosa
Kolejna epidemia, czerwonka, nie zabiła tylu ludzi, jak grypa hiszpanka i tyfus, ale wyróżniała się dużą śmiertelnością. Szczyt zachorowań i zgonów nastąpił w 1920 roku. Spośród 31 tysięcy chorych na czerwonkę zmarło aż 5 tysięcy, czyli ponad 15 proc! Kolumny dezynfekcyjne jeżdżące po kraju pomogły zdusić epidemię. Liczbę zachorowań ograniczyły szczepionki, w tym opracowana przez Odona Bujwida, wybitnego bakteriologa. W latach 1919-1921 zmarło na czerwonkę ponad 11 tysięcy mieszkańców Polski.
Te trzy plagi dotknęły Polskę w pierwszych trzech latach niepodległości. Młode państwo musiało się jednak borykać nie tylko z nimi, ale głodem, szalejącymi bandami rabunkowymi, dźwigało z ruin kraj, toczyło wojny z Ukrainą i Rosją Sowiecką. Można powiedzieć, że to cud, iż państwo się nie załamało pod ciężarem tych trudności, gdyby nie to, że cudu nie było: nie załamali się Polacy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.