Książka rozpoczyna się od schyłku PRL-u i opowieści o propagandowym sukcesie Jaruzelskiego w stanie wojennym. Zagląda za kulisy transformacji mediów po roku 1989, opisując monopol medialny strony liberalno-lewicowej i wejście kapitału zagranicznego. Tłumaczy zasadę i przyczyny tworzenia kasty medialnych celebrytów
i informacyjnego parasola ochronnego nad wybraną klasą polityczną – na przykładzie prezydenckiej pary Kwaśniewskich, którzy do tej pory królują w rankingach zaufania społecznego.
Niniejszy tekst to fragment książki Łukasza Żygadło pt. „Medialna wojna polsko-polska”, wyd. Zona Zero
Dla pogłębienia wiedzy Czytelników niniejszej książki udało mi się namówić na wywiad człowieka, który zjadł zęby na prowadzeniu kampanii wyborczej. Można go określić mianem „osoby z cienia”, niewidocznej, która na przestrzeni kilkunastu lat odpowiadała za internetowy przekaz i kampanie wyborcze wielu znanych polityków. Współpracowała z samorządowcami, posłami, ministrami, czy prezesami spółek Skarbu Państwa.
Człowiek ten, mężczyzna, z uwagi na charakter swojej pracy pragnie zachować anonimowość. Zgodził się jednak podzielić swoją wiedzą z zakresu kampanii prowadzonej w sieci i współczesnych zagrożeń związanych z tym zjawiskiem.
Zapraszam do przeczytania wywiadu. Na potrzeby publikacji określiłem mojego rozmówcę mianem „eksperta”.
Łukasz Żygadło: W ilu kampaniach wyborczych brał pan aktywny udział?
Ekspert: Panie redaktorze, myślę, że łatwiej będzie po liczyć to w ujęciu czasowym. To już mniej więcej 15 lat prowadzenia kampanii wyborczych i niemal tyle samo zajmowania się komunikacją w internecie oraz mediach społecznościowych. W tym czasie kampanii było na prawdę sporo, bo obejmowały niemal wszystkie szczeble w Polsce – samorządowy, parlamentarny oraz europarlamentarny. Myślę więc, że co najmniej kilkanaście kampanii mam już za sobą.
Która była najtrudniejsza?
Najtrudniejsza była kampania parlamentarna w 2023 roku. To był wyjątkowo intensywny czas, w którym działo się naprawdę dużo, a jednocześnie mieliśmy do czynienia z niespotykaną dotąd skalą różnego rodzaju manipulacji – zarówno w mediach tradycyjnych, jak i nowoczesnych, czyli w internecie. Zdecydowanie pod tym względem była to najbardziej wymagająca kampania wyborcza, w jakiej brałem udział.
Czyli mieliśmy do czynienia z ogromnym przekazem informacyjnym, w tym z przekazem pełnym manipulacji, fake newsów, ataków na przeciwników, które miały wywoływać określone reakcje psychologiczne, np. negatywne skojarzenia z partią rządzącą?
Zdecydowanie tak. Funkcjonowałem po prawej stronie sceny politycznej i wspierałem działania komunikacyjne po tej stronie. Mogę powiedzieć, że w żadnej wcześniejszej kampanii nie spotkałem się z tak zmasowanym atakiem, opartym na niedopowiedzeniach, manipulacjach, luźnym łączeniu faktów i rzucaniu oskarżeń, które nie znajdowały później potwierdzenia w rzeczywistości. Jeśli spojrzeć na moje doświadczenia z 15 lat, czyli od około 2010 roku, to bez wątpienia był to najbardziej brutalny okres pod względem dezinformacji i agresji w debacie publicznej.
Co jest dziś najgorsze w kampaniach internetowych?
Największym problemem jest właśnie to, o czym mówiłem wcześniej – czyli wszechobecna dezinformacja, manipulacje, niedopowiedzenia oraz podatność dużych grup społecznych na wpływ zmanipulowanych treści. Najgorsze jest to, że nieprawdziwe informacje są nie tylko tworzone, ale także masowo kolportowane przez zwykłych użytkowników Internetu, którzy często nieświadomie podają je dalej swoim znajomym, rodzinie czy innym osobom w mediach społecznościowych. To ogromne wyzwanie, przed którym stoimy – zarówno jako społeczeństwo, jak i jako państwo. Niestety, publiczna debata coraz bardziej oddala się od merytorycznych dyskusji o faktach i programach politycznych, a przesuwa się w stronę emocjonalnych oskarżeń́, manipulacji i dezinformacji.
Czy anonimowość w kampaniach internetowych jest problemem? Łatwo jest atakować przeciwników politycznych, kiedy działa się anonimowo i nie ponosi się za to konsekwencji. Czym innym jest oficjalne promowanie treści w sposób transparentny, z podanym źródłem finansowania, a czym innym anonimowe konta publikujące negatywne treści.
Zgadzam się, ale anonimowość w internecie należy rozpatrywać na dwóch poziomach. Pierwszy to anonimowość instytucjonalna, czyli sytuacja, w której duże kampanie informacyjne – a czasem wręcz polityczne – są finansowane przez nieznane podmioty. Nie wiadomo, kto za nimi stoi, jakie ma w tym interesy i skąd pochodzą środki. To problem, który był bardzo widoczny w kampanii 2023 roku. Państwo powinno zadbać o większą przejrzystość mechanizmów finansowania takich działań. Tu warto wspomnieć o potrzebie jawności finansowania stowarzyszeń, ponieważ to właśnie one często stoją za kampaniami prowadzonymi w mediach społecznościowych. Niektóre z tych działań pochłaniają ogromne kwoty – idące w dziesiątki, a czasem setki tysięcy złotych – i nie ma jasności, skąd pochodzą te pieniądze. Pomysły na uregulowanie tej kwestii pojawiały się już kilka lat temu, ale niestety nie doczekały się realizacji. Uważam, że to był błąd, bo brak transparentności w finansowaniu kampanii internetowych może mieć ogromny wpływ na decyzje polityczne dużych grup wyborców.
Drugi poziom to zwykła anonimowość użytkowników internetu, czyli sytuacja, w której ktoś poprostu chce uczestniczyć w debacie, ale niekoniecznie ujawniać swoje imię i nazwisko. Nie mam z tym żadnego problemu, dopóki taka anonimowość nie służy szerzeniu hejtu, manipulacji czy dezinformacji. Wiele osób woli pozostawać anonimowymi z różnych powodów i mają do tego pełne prawo, o ile przestrzegają zasad normalnej, kulturalnej dyskusji.
Czy w Polsce istnieją zorganizowane grupy działające w internecie na rzecz partii politycznych? Czy partie polityczne mają oddziały, które zajmują się wyłącznie walką w sieci?
Nie spotkałem się z czymś takim. Oczywiście istnieją grupy osób, które sympatyzują z określonymi ugrupowaniami i w sposób niesformalizowany wspierają ich przekaz w internecie, ale to raczej społeczności zbudowane wokół wspólnych poglądów niż oficjalne struktury przy partiach politycznych.
Jednak profesjonalizacja polityki postępuje i myślę, że w przyszłości możemy się spodziewać bardziej zorganizowanych komórek zajmujących się komunikacją internetową. W innych krajach Europy takie zespoły już funkcjonują i niekoniecznie musi to oznaczać coś negatywnego – pod warunkiem, że ich celem jest rzetelne informowanie i budowanie narracji, a nie manipulowanie opinią publiczną.
Czy internet ma decydujący wpływ na wyniki wyborów? Czy to dzięki niemu do Sejmu trafiają osoby, które wcześniej nie miałyby szans, np. Klaudia Jachira czy Marcin Józefaciuk?
Internet na pewno odgrywa coraz większą rolę w polityce, ale nie przeceniałbym jego wpływu na decyzje wyborcze. Nadal bardzo istotne są media tradycyjne oraz kampanie bezpośrednie. Internet jest ważnym narzędziem do budowania rozpoznawalności, ale wyborcy wciąż kierują się różnymi czynnikami przy podejmowaniu decyzji.
Jednak faktem jest, że media społecznościowe umożliwiają osobom, które kiedyś nie miałyby szans w tradycyjnej polityce, zdobycie popularności i wejście do parlamentu. To naturalna konsekwencja rozwoju cyfrowej komunikacji i demokracji, choć czasem prowadzi to do sytuacji, w której do Sejmu trafiają osoby niezbyt merytoryczne, ale za to bardzo aktywne w internecie.
Czy narracja polityczna w internecie staje się coraz bardziej infantylna? Posłowie publikują rolki, opowiadają żarty, dekorują choinki, a pisanie ustaw schodzi na dalszy plan.
Oczywiście, to rzeczywiście stanowi problem – jak słusznie pan zauważył, dyskusja w internecie często sprowadza się do pozyskiwania kliknięć, komentarzy czy udostępnień́. Problem tkwi jednak w tym, że taki jest charakter internetu – media społecznościowe stawiają na szybkie, krótkie treści. I tutaj nie ma co mieć pretensji do polityków, którzy wpisują się w ten trend. Jeśli nie dostosują się do sposobu działania mediów społecznościowych, po prostu nie będą skuteczni w tej komunikacji. Chociaż, osobiście, bardzo bym chciał, żeby równolegle z tą powierzchowną aktywnością w sieci, mieli więcej determinacji do pracy w obrębie swoich obowiązków parlamentarnych.
To prawda, że media społecznościowe mają tendencję do upraszczania poważnych tematów w celu zdobycia kliknięć. Ale winni są też odbiorcy – to my, użytkownicy internetu, popełniamy błąd, decydując się na powierzchowne podejście. Kiedyś ludzie klikali w artykuły i przynajmniej czytali ich fragmenty. Dziś często ograniczamy się do nagłówków lub tylko do wpisów, które pojawiają się na X czy Facebooku, bez zagłębiania się w pełne materiały. Często na podstawie tych skróconych treści formujemy swoje opinie. W takim tempie życia, gdzie czas jest na wagę złota, nie ma co się dziwić, że preferencje zmieniają się na korzyść szybszego przyswajania informacji. Jednak warto, byśmy poświęcili chwilę na głębsze zastanowienie się nad tym, co konsumujemy, bo zagrożenia w internecie czają się na każdym kroku. Fake newsy i manipulacje to dziś chleb powszedni.
Jak się przed tymi zjawiskami bronić?
Podstawą obrony przed tymi zagrożeniami jest zdrowy rozsądek. Jeśli coś budzi nasze wątpliwości, warto sprawdzić, czy dana informacja jest prawdziwa, zanim przekażemy ją dalej. Zauważam również, że media społecznościowe ciągle się rozwijają, wprowadzając narzędzia takie jak community notes na X, które są teraz także dostępne na Facebooku. Pomagają one zweryfikować prawdziwość materiału i wychwycić manipulacje. Niestety, system ten wciąż wymaga dopracowania, bo często pojawia się z opóźnieniem i nie zawsze jest dostępny dla wszystkich odbiorców. Dlatego warto być czujnym i korzystać z dostępnych narzędzi weryfikacji, zwracając uwagę na kontekst i komentarze innych użytkowników, którzy już mogli zwrócić uwagę na nieścisłości.
A co z portalami weryfikującymi informacje, takimi jak Demagog czy Konkret24? Czy mogą one przyczynić się do poprawy jakości dyskusji w internecie?
Zdecydowanie tak. Uważam, że te portale mają ogromny potencjał, by podnieść jakość dyskusji online. Oczywiście pod warunkiem, że działają w sposób uczciwy i profesjonalny. Każdy, kto zajmuje się fact-checkingiem, ma swoje własne poglądy i sympatie polityczne, ale w idealnym świecie chciałbym, aby te poglądy nie wpływały na wybór materiałów do weryfikacji. Powinniśmy unikać sytuacji, w której tylko jedna strona polityczna jest monitorowana pod kątem manipulacji. Tylko wtedy taki portal będzie naprawdę wartościowym źródłem informacji. Warto, by weryfikowano zarówno materiały z jednej, jak i z drugiej strony sceny politycznej. Jeśli portale takie jak Demagog i Konkret24 będą działać bezstronnie i profesjonalnie, mogą stać się istotnym narzędziem w poprawie jakości debaty publicznej w Polsce.
Niniejszy tekst to fragment książki Łukasza Żygadło pt. „Medialna wojna polsko-polska”, wyd. Zona Zero
Czytaj też:
"Będziemy Polakami albo śmieciami"Czytaj też:
Co katechizm mówi o modernizmie?Czytaj też:
Nadchodzi imperialna Rosja