Maciej Rosalak
Zaczęło się od relacji reporterów niemieckich i włoskich, których sprowadzono pod pomorskie Krojanty, wmawiając im, że na pobojowisku leżą polscy ułani, zabici, gdy atakowali szablami pancerze niemieckich tanków. Historia ta spodobała się zwłaszcza dziennikarzowi „Corriere della Sera” - Indro Montanellemu. Napisał więc tak barwną relację „naocznego świadka”, że podchwyciła ją prasa światowa. Do bezkrytycznego przyjęcia wersji niemieckiej i do zmyśleń przyznał się dopiero niemal 60 lat po wojnie, ale ów mit utrwaliły przez ten czas setki, jeśli nie tysiące artykułów, książek i filmów.
A jak było naprawdę? Późnym popołudniem 1 września dwa szwadrony i po jednym plutonie z dwóch pozostałych szwadronów 18. Pułku Ułanów Pomorskich do szarży na niemiecki batalion poprowadził płk Kazimierz Mastalerz. Osłaniał tym własną piechotę, wycofującą się właśnie ku Brdzie. 800 niemieckich żołnierzy rozproszyło się w popłochu. 25 szarżujących poległo. Zadanie wykonano. Wówczas jednak pojawiły się z boku niemieckie transportery opancerzone ukryte dotąd w lesie, które ostrzelały ułanów gęstym ogniem karabinów maszynowych. Nasi odskoczyli, ale przy odwrocie ponieśli jeszcze większe straty; po prostu dali się zaskoczyć. Jednak to nie pancerne wozy były celem szarży…
Szable w dłoń?
Wśród ok. 20 szerzej znanych szarż polskich kawalerzystów podczas kampanii wrześniowej ani jednej nie przeprowadzono na czołgi! Nie wszystkie zakończyły się powodzeniem, niektóre były nader krwawe, ale żadnej nie można odmówić sensu, a większości – osiągnięcia wyznaczonego celu. Oto np., gdy porozbijane oddziały Armii „Poznań” i „Pomorze” przedzierały się do Warszawy znad Bzury, właśnie szarże pozwoliły przełamać niemiecką zaporę. Najpierw udało się to 19 września pod Wólką Węglową 14. Pułkowi Ułanów Jazłowieckich pod dowództwem płk. Edwarda Godlewskiego, a następnie pod Łomiankami zwiadowi 6. Dywizjonu Artylerii Konnej.
Zdarzało się, ze szarża miała zmylić bądź przestraszyć wroga, a właściwy atak z powodzeniem kontynuowano pieszo. Tak uczynił 13 września pod Maliszewem 1. Szwadron 27. Pułku Ułanów im. Króla Stefana Batorego oraz 15 września pod Brochowem 17. Pułk Ułanów Wielkopolskich. Polskich jeźdźców w ataku konnym panicznie bali się zarówno Niemcy, jak i Sowieci, czego dowodem była sromotna ucieczka krasnoarmiejców w końcu września pod Husynnem koło Hrubieszowa, gdzie wraz z zapasowym szwadronem 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich szarżował Dywizjon Konny Policji Państwowej. Trzykrotnie szarżowano na kawalerię niemiecką. Tak było 1 września w Lasach Królewskich koło Janowa i Krzynowłogi Małej, gdzie Niemcy przyjęli zaskakującą szarżę patrolu 11. Pułku Ułanów Legionowych i stoczyli nierozstrzygniętą walkę z użyciem szabel. W innych przypadkach cofali się i oddawali pole naszym ułanom, choćby 2 września pod Borową, gdzie atakował 1. Szwadron 19. Pułku Ułanów Wołyńskich oraz 23 września pod Krasnobrodem podczas szarży 1. Szwadronu 25. Pułku Ułanów Wielkopolskich.
Ułańskich szarż w 1939 r. było niewiele, a jeśli już się zdarzały, to sporadycznie, w nadzwyczajnych okolicznościach. Dlaczego? Przyjrzyjmy się bliżej organizacji i taktyce walki polskiej brygady kawalerii. Składała się ona z trzech lub czterech pułków kawaleryjskich, dywizjonu artylerii konnej (12 lub 16 armat 75 mm), batalionu strzelców, dywizjonu pancernego (18 tankietek i tyleż samochodów pancernych) oraz baterii przeciwlotniczej (dwa działa 40 mm). Stan brygady trzypułkowej wynosił niewiele ponad 6 tys. oficerów i żołnierzy oraz 5,2 tys. koni.
Taktyka działania naszej kawalerii nie polegała na szarżach z szablą w ręku, lecz przede wszystkim na obronie i ataku w szyku spieszonym; konie miały służyć do szybkiego przenoszenia oddziałów z miejsca na miejsce. Przypominało to dawną dragonię. Szarże przewidywano tylko z zaskoczenia, na przeciwnika w marszu lub na biwaku, na tabory i kolumny transportowe. Ewentualnie na kawalerię, której jednostki miała jeszcze nie tylko Armia Czerwona, lecz także Wehrmacht. Szarże na czołgi traktowano oczywiście jako absurd.
Czytaj też:
Wrześniowe mordy. Te zbrodnie na Polakach burzą „mit czystego Wehrmachtu”
Fakt względnie szybkiego poruszania się oraz względnie wystarczającego nasycenia bronią przeciwpancerną (18 doskonałych działek 37 mm Bofors) i maszynową (170 ckm i rkm) czynił z brygad kawalerii jednostki predysponowane do działań osłonowych, zwłaszcza na skrzydłach. Tak też ich działania były pomyślane we wrześniu 1939 r. Po kilku reorganizacjach jazdy Wojska Polskiego w okresie międzywojennym 31 sierpnia 1939 r. było 11 brygad kawalerii, przy czym pięć miało po cztery pułki, a sześć – po trzy. Wszystkie brygady zyskały ostateczny kształt i nazwy złożone z określenia regionu sformowania (np. Mazowiecka) oraz charakteru jednostki, a więc: Brygada Kawalerii (w skrócie: BK). We wrześniu ruszyły do walki: Mazowiecka BK, Kresowa BK, Wileńska BK, Suwalska BK, Krakowska BK, Podolska BK, Wielkopolska BK, Pomorska BK, Nowogródzka BK, Wołyńska BK, Podlaska BK.
Oddano je pod rozkazy dowódców dużych związków operacyjnych. I tak – posuwając się z północy na południe – do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” trafiły dwie brygady kawalerii (obok dwóch dywizji piechoty), do Armii „Modlin” – również dwie BK (i dwie DP), do Armii „Pomorze” – jedna BK (obok pięciu DP), do Armii „Poznań” – dwie BK (i cztery DP), do Armii „Łódź” – dwie BK (i pięć DP), do Armii „Kraków” – jedna BK (i jedna BK zmotoryzowana oraz siedem DP plus brygada górska). Wreszcie jedną brygadę kawalerii i siedem dywizji piechoty skierowano na Kielecczyznę do odwodowej Armii „Prusy”. Siły te, niestety, zostały rozbite, zanim zdołały się do końca skoncentrować. Dodajmy jeszcze, że w trakcie kampanii wrześniowej z uszczuplonych w boju pułków jazdy lub jednostek zapasowych sformowano trzy duże zgrupowania kawalerii: Zbiorczą Brygadę Kawalerii w Warszawie, Brygadę Rezerwową Kawalerii „Wołkowysk” oraz – na Podlasiu – Dywizję Kawalerii „Zaza”