Wrześniowe mordy. Te zbrodnie na Polakach burzą „mit czystego Wehrmachtu”

Wrześniowe mordy. Te zbrodnie na Polakach burzą „mit czystego Wehrmachtu”

Dodano: 

Również w Mogilnie członkowie Straży Obywatelskiej walczyli najpierw z niemieckimi dywersantami, a potem z jednostkami Wehrmachtu. 11 września, po zdobyciu Mogilna, rozegrał się ten sam scenariusz co w Kłecku. Żołnierze Wehrmachtu rozstrzeliwali jego obrońców wskazanych przez miejscowych Niemców. Ofiarami egzekucji padło 117 Polaków.

Wystarczyły tylko posądzenia o kontakty z wycofującymi się polskimi żołnierzami, by paść ofiarą niemieckich żołnierzy. Tak stało się 6 września w Daleszycach, gdzie zamordowanych zostało pięciu Polaków. W Jaroszowicach za strzały oddane w kierunku żołnierzy niemieckich przez nieznaną osobę zostało rozstrzelanych trzech Polaków. 13 września w Seroczynie zabitych zostało 29 mężczyzn za rzekome szpiegostwo i ukrywanie polskich żołnierzy.

1 września 1939 roku. Niemcy wkraczają do Polski

Do jednej z największych masakr ludności cywilnej doszło w miejscowości Złoczew. Jej sprawcami byli żołnierze Wehrmachtu z 17. Dywizji Piechoty, której podlegał pułk SS Leibstandarte „Adolf Hitler”. Janina Modrzewska wspominała:

„W dniu 3 września 1939 r. do Złoczewa przyjechał oddział niemiecki; żołnierze jechali na rowerach i motocyklach. Do dworku Tyszkiewiczów zajechał sztab niemiecki i tam się zatrzymał. W tym dniu był spokój. W nocy z 3 na 4 września 1939 r. Niemcy przystąpili do podpalania budynków i rozstrzeliwań. Tej nocy nie spałam, gdyż miałam iść do sąsiedniego domu, żeby zabrać rzeczy, które tam pozostawiliśmy. Na terenie tej posesji było około 100 uciekinierów z sąsiednich miejscowości: Lututowa, Wielunia i innych. Kiedy rozpoczęła się strzelanina, ja i jeszcze jedna kobieta wyskoczyłyśmy przez okno do ogródka i ukryłyśmy się w krzakach porzeczek. Widziałam wtedy z tego miejsca, jak żołnierze niemieccy strzelali do tych uciekinierów. Większość z tych uciekinierów została zabita lub ranna. [...]

Przypominam sobie, że wśród rannych była kilkunastoletnia dziewczynka postrzelona z tyłu, tak że wyszły jej wnętrzności z brzucha. Przypominam sobie również, że po trupie zastrzelonej kobiety chodziło małe dziecko; mogło mieć około 1,5 roku. Kiedy wzięłam to dziecko na rękę, jeden z żołnierzy niemieckich roztrzaskał temu dziecku głowę kolbą karabinu. Przypominam sobie jeszcze jeden fakt, którego nie zapomnę do śmierci. Otóż jedna kobieta, Józefa Błachowska ze Złoczewa, została postrzelona w rękę. Kiedy zaczęła krzyczeć, jeden z żołnierzy niemieckich siłą wepchnął ją żywcem do palącego się domu. Spaliła się tam żywcem. Nadmieniam, że żołnierze niemieccy strzelali nie tylko do uciekinierów, o których zeznałam wyżej, ale do każdego, kogo zobaczyli na drodze, ulicy czy na podwórkach. Strzelanina ta trwała aż do wieczora.

Dopiero wieczorem zbierano rannych i zabitych, ja przy tym pomagałam, gdzie trzeba było pomóc. Po zebraniu rannych na terenie miasta pozostało około 200 ciał osób zabitych. Wśród zabitych byli zarówno Polacy, jak i Żydzi, kobiety, mężczyźni i dzieci. Żołnierze niemieccy część zwłok osób zabitych wrzucili do płonących domów, część zaś została zakopana. [...] Tego dnia Niemcy spalili 80 proc. budynków w Złoczewie. Pożary trwały przez kilka dni”

Czytaj też:
Kto zamordował żonę Rydza-Śmigłego? Makabryczna śmierć marszałkowej

Witold Kulesza, który cytuje tę relację w artykule „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce – wrzesień 1939” („Biuletyn IPN” 8–9, 2004 r.), pisze, że zbrodniczy charakter działań niemieckich żołnierzy nie został po wojnie potwierdzony żadnym wyrokiem sądu w Republice Federalnej Niemiec. Niemiecka prokuratura kwalifikowała zabójstwa popełnione przez żołnierzy Wehrmachtu jako akt odwetu lub jako element zwalczania przestępczej partyzantki i z tego powodu nie uznawała ich za zbrodnie wojenne niepodlegające przedawnieniu. Pojawiały się również takie stwierdzenia: „Nie można co najmniej wykluczyć, że wrogie zachowanie polskiej ludności cywilnej stanowiło przyczyny zachowań niemieckich żołnierzy”. Niemieccy prokuratorzy, umarzając śledztwa, formułowali też opinie, że zabijanie partyzantów było dopuszczalne „według prawa narodów i według prawa zwyczajowego”, a nawet że pod pewnymi warunkami było dopuszczalne zabijanie zakładników lub osób uwięzionych w ramach represji.

Witold Kulesza, przedstawiając działalność prokuratorów RFN w sprawie zbrodni Wehrmachtu, pisze:

„Zabójstwa tych mieszkańców, którzy pozostawali w zajmowanych miejscowościach, usprawiedliwiano ich wrogą postawą, a także ukrywaniem się przed wkraczającym wojskiem. Zabójstwa Polaków, którzy uciekali, uzasadniano ich próbami ucieczki. Zabójstwa w różnych innych okolicznościach traktowano jako – zgodne z konwencją haską – zwalczanie przestępczej partyzantki. Przypadki zabójstw niedające się w żaden sposób usprawiedliwić uznano za stanowiące przestępstwo zabójstwa w rozumieniu § 212 (Todschlag) niemieckiego kodeksu karnego, których ściganie uległo przedawnieniu. Postępowania w sprawach nieulegających przedawnieniu morderstw w rozumieniu § 211 (Mord) niemieckiego kodeksu karnego umarzano z powodu niemożności wykrycia sprawców, a także trudności dowodowych co do pobudek, którymi się kierowali”.

Ofiarami zbrodni Wehrmachtu byli także polscy jeńcy. 8 września zażartą walkę toczył pod Ciepielowem batalion zbiorczy 74. Górnośląskiego Pułku Piechoty z 11. Kompanią 15. Pułku Piechoty Zmotoryzowanej 29. Dywizji Piechoty. Polski batalion został rozbity.

Niemiecki żołnierz tak opisywał dalsze wydarzenia: „Kompania straciła 14 ludzi, w tym kapitana von Lewinskiego. Dowódca pułku pułkownik Wessel (z Kassel) szalał: »Co za bezczelność, chcieli nas zatrzymać i zabili mojego Lewinskiego«. Żołnierze się dla niego nie liczyli. Stwierdził, że mamy do czynienia z partyzantami, mimo że każdy z 300 wziętych do niewoli Polaków miał na sobie mundur. Kazano im zdjąć bluzy. No, teraz rzeczywiście wyglądali raczej na partyzantów […]. Pięć minut później usłyszałem serię z kilkunastu pistoletów maszynowych. Pobiegłem w tamtą stronę i zobaczyłem […] 300 zastrzelonych polskich jeńców leżących w przydrożnym rowie. Zaryzykowałem zrobienie dwóch zdjęć”.

Z zemsty za poniesione straty zabijano polskich jeńców także m.in. w Majdanie Wielkim.

Szymon Datner w książce „55 dni Wehrmachtu w Polsce” podaje, że podczas działań wojennych i w okresie administrowania przez Wehrmacht polskimi ziemiami okupowanymi zamordowanych zostało ponad 16 tys. Polaków, a także Żydów. Większości zbrodni dokonał Wehrmacht, ale mordowały także oddziały specjalne policji (Einsatzgruppen) oraz Niemcy – obywatele polscy, członkowie Selbschutzu i oddziałów Freikorpsu.

Artykuł został opublikowany w 9/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.