Operacja „Wózek”. Jak polscy złodzieje zagrali na nosie niemieckiej armii
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Operacja „Wózek”. Jak polscy złodzieje zagrali na nosie niemieckiej armii

Dodano: 

Szczególnego znaczenia akcja „Wózek” nabrała przed wybuchem drugiej wojny światowej. W Prusach Wschodnich stacjonowały trzy dywizje piechoty i brygada kawalerii. Z dokumentów finansowych i logistycznych przesyłanych pocztą można było odtworzyć mobilizacyjne przygotowania tych jednostek do zbliżającego się konfliktu. W tym okresie Niemcy mniej rygorystycznie traktowali też zakaz przesyłania tą drogą dokumentów stricte operacyjnych. Ekspozytura nr 3 potrafiła uzyskać dokładne informacje o koncentracji niemieckich jednostek przygotowujących się do ataku z Pomorza i Prus Wschodnich. 31 sierpnia Żychoń osobiście poinformował Komisariat Generalny w Gdańsku, że atak na Westerplatte nastąpi w ciągu 24 godzin.

Pancerny „Piłsudczyk”

Kim był człowiek, który dowodził tą brawurową akcją? Pochodzący z podkrakowskiej Skawiny Żychoń w wieku 12 lat uciekł do Legionów. Za młody, żeby zostać żołnierzem, zaczepił się, pomagając legionistom w wydawaniu umundurowania i sprzętu. W listopadzie 1918 r. przyjęto go w końcu do wojska. Został dowódcą plutonu w pociągu pancernym „Piłsudczyk”, w którego zdobyciu brał zresztą wcześniej udział. Podczas wojny z bolszewikami służył w wywiadzie, a w 1921 r. został skierowany do grupy Wawelberg – pierwszego polskiego oddziału specjalnego. W jej składzie brał udział w wysadzeniu siedmiu mostów kolejowych na Odrze, łączących Śląsk z resztą Niemiec na początku III powstania śląskiego. Wiosną 1928 r. został szefem ekspozytury Oddziału II w newralgicznym punkcie – Gdańsku.

Czytaj też:
Mit szarży na czołgi. Polscy ułani mieli inny sposób na Niemców

Wolne Miasto było prawdziwym bękartem traktatu wersalskiego. W Gdańsku krzyżowały się wpływy polskie i niemieckie, swoje interesy mieli tu Francuzi i Brytyjczycy. Intensywnie pracowały służby sowieckie. W dodatku gdańskie prawo nie zabraniało prowadzenia działalności szpiegowskiej.

Mogłoby się wydawać, że to miejsce idealne do szpiegowania przeciwnika. Jednak zawiły system podziału kompetencji w mieście i niemiecka przewaga sprawiały, że trudno było zachować zasady konspiracji. Prawdziwa funkcja Żychonia – oficjalnie pracownika Komisariatu Generalnego RP – szybko stała się tajemnicą poliszynela. Oficer był nieustannie śledzony przez niemiecki kontrwywiad. Dziennikarze czatowali pod jego domem, szukając sensacji i próbując go ośmieszyć. Żychoń odpłacał pięknym za nadobne. Chodził po ulicach w znienawidzonym przez gdańskich Niemców polskim mundurze. Opłacona przez niego orkiestra dęta grała „Mazurka” Dąbrowskiego przed prezydium policji. Prowadził też bujne życie towarzyskie jako przykrywkę pracy wywiadowczej.

Szybko mógł się pochwalić doskonałymi wynikami. Stał się tak niebezpieczny, że szef gdańskiej Abwehry Oscar Reile zaplanował jego porwanie. Posłużył się w tym celu gdańską pięknością – Czesławą Bociańską – która miała odurzyć polskiego oficera i wydać w ręce Niemców. Akcja skończyła się przewerbowaniem kobiety przez Żychonia.

Prowadzenie pracy w takich warunkach było bardzo skomplikowane. Dlatego z inspiracji Żychonia w 1930 r. powstała Ekspozytura nr 3 w Bydgoszczy. Placówka pod jego kierownictwem szybko zaczęła osiągać znaczące wyniki. Zbierała najwięcej informacji z zachodniego obszaru zainteresowania Oddziału II. Sukcesy Żychonia wywoływały zawiść jego kolegów, zwłaszcza z Referatu Wschód, nieustannie rozgrywanych przez sowieckie służby. Nie mogąc zarzucić mu porażek, czepiali się jego rzekomego pijaństwa i kobieciarstwa.

W 1939 r. mjr Żychoń nie miał zamiaru czekać z założonymi rękami na Niemców. Przed wybuchem wojny zniszczył podręczną dokumentację ekspozytury. Agenci Abwehry, którzy weszli tam zaraz po zajęciu Bydgoszczy, znaleźli tylko bezwartościowe materiały – głównie niemieckie książki telefoniczne. Na biurku w kancelarii Żychonia leżała jego wizytówka z odręcznym dopiskiem „Götz von Berlichingen” – wspomnieniem bohatera z czasów niemieckich wojen chłopskich, którego ulubionym powiedzeniem było „Pocałujcie mnie w tyłek”.

Major przedostał się do Francji i od razu stał się podejrzany dla sikorszczaków. Protekcji udzielił mu adm. Darlan, który miał nadzieję na przejęcie polskiej agentury w Kriegsmarine. Dzięki niemu Żychoń zaczepił się w polskiej placówce wywiadowczej przy francuskiej admiralicji. Po klęsce Francji, dzięki pomocy Brytyjczyków, został szefem Wydziału Wywiadowczego Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza.

Czytaj też:
Operacja „Wiosenne Słońce”. Tak miała upaść Polska

Po śmierci gen. Sikorskiego w lipcu 1943 r. kpt. Jerzy Niezbrzycki – przed wojną pracownik Referatu Wschód –wraz z dwoma innymi oficerami wysunął przeciwko Żychoniowi oskarżenia o współpracę z Niemcami. Według nich, akcja „Wózek” miała być drugim – obok siatki Sosnowskiego – kanałem dezinformacji polskiego wywiadu przez Abwehrę. Rozpoznanie koncentracji Wehrmachtu przez bydgoską ekspozyturę przed atakiem na Polskę miało być elementem budowania pozycji majora jako podwójnego agenta. Nawiasem mówiąc, Referat Wschód nie potrafił rozpoznać koncentracji jednostek Armii Czerwonej nad wschodnią granicą Polski we wrześniu 1939 r., o czym donosił chociażby wywiad KOP. Oficerowie nie mieli żadnych dowodów na swoje twierdzenia, a sąd wojskowy, przed którego oblicze trafiła sprawa, oczyścił Żychonia z zarzutów, dodatkowo skazując delatorów za oszczerstwo.

Niezbrzycki miał jednak duże ambicje i duże wpływy w naczelnym dowództwie. Żychoń uznał, że nie może dłużej pracować w takiej atmosferze, i poprosił o skierowanie do Polski jako cichociemnego. Nikt jednak nie chciał ryzykować wysłania w taką misję człowieka z archiwum wywiadu w głowie. W końcu, w lutym 1944 r., zostaje skierowany do 5. Kresowej Dywizji Piechoty jako zastępca dowódcy 13. Wileńskiego Batalionu Strzelców. 17 maja został ciężko ranny w bitwie pod Monte Cassino i umiera następnego dnia. Jego ostatnimi słowami były „Za Polskę i dla Polski”.

Nawet po śmierci przeciwnicy nie dali mu spokoju. Zażądano jego ekshumacji, żeby sprawdzić, czy nie uciekł do Niemców. Jeszcze w 1945 r. skazany za oszczerstwo wobec Żychonia mjr Nowiński żądał od prezydenta Raczkiewicza wznowienia sprawy zdrady majora. Po powrocie do Polski wspierał PRL-owskie władze w oczernianiu „Dwójki” i sanacji. Wystąpił jako świadek oskarżenia w procesie Adama Doboszyńskiego, a nawet próbował zrzucić na Żychonia część odpowiedzialności za wydarzenia bydgoskiej krwawej niedzieli.

W 2017 r. nazwa bydgoskiej ulicy im. Oskara Langego – agenta GRU, który razem z Bolesławem Gebertem szpiegował w USA – została zdekomunizowana i otrzymała imię mjr. Żychonia. Wywołało to ostry protest lokalnego dodatku „Gazety Wyborczej”, podpierającej się opiniami historyków, niezajmujących się dotychczas głębiej sprawami przedwojennego wywiadu. Uzasadnieniem znowu były nigdy niepotwierdzone oskarżenia Niezbrzyckiego i jego kompanów.

Artykuł został opublikowany w 2/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.