Dni hańby rewolucji francuskiej. Lewica nie chce pamiętać o tym rozdziale historii
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Dni hańby rewolucji francuskiej. Lewica nie chce pamiętać o tym rozdziale historii

Dodano: 
Szturm sankiulotów na pałac Tuileries – 10 sierpnia 1792 roku
Szturm sankiulotów na pałac Tuileries – 10 sierpnia 1792 roku Źródło: Wikimedia Commons / Agence photographique de la Réunion des musées nationaux.
Bestialskie samosądy, profanacja grobów, mordy duchownych katolickich – oto taniec śmierci urządzany przez motłoch i jego „oświeconych” przywódców.

Od zdobycia paryskiej Bastylii mija właśnie 230 lat. Datę 14 lipca 1789 r. uznaje się za początek politycznego i społecznego przewrotu, nazywanego przez jego spadkobierców Wielką Rewolucją Francuską. Ów przewrót rychło przyjął – wbrew pięknym hasłom o „wolności, równości i braterstwie” – monstrualne formy ślepego terroru, prześladowań niewinnych ludzi, krwawych samosądów ulicznego motłochu, podeptania wiary i Kościoła rzymskokatolickiego oraz niszczenia zabytków wspaniałej kultury francuskiej.

Co do zdobycia Bastylii – zamienionego w więzienie średniowiecznego barbakanu – to nadmieńmy, że bez przekonania broniło jej 97 wysłużonych żołnierzy, głównie inwalidów, oraz 32 szwajcarskich najemników. Tłum, który wcześniej zrabował tysiące karabinów z arsenału, „uwolnił” wtedy z pomocą wiarołomnych żołnierzy następujące „ofiary okrutnej monarchii”: czterech fałszerzy pieniędzy, hrabiego oskarżonego o kazirodztwo i dwóch furiatów. Żeby wśród nich był choćby markiz de Sade – ale nie; w przeddzień przeniesiono go do innego więzienia.

Cała ta szopka, którą stało się wyolbrzymianie zajęcia Bastylii do rozmiarów wiekopomnego czynu heroicznego, przypomina tzw. szturm piotrogrodzkiego Pałacu Zimowego na początku listopada 1917 r. (wedle kalendarza gregoriańskiego), który sprowadzał się do wejścia czerwonych matrosów przez okno i niezaryglowane drzwi do budynku, z którego wcześniej uciekła junkierska załoga. Nijak to się ma do monumentalnej sceny z filmu „Październik” Eisensteina, mającej uzasadniać nazwanie bolszewickiego zamachu stanu „Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową” (wedle kalendarza juliańskiego).

Szturm na Bastylię. Autor: Jean-Baptiste' Lallemand

Terror bolszewicki, który wkrótce ogarnął Rosję, przerósł oczywiście swój francuski – nawet jakobiński – wzorzec i jest znacznie bardziej znany. Chociaż dość często przypomina się ścięcie króla Ludwika XVI (21 stycznia 1793) i królowej Marii Antoniny (trzy kwartały później), jak również rzezie podczas powstania w Wandei (od 1793 aż do 1796 r.), to warto przypomnieć choćby jeszcze trzy epizody z trzech najbardziej krwawych lat rewolucyjnej Francji, do których rzadziej się u nas wraca. Będą to: masakry wrześniowe, zbezczeszczenie opactwa w Saint-Denis oraz egzekucje osób konsekrowanych, które nie chciały złamać rzymskokatolickiej przysięgi. Prawdziwy taniec śmierci – po francusku: danse macabre.

Masakry wrześniowe

Rewolucja ma to do siebie, że jeśli władza okazuje skłonność do ustępstw, to jej przeciwnicy traktują to jako słabość, a ten, kto głośniej krzyczy, zyskuje poparcie motłochu. W efekcie motłoch, z najbardziej skrajnymi przywódcami na czele, staje się siłą sprawczą. Zaczyna rządzić ulica. Tak – w największym skrócie – działo się we Francji od lata 1789 do połowy 1792 r. Wtedy już nie tylko król, lecz także Zgromadzenie Prawodawcze (zwane Legislatywą) przestało kontrolować sytuację. Głód, dezorganizacja życia i interwencja obcych monarchii – Austrii i Sardynii, a następnie Prus, cały czas ze wsparciem Anglii – spowodowały zamieszki, które do władzy wyniosły nie tylko nowy rząd z Georges’em Dantonem na czele, lecz także powszechne wybory do nowego ciała ustawodawczego – Konwentu Narodowego. Tymczasem Paryżem rządziła zdominowana przez sankiulotów Komuna miasta. Panowała anarchia…

10 sierpnia 1792 r. tłum wdarł się do pałacu Tuileries. Króla z rodziną zamknięto w Temple – dawnej twierdzy templariuszy, po likwidacji zakonu jednej z siedzib królewskich, podczas rewolucji zamienionej na więzienie. Uderzające jest, jak szybko za panowania „przedstawicieli ludu”, niosących podobno całemu narodowi „wolność, równość i braterstwo”, zaczęło brakować miejsca w więzieniach. Dotychczasowe, zupełnie wystarczające za czasów monarchicznego „ucisku”, już nie mieściły oskarżonych o wrogie knowania. Dlatego przekształcano w więzienia zamki arystokratów oraz klasztory, z których wygnano – bądź od razu w nich osadzono – zakonników.

Tymczasem od lata wojska francuskie – w dużej mierze ochotnicze, zwane przez najeźdźców pogardliwie „armią filiżanek” (tak były kruche) – ponosiły porażki na froncie. Nie tylko klęska zadana 2 września 1792 r. przez Prusaków pod Verdun i zajęcie przez nich tej twierdzy przepełniły czarę goryczy w zrewoltowanej Francji. Oto dowództwo zwycięskiej armii z właściwą Prusakom butą oznajmiło, że po zajęciu Paryża ukróci anarchię, przywróci władzę absolutną króla, a winni rewolty poniosą surową karę. Wśród ludności odżyły podejrzenia o istnienie antyrewolucyjnego spisku zawiązanego przez króla, arystokratów, zawodowych wojskowych i tzw. niekonstytucyjnych duchownych, którzy nie chcieli zerwać z Kościołem rzymskokatolickim. Tłum dyszał zemstą. Dokonał jej na najsłabszych – głównie uwięzionych duchownych i arystokratach, w tym na kobietach.

Obraz przedstawiający topienie ludności Wandei. Autor: Joseph Aubert

Hasło do dokonywania samosądów rzucił Jean-Paul Marat – członek najbardziej radykalnego klubu kordelierów (od la corde – sznur), zwanych też jakobinami. Ciekawa postać. Wzięty lekarz, który dorobił się majątku na leczeniu arystokratów, za rewolucji wydawał gazetę „Przyjaciel Ludu” wzywającą do ich egzekucji. Samosądy rozpoczęły się 2 września i trwały do 7 września w Paryżu i w innych miastach francuskich. Dokonywał ich motłoch, nad którym nikt nie chciał – a choćby chciał, to nie mógł – zapanować.

Osobnicy zbrojni w siekiery, pałki, noże, widły i inny sprzęt, którym można było zadawać rany i śmierć, wdzierali się do więzień i wywlekali stamtąd na ogół Bogu ducha winnych ludzi. Plując na nich i policzkując, kopiąc leżących, rwąc ich ubrania, przy wrzasku wyzwisk i obelg, czasem imitujących przewód sądowy, wymierzali karę. Znali tylko jedną – śmierć. A zadawali ją, tłukąc, kłując, siekąc nieszczęśników, czym popadnie. W takich katuszach ciała, duszy i umysłu życie straciło blisko 1,5 tys. ludzi, w tym ok. 300 kapłanów i zakonników.

Pierwszym mordem zbiorowym było 2 września pozbawienie życia księży niekonstytucyjnych przewożonych po przesłuchaniu do zamienionego w więzienie opactwa Saint-Germain-des-Prés. Następnie tłum towarzyszący konwojowi wtargnął do refektarza opactwa. Zamordowano 83 osoby. Tego samego dnia po południu komisarz Violette wydawał wyroki w klasztorze Karmelitów przy Rue de Vaugirard, a następnie… oddawał sądzonych w ręce dyszącego mordem motłochu. Zginęło wtedy 114 osób, a wśród nich trzech biskupów, ich sekretarze, siedmiu wikariuszy generalnych, archidiakoni, proboszczowie, wikariusze, diakoni i zakonnicy: sulpicjanie, eudyści, benedyktyni, jezuici... Część zwłok wrzucono do studni klasztornej. Mordów dokonywano następnie w więzieniu La Force, seminarium św. Firmina i w kościele Saint Nicolas du Chardonnet…

Szczególnie porusza tragedia pięknej i szlachetnej kobiety – księżnej de Lamballe (wywodzącej się z dynastii sabaudzkiej Marii Luizy di Savoia). Była przyjaciółką królowej Marii Antoniny i główną ochmistrzynią jej dworu. Księżnej udało się opuścić Paryż i znaleźć schronienie na emigracji, jednak na wiadomość o izolowaniu rodziny królewskiej w pałacu Tuileries – i na specjalną, dość egoistyczną prośbę królowej – powróciła do swej koronowanej przyjaciółki, starając się uprzyjemnić jej życie. Przez pewien czas towarzyszyła jej jeszcze w Temple, ale gdy całe otoczenie królewskiej pary usunięto stamtąd, trafiła do więzienia La Force. Gdy 3 września 1792 r. w tymże więzieniu stanęła przed trybunałem, odmówiła składania zeznań przeciw monarchom: „Nie mam nic do powiedzenia, to, czy umrę wcześniej czy później, mnie nie interesuje. Jestem gotowa poświęcić swoje życie”. Odesłano ją wprawdzie do więzienia Abbaye, ale gdy tylko znalazła się na progu La Force, uderzenie młotem w głowę rzuciło ją na ziemię. Oszalały tłum rozszarpał delikatną kobietę na miejscu. „Obywatele” odcięli jej głowę, zatknęli na pice i zanieśli pod Temple, aby pokazać królowej.

Artykuł został opublikowany w 8/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.