Dwa motocykle powoli wyjechały piaszczystą drogą z sosnowego lasu na plażę nad zatoką. Motocyklista w stalowym hełmie i skórzanym płaszczu zatrzymał się i popatrzył na długi rząd mężczyzn stojących wzdłuż plaży. W równym szeregu, w wyprasowanych i czystych marynarskich mundurach, gładko ogoleni, wyglądali jakby szykowali się na paradę, a nie do kapitulacji. Żołnierz podniósł rękę do góry. Spomiędzy drzew wyjechały dwie ciężarówki, z których zaczęli wysypywać się niemieccy żołnierze. Potem na plażę wjechał terenowy Horch 830 i zatrzymał się przed szeregiem marynarzy. Z samochodu wysiadł oficer ubrany w mundur Kriegsmarine, podszedł do stojącego przed marynarzami polskiego kapitana z ręką zwisającą na temblaku i służbiście zasalutował. Oficer niedbale przyłożył dwa palce do daszka marynarskiej czapki. Niemiec wykrzyknął coś w swoim języku.
- Zgodnie z warunkami kapitulacji, możemy zatrzymać broń białą – odpowiedział oficer.
Czytaj też:
Potworny rachunek za zwycięstwo nad III Rzeszą. Te liczby porażają
Niemiec pokręcił głową i wyciągnął rękę w kierunku kordzika wiszącego na rapciach przy pasie Polaka. Ten powoli zaczął odpinać broń. Potem odwrócił się i zaczął iść w kierunku brzegu morza. Żołnierz stojący za oficerem szybko zarepetował swojego mauzera i wymierzył w oddalającą się postać.
- Halt! Nicht schiessen! - powstrzymał go oficer podnosząc dłoń do góry.
Polak wziął szeroki zamach i odrzucił kordzik daleko w wody zatoki. Na chwilę zapadła przytłaczająca cisza. Jeden ze stojących w szeregu marynarzy zaintonował „Jeszcze Polska nie zginęła”. Z początku cicho, kiedy dołączali następni rozbrzmiewała coraz głośniej. Ostatni raz na oblężonym Helu, przed pójściem do niewoli razem z dowódcą 31. baterii artylerii nadbrzeżnej, kapitanem Zbigniewem Przybyszewskim.
Strażnicy polskiego okna na świat
II Rzeczpospolita po I wojnie światowej otrzymała niedługi, bo liczący około 150 kilometrów pas wybrzeża. Pozbawiony większych portów, z jawnie wrogą postawą władz Wolnego Miasta Gdańska nie był dogodnym miejscem na stacjonowanie rodzącej się polskiej floty. Prawie wszystko trzeba było zbudować od nowa. Pierwszy port wojenny powstał w Pucku. Wkrótce zaczęto budowę nowego w Gdyni. Powiększająca się szybko flota potrzebowała stałych i zapasowych miejsc do bazowania. Port w Gdyni, położony blisko Gdańska i granicy z Niemcami, mógł zostać szybko zdobyty. Dlatego w 1929 roku zapadła decyzja o budowie całkiem nowej bazy wojennej na wschodnim krańcu Półwyspu Helskiego. Na wypadek bardziej prawdopodobnego wówczas konfliktu z Rosją Sowiecką, ufortyfikowany Hel miał też blokować dostęp do głównego polskiego portu.
Czytaj też:Prawdziwe oblicze Schindlera. Spielberg ukrył niewygodną prawdę
Roboty rozpoczęły się w 1931 roku. Najpierw na wybrzeżu półwyspu powstał basen portowy. Potem wśród piasków i sosen szybko wyrosły magazyny min i torped, schrony amunicyjne, elektrownia i samodzielne ujęcie wody, zbiorniki paliw, koszary dla żołnierzy i budynki mieszkalne dla kadry. Prawie wszystkie obiekty połączono torami wąskotorowej kolejki.
Hel miał być silnie umocniony i przygotowany do długotrwałego oporu. Pierwsza linia obronna zaczynała się w rejonie Władysławowa - przy podejściu na półwysep, druga - główna - 2,5 km na zachód od Jastarni. Półwysep miał wytrzymać od 6 tygodni do 3 miesięcy czekając na odsiecz.
Równie ważna była możliwość ataku. Baza na Helu, wyposażona w dalekonośne działa dużego kalibru mogłaby szachować prawie całą Zatokę Gdańską, bronić podejść do niej i osłaniać cumujące w porcie okręty. Zwolennikiem takiej koncepcji od początku budowy portu był kmdr Heliodor Laskowski - kierownik Szefostwa Artylerii i Służby Uzbrojenia Kierownictwa Marynarki Wojennej. Tak powstał Dywizjon Artylerii Nadbrzeżnej, w skład którego weszło 16 dział kalibru od 75 do 152,4 mm.
Laskowski potrafił przekonać swoich przełożonych, żeby wyposażyć chociaż jedną baterię dywizjonu na Helu w nowoczesny sprzęt. Wybrano armaty szwedzkiego Boforsa, przełamując ówczesny francuski monopol na dostawy uzbrojenia do Polski. Szwedzi zgodzili się na zapłatę węglem. Musiało być go całkiem sporo, przy ówczesnej cenie 40 złotych za tonę i koszcie armat opiewającym na 1 963 000 złotych. Działa miały zasięg 26 tys. metrów i strzelały pociskami o wadze prawie 50 kilogramów. Mogły przebić osiemdziesięciomilimetrowy pancerz z odległości piętnastu kilometrów. Bateria miała stać się artyleryjską pięścią, chroniąca polskie wybrzeże.
Cztery sztuki dział dotarły na Hel w czerwcu 1935 r. Umieszczono je na potężnych żelbetowych działobitniach, wybudowanych na niestabilnych piaskach na samym końcu półwyspu. Bateria była doskonale zamaskowana, a cała operacja odbywała się w ścisłej tajemnicy. Tak ścisłej, że Niemcy o ich umiejscowieniu i kalibrze dowiedzieli się dopiero we wrześniu 1939 r., kiedy spadły na nich pociski. Komandor Laskowski nie doczekał prób artyleryjskich. Ciężko chory na nerki, zmarł podczas kuracji w Egipcie w kwietniu 1935 r. W uznaniu zasług, dwa lata później bateria otrzymała jego imię oraz numer 31.
W 1938 r. jej dowódcą został jeden z najlepszych artylerzystów w marynarce, cieszący się uznaniem przełożonych i podwładnych kapitan Zbigniew Przybyszewski. Urodzony w 1907 r. w Giżewie na Kujawach w rodzinie ziemiańskiej, w 1930 r. skończył Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu i służył na różnych stanowiskach, zwykle związanych z artylerią. Między innymi na "Błyskawicy" i "Burzy", z której załogą zdobył mistrzostwo floty w strzelaniu z dział pokładowych. Z powodzeniem brał też udział w regatach żeglarskich na Bałtyku.
Sami przeciw stalowym olbrzymom
We wrześniu 1939 r. obrona Helu składała się z 4. batalionu 7. pułku Korpusu Obrony Pogranicza, ściągniętego na półwysep w maju z Kresów, żołnierzy z Morskiego Dywizjonu Lotnictwa i 2. Morskiego Dywizjonu Artylerii Plot. Razem jakieś 2,5 tys. ludzi. Potem dołączali jeszcze marynarze z zatopionych i uszkodzonych okrętów. Bateria Laskowskiego miała kluczowe znaczenie dla obrony Helu i całego polskiego wybrzeża. Swoimi działami mogła skutecznie powstrzymywać okręty ostrzeliwujące polskie pozycje, zapobiec wysadzeniu desantu, a nawet razić cele na wybrzeżu po drugiej stronie Zatoki Gdańskiej.
Pierwsze naloty na Hel zaczęły się od razu 1. września. Dobrze zamaskowane pozycje polskiej artylerii były trudne do trafienia. Do 3. września Hel był każdego dnia kilkukrotnie bombardowany. Tego dnia rano z okolic Gdańska w kierunku Helu zaczęły płynąć dwa niemieckie niszczyciele Leberecht Maas i Wolfgang Zenker. Z dużej odległości zaczęły ostrzał półwyspu. W helskim porcie cumowały wówczas stawiacz min ORP Gryf i niszczyciel ORP Wicher. Po niepowodzeniu operacji Rurka, czyli minowania wód Zatoki Puckiej i przy całkowicie panującej w powietrzu Luftwaffe, wspomagały swoimi działami obronę Helu. Okręty rozpoczęły ogień do niszczycieli. Wkrótce przyłączyła się do nich bateria Laskowskiego. Szybko osiągnięto trafienia Leberechta. Niemcy, widząc potęgę i celność ognia polskich dział postawili zasłonę dymną i szybko odpłynęli. Tego samego dnia niemieckie lotnictwo zatopiło Gryfa i Wichra. Bateria nr 31 pozostała bez wsparcia.
Niemcy, zajęci ciężkimi walkami na Westerplatte i Kępie Oksywskiej, nie spieszyli się ze zdobywaniem półwyspu. 11. września zajęli pozycje u jego nasady, a okręty Kriegsmarine wpłynęły do portu we Władysławowie. W tym czasie bateria Laskowskiego kilkukrotnie nawiązywała kontakt ogniowy z przepływającymi niemieckimi jednostkami. Wspierała też obrońców Kępy Oksywskiej. 9. września ogniem swoich dział powstrzymała tam atak niemieckiej kolumny pancernej.
Pod koniec bitwy o Kępę Oksywską Niemcy zaczęli przygotowania do ataku. 18. września stojący w gdańskim porcie pancernik Schleswig - Holstein rozpoczął ostrzeliwanie półwyspu. Krążący nad nim samolot wsparcia artyleryjskiego atakowany przez polską obronę plot korygował ogień. Bateria milczała, żeby nie zdradzić pozycji. Ogień pancernika nie wyrządził większych szkód. Następnego dnia niemieckie trałowce otworzyły ogień z Zatoki Gdańskiej, wspomagając ostatni szturm na obrońców Kępy. Bateria Laskowskiego przepędziła je swoim ogniem, uszkadzając jeden z nich. Rozbłyski z luf dział przyciągnęły uwagę artylerzystów niemieckiego pancernika. Ponownie otworzyli ogień, wyrywając metrowej wielkości dziurę w betonowej podstawie i uszkadzając mechanizmy jednego działa.
Od 20. września Niemcy zintensyfikowali działania. Do Schleswiga dołączył wtedy pancernik Schlesien. Dwa okręty, wciąż obawiając się potężnych helskich baterii zaczęły ostrzał z Gdańska, kontynuując go przez dwa dni. Prowadzony z daleka i korygowany z powietrza nie był w stanie uczynić dużych szkód dobrze chronionym bateriom.
Bezskuteczne działania spowodowały, że Niemcy zmienili taktykę. 25. września w morze wyszły oba pancerniki, otoczone grupą okrętów. Mogły teraz razić obrońców wszystkimi swoimi działami, w tym artylerią główną kalibru 280 mm. Niemcy rozpoczęli ostrzał z odległości około 15 kilometrów. Ogniowa nawała zdołała uszkodzić dwa polskie działa, które jeszcze tego samego dnia zostały naprawione. Polski pocisk trafił Schleswiga, wybuchając w lazarecie i zabijając czterech marynarzy. W końcu niemiecki zespół postawił zasłonę dymną i odpłynął w kierunku Gdańska. Kapitan Przybyszewski, kierując ogniem baterii z nieosłoniętej wieży został ranny w rękę i znalazł się w szpitalu. Podczas tej potyczki pancerniki wystrzeliły na polskie pozycje 468 pocisków. Całe polskie zapasy wynosiły zaledwie 186 pocisków na działo.
Dwa dni później pancerniki znów wyruszają do walki. Tym razem w dwóch grupach. Ostrzał rozpoczyna się około południa. Schleswig związał ogniem baterię Laskowskiego i ostrzeliwał pozycje artylerii przeciwlotniczej. Schlesien położył ogień na umocnieniach między Helem a Juratą. Niemieckie pociski niszczą wieżę kierowania ogniem polskiej baterii. Marynarze są w stanie skutecznie strzelać nawet bez niej. Bateria Laskowskiego szybko trafia w działo 150 mm na Schleswigu, który wycofuje się z walki. Schlesien zostaje trafiony niemal natychmiast po przeniesieniu na niego ognia i musi się wycofać.