Sanitariuszka Solidarności. Z takimi kobietami czerwoni nie mieli szans

Sanitariuszka Solidarności. Z takimi kobietami czerwoni nie mieli szans

Dodano: 

Mieliśmy też sekretarkę, która odbierała telefony i zapisywała, kto i w jakiej sprawie dzwoni oraz numer, na który można było oddzwonić.

Nawet jeśli osoba do której dzwoniono stała obok, to słuchawkę dostawała tylko wtedy, gdy sekretarka uznała, że sprawa jest pilna i ważna. Oddzwanianie odbywało się z telefonu, który stał na biurku Jurka, czyli w gabinecie przewodniczącego. Nie pamiętam, kto taki system korzystania z telefonów wprowadził, ale działało to świetnie. Nie było ciągłego przerywania rozmów i zebrań. Można było oddzwaniać, gdy miało się wolną chwilę.

W sekretariacie stały też obsługiwane przez Janka Araszkiewicza teleksy. To był ówczesny Internet, czyli urządzenia którymi przesyłano serwisy informacyjne i dokumenty. Poprzez teleksy, można też było rozmawiać, tak jak teraz przy pomocy SMS-ów. Stał tam również powielacz, na którym drukowano to, co było pilnie potrzebne.

Po lewej, w gabinecie Jurka, stał tam duży stół konferencyjny, który był centralnym punktem MKZ. Przy nim toczyły się rozmowy z ludźmi, którzy przyszli coś załatwić oraz bardziej formalne zebrania.

Jerzy Jacek Pilchowski.

Pamiętam, jak pracowaliśmy nad jakimś oświadczeniem. Następnego dnia Marta podała Jurkowi dopracowany tekst tego oświadczenia. Wziął tą kartkę do ręki i nie czytając podpisał.

Marta: „Przeczytaj i sprawdzi czy wszystko jest tak jak ma być”.

„Jest dobrze”, odpowiedział Jurek.

Myślę, że jest w tym esencja sposobu, w jaki działaliśmy. Mieliśmy do siebie zaufanie.

A na końcu korytarza była duża sala konferencyjna. Tam odbywały się wieczorne zebrania przedstawicieli Komisji Zakładowych. W tym czasie, bywało często tak, że ani Jurka, ani mnie nie było w MKZ. Zebranie prowadziły wtedy dziewczyny i nie pamiętam, aby ktoś kiedyś zgłaszał jakieś zastrzeżenia.

Nadeszły wybory. Marta wybrana została członkiem zarządu i delegatem na I Krajowy Zjazd Delegatów. Osobiście tego nie widziałem, gdyż też byłem na I KZD, ale opowiadano mi, że dziewczyny prowadziły w tym czasie codzienne zebrania w „trybie sprawozdawczym”. Omawiały przebieg zjazdu w oparciu o napływające teleksami stenogramy wystąpień, dokumenty i telefoniczne „omówienia” Marty.

Mnie wybrano do prezydium ZR Dolny Śląsk i po wyborach pracowałem już we Wrocławiu. W Wałbrzychu, moje miejsce zajął Mietek Tarnowski. Marta robiła dalej swoje i jej współpraca z Mietkiem układała się bardzo dobrze. Pilnowała też oczywiście, abym wywiązywał się dalej z obowiązku zaopatrywania Wałbrzycha w czasopisma i książki.

Często żałowałem tej mojej wyprowadzki do Wrocławia. Tam wszyscy mieli dużo spraw do załatwienia i często brakowało nam czasu, aby usiąść i porozmawiać jak normalni ludzie. Wałbrzych był inny. Dziewczyny wnosiły do Solidarności uśmiechy i spontaniczność. Szczerze za tym tęskniłem. Na szczęście, wiele spraw toczyło się we Wrocławiu własnym rytmem i mogłem czasami robić sobie „wolne”, aby przesiadywać w wałbrzyskim Oddziale Wojewódzkim. Ewentualnie odwiedzać kolegów w innych miastach.

Myślę teraz, że choć autor „Piosenki dla córki” nie znał Marty, to napisał ją właśnie dla niej:

Nie mam teraz czasu dla ciebie
Nie widziała cię długo matka
Jeszcze trochę poczekaj, dorośnij

Opowiemy ci o tych wypadkach...

Czerwoni zdawali sobie sprawę, że ich „definicja rzeczywistości” rozsypała się w proch. Próbowali walczyć z nami przy pomocy różnych kłamstw i manipulacji. Również przy pomocy „poezji”. Po Wałbrzychu krążył np. poemat zatytułowany „BALLADA WAŁBRZYSKA”. Zacytuję, jedną ze zwrotek:

W MKZ-ecie zacnym gmachu.
W niezależnej nocnej porze.
Samorządne trwają orgie.

Choć nie zbiera, ten co orze …

No cóż. Wierzyli ci co chcieli wierzyć.

Czas mijał. Zbliżała się zima. Z każdym dniem stawało się coraz bardziej oczywiste, że zbliża się „decyzja”. Czerwoni mieli dwie możliwości. Poważnie zabrać się do reformowania Polski, albo sięgnąć znów po przemoc. Jak wiemy, wybrali to drugie.

13 grudnia 1981 roku. Marta została aresztowana przed jej własnym domem. Wywieziono ją do obozu dla internowanych kobiet w Gołdapi. Zwolniona została, ze względu na zły stan zdrowia, w lipcu 1982 roku.

Po moim wyjściu z internowania nie poszedłem, aby ją odwiedzić. Następstwem byłaby wizyta esbeków, połączona z rewizją i zatrzymaniem. Nie chciałem jej na to narażać. Przesłałem jej tylko wiadomość, że zdecydowałem się na emigrację do Ameryki. Myślałem, że się już nigdy nie spotkamy. Los nie pozwolił jednak rozejść się nam na zawsze bez pożegnania. W roku 1997, spotkaliśmy się w Zamku Książ.

To była długa rozmowa.

Marta Gąsiorowska zmarła 12 czerwca 2001. Nie przyjąłem tego do wiadomości. Czas Solidarności żyje bowiem dalej w mojej głowie i Marta jest jego bardzo ważną częścią.

* Jerzy Jacek Pilchowski: Działacz KOR-owskiej opozycji. Członek Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w KWK Thorez. Wiceprzewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ Solidarność woj. wałbrzyskiego. Delegat na I Krajowy Zjazd NSZZ Solidarność. Członek prezydium Zarządu Regionu Dolny Śląsk.