Od śmierci Franciszka Józefa mija 100 lat. Grzechem byłoby przegapić taką okazję. Austriacy zareagowali jak należy: wydobyli z archiwów i muzealnych magazynów pamiątki związane z osobą monarchy. W pałacu Schönbrunn otwarto dla publiczności apartamenty,zwykle niedostępne profanom, a w sieniach i na dziedzińcach poustawiano gipsowe statuy, pomalowane jaskrawą farbą. Żółty i niebieski Habsburg podoba się dzieciom, wywołuje uśmiech na twarzach dorosłych.
Gdy 21 listopada 1916 r. cesarz umierał, pogoda w Wiedniu była podła. Osiem czarnych koni ciągnęło wielki neorokokowy karawan. Tę nieco upiorną pamiątkę można obejrzeć w pałacowej wozowni. Vis-à-vis stoi kareta, którą Franzi i Sissi jechali do ślubu. Do samochodów Najjaśniejszy Pan nigdy się nie przekonał. Świadomy tego, że poddani chcą go oglądać, preferował powozy typu mylord. Chociaż ochroniarzami byli siedzący na koźle dwaj adiutanci, żaden zamachowiec tego nie wykorzystał. A były to przecież czasy szalejącego terroryzmu. Franciszek Józef zaszkodził sobie sam. Oczekując w odkrytym powozie na przyjazd ważnego gościa, zmarzł, przeziębił się i do zdrowia już nigdy nie wrócił.
CAŁY ARTYKUŁ DOSTĘPNY W NAJNOWSZYM NUMERZE "DO RZECZY"
Wiesław Chełminiak
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.