Wrześniowe mordy. Te zbrodnie na Polakach burzą „mit czystego Wehrmachtu”

Wrześniowe mordy. Te zbrodnie na Polakach burzą „mit czystego Wehrmachtu”

Dodano: 
Rozstrzeliwania Polaków przez Niemców trwały już od września 1939 r.
Rozstrzeliwania Polaków przez Niemców trwały już od września 1939 r. Źródło: Wikimedia Commons
Niemieccy żołnierze mordowali polską ludność cywilną, podejrzewając bezpodstawnie, że do nich strzela.

Tomasz Stańczyk

W dniu 6 września 1939 r. 7. Pułk Piechoty Legionów stoczył zacięty bój z oddziałami niemieckiej 3. Dywizji Lekkiej w rejonie wsi Krasna i Komorów na Kielecczyźnie. Po wycofaniu się polskiego pułku żołnierze Wehrmachtu, najwyraźniej rozwścieczeni poniesionymi stratami, wpadli do obu wsi i rozpoczęli masakrę mieszkańców.

Władysław Supierz wspominał, że jego ojciec postrzelony przez niemieckiego żołnierza uciekł do obory. Niemiec wrzucił do jej wnętrza granat i zamknął wrota. Obora zaczęła się palić. Ojciec Władysława zginął w płomieniach. Reszta rodziny skryła się w piwnicy domu. I tam Niemcy rzucili granat. Dwie siostry Władysława – Maria i Krystyna – wybiegły z piwnicy i chwilę później zostały skoszone seriami z karabinu maszynowego. Brat Władysława – Stefan – schował się za ciałami zabitych sióstr. Żołnierze niemieccy zaczęli strzelać do niego, raniąc go w głowę i obojczyk. Gdy zaczął się czołgać w poszukiwaniu schronienia, w jego stronę poleciał granat. Odłamki poszarpały mu rękę. Matka Władysława Supierza, która pod spódnicą chowała trzyletniego syna Edwarda, zaczęła błagać Niemców o darowanie życia. Nic to nie pomogło. Kula przeszyła głowę jej syna, ona zaś postrzelona w brzuch zmarła po dwóch dniach. Siostra stryjeczna Władysława – Janina – została zakłuta bagnetem. W Komorowie Niemcy zamordowali 18 Polaków, w tym siedem osób z rodziny Supierzów.

Zwłoki polskich jeńców zamordowanych pod Ciepielewem

To jedna ze zbrodni popełnionych przez niemieckich żołnierzy, które wymienia Szymon Datner w książce „55 dni Wehrmachtu w Polsce”. W sąsiedniej wsi Krasna Niemcy zabili pięciu Polaków i 14 Żydów.

Spanikowani i rozwścieczeni

Zbrodnie Wehrmachtu zaczęły się 1 września 1939 r. Koło przygranicznej wsi Parzymiechy bronili się polscy żołnierze. Gdy opanowały ją oddziały niemieckiej 19. Dywizji Piechoty, rozpoczęło się mordowanie jej mieszkańców, rzekomo w odwecie za strzały, jakie miały paść z wieży kościoła. Zabijani byli nie tylko mężczyźni, lecz także kobiety i dzieci. W sąsiedniej wsi Zimnawoda także mordowani byli jej mieszkańcy. Większość zginęła w podpalonych przez Niemców domach. W obu wsiach zginęło co najmniej 116 Polaków.

W okolicy Torzeńca, w nocy z 1 na 2 września, rozpoczęła się strzelanina. Nie jest jasne, czy była to wymiana ognia między oddziałami niemieckimi i polskimi, czy omyłkowo ostrzelali się nawzajem Niemcy. Spanikowani i rozwścieczeni żołnierze Wehrmachtu z 41. Pułku Piechoty uznali, że to mieszkańcy wsi ich zaatakowali. Zaczęli podpalać zabudowania i strzelać do uciekających. Niektórzy mieszkańcy wsi zginęli w płomieniach. Tamtej nocy zamordowano 16 Polaków. Następnego dnia dowódca pułku, płk Gollwitzer, zwołał posiedzenie sądu polowego, który skazał wszystkich mężczyzn ze wsi na karę śmierci. Ostatecznie rozstrzelano 18, co drugiego ze skazanych.


W sąsiednim Wyszanowie, gdzie nie było ani polskich żołnierzy, ani mężczyzn, bo ich wywieziono, więc nikt do żołnierzy Wehrmachtu nie strzelał, 2 września Niemcy wrzucili granaty do piwnicy, w której ukryły się kobiety z dziećmi. Zginęło 17 osób. Wieś została spalona.

Czytaj też:
To dlatego Hel wytrwał do samego końca. Niemcy byli zszokowani tym odkryciem

Niemiecki sierż. Simmet z 3. Kompanii Zmotoryzowanej 10. Batalionu Saperów pisał w swoim raporcie:

„Buchające płomienie liżą domy niespokojnymi, upiornymi jęzorami – są jednym wielkim ostrzeżeniem przeciwko wyszanowskim mordercom czyhającym w oknach i zasadzkach. Te typy spod ciemnej gwiazdy myślały, że zdołają powstrzymać nas, saperów, w naszym zwycięskim pochodzie. Nie wiedzieli, że jesteśmy tu po to, by usuwać przeszkody. Nie znali naszego hasła »Szybko i bezwzględnie«. Prawo międzynarodowe przywiduje dla partyzantów tylko jedną karę – karę śmierci. Nawet ich pogrzebaliśmy, wprawdzie nie po chrześcijańsku, bo każdego w osobnym krematorium! Zmusili nas do walki, ale to my ustalamy reguły, zapisując je krwawymi zgłoskami”.

Niemiecki historyk Jochen Böhler, który cytuje słowa sierż. Simmeta w książce „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce”, stwierdza, że żołnierze niemieccy ulegali psychozie strachu, jakoby zewsząd strzelały do nich polska ludność i oddziały partyzanckie. Böhler podkreśla, że do niczego takiego nie doszło, w szczególności nie było oddziałów partyzanckich. Do tej psychozy walnie przyczyniło się jednak niemieckie naczelne dowództwo ostrzegające przed organizacjami terrorystycznymi i stwierdzające, że polska ludność prowadzi działania partyzanckie.

7 września dowództwo niemieckiej Grupy Armii Południe poinformowało podległe sobie armie, że wprawdzie codziennie napływają raporty o aktach terroru ze strony „polskich powstańców”, ale brakuje stosownych meldunków pokrzywdzonych oddziałów.

„Żołnierze niemieccy wysłani do Polski w 1939 roku we wszystkich jej mieszkańcach widzieli potencjalnych wrogów. Prawo do obrony kraju przyznawali jedynie wybranym grupom, to jest oddziałom, które nie prowadziły działań bojowych z ukrycia, lecz stawały do walki w zwartych formacjach. Odmawiali natomiast statusu regularnych wojsk żołnierzom nieprzyjaciela, którzy ze względu na szybko przesuwającą się na wschód linię frontu znaleźli się na tyłach armii niemieckiej, a także organizacjom paramilitarnym, które nie wchodziły wprawdzie w skład armii czynnej, jednak zgodnie z obowiązującym prawem wojennym były uprawnione do obrony kraju – stwierdza Jochen Böhler.

Zabójstwa cywilnych obrońców

W Kłecku na początku września zorganizowana została Straż Obywatelska. Około stu jej członków nosiło mundury organizacji i stowarzyszeń, do których należeli, nosili też biało-czerwone opaski. W dniach 8 i 9 września bronili swojego miasta. Kłecko zostało nazwane „Wielkopolskim Westerplatte”. Gdy Wehrmacht opanował miejscowość, żołnierze spędzili mężczyzn na rynek, a Niemcy z miasteczka wskazywali tych, którzy walczyli. Zostali rozstrzelani. Zidentyfikowano 73 ofiary zbrodni, ale w Kłecku i okolicy zamordowanych zostało ok. 250 Polaków. Największą grupę stanowiła młodzież, w tym harcerze. Później zamordowani zostali organizatorzy obrony Kłecka, ks. Maksymilian Koncewicz, wybrany we wrześniu na tymczasowego burmistrza, i porucznik rezerwy Jan Lapis.

Artykuł został opublikowany w 9/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.