Tajemnica śmierci Pietraszki. To on jako ostatni widział żywego Pyjasa

Tajemnica śmierci Pietraszki. To on jako ostatni widział żywego Pyjasa

Dodano: 

Niezależnie od prokuratury sprawę badali opozycjoniści. Efekty okazały się mizerne. W kwietniu 1978 r., gdy Pietraszko już nie żył, „Biuletyn Informacyjny” KOR podał, że osoba z portretu pamięciowego odpowiada wyglądowi Mariana Pałamarza, krakowskiego esbeka zajmującego się inwigilacją opozycji studenckiej. Po czasie okazało się, że była to prawdopodobnie udana prowokacja SB. Pałamarz, mający wówczas 51 lat, nie wyglądał jak student. Rok później oskarżył on redaktorów pisma o zniesławienie i sprawę wygrał. Cała operacja obniżyła wiarygodność „Biuletynu Informacyjnego”, ale też pokazała, że ludzie pragnący wyjaśnienia sprawy są wpuszczani w ślepe uliczki, podrzuca się im fałszywe tropy.

Bieszczady

Majowo-czerwcowe przesłuchania Pietraszki zbiegły się w czasie z ostatnimi egzaminami, po których akademik zaczął się wyludniać. Studenci wyjechali na wakacje lub powrócili do rodzinnych miejscowości. W lipcu Stanisław Pietraszko wybrał się pod namiot w Bieszczady. Umówił się na wspólny wyjazd ze znajomymi z akademika o opozycyjnych sympatiach. Dołączył do nich 27 lipca. Okazało się, że po drodze skradziono mu namiot i część bagażu. Jednak dla młodego człowieka to nie był problem. Przy pomocy przyjaciół rozgościł się w Polańczyku. Studenci korzystali z miejscowych atrakcji, grali w siatkówkę lub karty. Wieczory spędzali w pobliskiej piwiarni.

Pietraszko 29 lipca ok. godz. 14 wziął ręcznik i powiedział znajomym, że idzie popływać. Od tej pory nikt nie widział go żywego. Tego samego dnia jeden z jego znajomych odnalazł nad wodą trampki i ręcznik. Wzbudziło to zrozumiały niepokój – przyjaciele zgłosili milicjantowi zaginięcie kolegi. Pływające w jeziorze zwłoki wyłowił w środku nocy z 1 na 2 sierpnia przypadkowy człowiek. Sekcja zwłok wykazała utonięcie jako przyczynę śmierci. Wedle sporządzonej podczas śledztwa dokumentacji działanie osób trzecich wykluczono.

Śmierć Pietraszki wzbudziła jednak podejrzenia w gronie jego znajomych. To, że kilka tygodni wcześniej zeznawał w sprawie zabójstwa Stanisława Pyjasa, miało niebagatelne znaczenie. Wątpliwości budziły także okoliczności domniemanego utonięcia. Członkowie jego rodziny zgodnie twierdzili, że słabo pływał i unikał kąpieli. Studenci zaangażowani w SKS twierdzili, że ich kolega cierpiał na wodowstręt i nie zbliżał się nawet do zbiorników wodnych, nie wspominając już o pływaniu.

Czytaj też:
Esbecy zabili 16-latka, bo ujawnił wstrząsającą prawdę

Rodzina oraz SKS-owcy próbowali wyjaśnić okoliczności tej śmierci. Po umorzeniu śledztwa bezskutecznie proszono o pomoc Radę Państwa. Gdy wybuchła rewolucja Solidarności, rodzina zwróciła się do Prokuratury Generalnej o wznowienie śledztwa. Także tym razem bezskutecznie. Gdy w 1991 r. wznowiono śledztwo w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa, okazało się, że dokumentacja dotycząca okoliczności śmierci Pietraszki została wybrakowana. Nie było żadnego punktu zaczepienia, by podjąć nowe śledztwo i ewentualnie podważyć wcześniejsze ustalenia. W warunkach PRL była to zbrodnia doskonała. Utonięcie było solidnie udokumentowane. Za drugą możliwością – tj. morderstwem – przemawiały jedynie poszlaki. Zbieg okoliczności, w którego wyniku kluczowy świadek zbrodni dokonanej zapewne przez funkcjonariuszy SB ginie kilka tygodni po złożeniu zeznań. Dzieje się to na zupełnym odludziu, bez świadków. Dużo tych przypadków. Za dużo.

Pogrzeb, osaczanie rodziny

Zwłoki Stanisława Pietraszki trafiły do rodzinnej miejscowości 5 sierpnia, a pogrzeb odbył się dzień później. Uczestniczyło w nim ok. 500 osób, z czego jedną dziesiątą stanowili studenci. Monitorujący uroczystości funkcjonariusze podkreślali, że podczas pogrzebu nie doszło do wystąpień o charakterze „politycznym”. Na wszelki wypadek dbali jednak o to, by ulotki bądź napisy nie pojawiły się np. w Zaduszki czy w rocznicę jego śmierci.

Wydział III SB KWMO z Bielska-Białej dopiero 5 października 1977 r. otrzymał formalne polecenie ze stołecznej centrali, by „zająć się” rodziną Pietraszków. Chodziło o sprawdzenie, co jego bliscy myślą o śmierci Stanisława i czy nie współpracują z „Graczami”, tj. Komitetem Obrony Robotników. Wszczęto wówczas sprawę operacyjnego sprawdzenia pod dość makabrycznym kryptonimem Pływak. Niemal od razu uzyskano informacje, że z rodziną skontaktowali się Józef Ruszar i Bogusław Sonik z krakowskiego SKS oraz Wojciech Ostrowski, który zainteresował się sprawą w ramach działalności Biura Interwencyjnego KOR.

Działania operacyjne bielska SB podjęła jednak dużo wcześniej. Niemal od razu po odnalezieniu zwłok Pietraszki. Co ważne, o sprawie informował bielskich esbeków krakowski Wydział III (od zwalczania opozycji), a bezpośrednie meldunki trafiały do szefa MSW i dyrektora Departamentu III MSW. „Zwykłe” utonięcie studenta w bieszczadzkiej głuszy takiego rezonansu by nie spowodowało.

Funkcjonariusze SB wytypowali agenturę, która miała dojście do rodziny Pietraszków. Zadania były dwa: wyciszyć sprawę i odciągnąć rodzinę od działań opozycji. Sprawdzano zatem korespondencję rodziny, typowano kolejnych informatorów w miejscach pracy i wśród znajomych, obserwowano dom rodziny. Z uwagi na to, że ojciec Stanisława był członkiem koła ZBoWiD, a brat aktywistą PZPR, także tą drogą zamierzano utrącić dążenia rodziny do wyjaśnienia śmierci ich syna i brata. Usiłowano także wpłynąć na nią przez miejscowego proboszcza, ten jednak sprawę szybko uciął, odsyłając esbeków do kurii.

Wszystkie te działania zakończyły się częściową porażką SB. Rodzina nie tylko udzieliła pełnomocnictwa w sprawie śmierci syna Mec. Rozmarynowiczowi, lecz także często przyjmowała krakowskich studentów pojawiających się w Radziechowicach. Z wywiadów środowiskowych zebranych przez SB wynikało, że rodzina Pietraszków była od początku przekonana, iż śledztwo w sprawie utonięcia prowadzone było nieudolnie. Niektórzy z nich stwierdzali publicznie, że było to morderstwo dokonane przez funkcjonariuszy. Esbecy nie zdecydowali się na zastraszenie. Żeby uspokoić rodzinę, w Żywcu pojawił się prowadzący postępowanie prokurator, który rozwiewał wszelkie ich wątpliwości. Agenci ulokowani w otoczeniu Pietraszków potwierdzili, że spotkanie faktycznie przyniosło efekty. To była woda na młyn SB, która postanowiła iść za ciosem i doprowadzić do cofnięcia udzielonego przez rodzinę pełnomocnictwa. Zwłaszcza że przestała ona w tym czasie przyjmować studentów. Wizyty kolegów zmarłego i powracanie podczas nich do rozmów na temat zmarłego musiały budzić zbyt duże emocje.

Proces poróżnienia rodziny ze studentami był rozłożony w czasie. O ile pełnomocnictwa nie wycofano, o tyle SB udało się ograniczyć kontakty z opozycjonistami. W pierwszą rocznicę śmierci Stanisława Pietraszki w uroczystościach udział brali jedynie najbliżsi. Jednak rodzina dalej była pod ścisłą kontrolą SB. Wciąż wokół niej kręcili się agenci, sprawdzano jej korespondencję, a w rocznicę śmierci Stanisława wykonano zdjęcia uczestnikom uroczystości na cmentarzu.

Zamykając sprawę „Pływak” w sierpniu 1978 r., kpt. Jerzy Frydrych podkreślał, że zakończyła się ona sukcesem. Według niego było nim przerwanie kontaktów Pietraszków z opozycją. Podkreślał dużą rolę w tej operacji szefostwa regionalnego ZBoWiD oraz komórek PZPR, a także rozmowę z prokuratorem (którą to metodę zalecał stosować w podobnych przypadkach w przyszłości). O dramacie rodziny przekonanej o dokonanym morderstwie nie pisał. Osaczona przez władze miała świadomość, że w konflikcie z państwem pozostała ze wsparciem zaledwie kilku opozycyjnych studentów z odległego Krakowa. Ojciec, świadom straty, w gronie najbliższych przekonywał, że muszą żyć dalej. Z kolei matka podczas jednej z rozmów ze łzami w oczach stwierdziła, że podczas okupacji Niemcy zburzyli jej dom, a Polska Ludowa zabrała jej najdroższą osobę. Na nic się zdały działania rodziny zmierzające do wyjaśnienia okoliczności śmierci Stanisława Pietraszki. Władze PRL nie były zainteresowane jej wyjaśnieniem. Tajemnica dramatu, który rozegrał się nad brzegiem bieszczadzkiego jeziora lipcową nocą 1977 r., wciąż pozostaje nierozwikłana.

Artykuł został opublikowany w 11/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.