Na początku 1917 roku w Europie panował kompletny impas. Okopane armie wykrwawiały się coraz bardziej i nic nie zapowiadało przełomu w wojnie.
Niemcy podjęli jednak wówczas dwie decyzje, które w konsekwencji zaważyły na dalszym przebiegu działań wojennych. Po pierwsze, próbując przerwać łańcuch dostaw do Wielkiej Brytanii i Francji, 31 stycznia 1917 roku Berlin ogłosił powrót do nieograniczonej wojny podwodnej. Tym samym na celowniku okrętów Reichsmarine znalazły się również amerykańskiej transportowce. Doniesienia o kolejnych zatopionych statkach pływających pod banderą USA wywoływały w Ameryce coraz bardziej wojownicze nastroje. Amerykanie wciąż pamiętali też o RMS Lusitania, brytyjskim liniowcu, który w maju 1915 roku został zatopiony przez niemiecki okręt podwodny. Na jego pokładzie zginęło 1,2 tys. osób, w tym 128 Amerykanów.
Równolegle wybuchła afera wokół tzw. telegramu Zimmermanna. Niemieckie MSZ proponowało w nim Meksykowi udział w wojnie po stronie państw centralnych. W przypadku wejścia Meksyku do wojny, Berlin zobowiązywał się pomóc temu państwu w odzyskaniu terenów straconych na rzecz USA w połowie poprzedniego stulecia. Angielski wywiad przechwycił tę depeszę i sprawa szybko została upubliczniona, wywołując w Ameryce, która od początku wojny zachowywała neutralność, olbrzymi skandal.
Oto jesteśmy!
W takiej atmosferze 6 kwietnia 1917 roku Ameryka wypowiedziała Niemcom wojnę. „Nie mamy żadnych egoistycznych celów do osiągnięcia. Nie chcemy ani panowania, ani podbojów. Nie chcemy odszkodowań ani wynagrodzenia materialnego za ofiary, które ponosimy dobrowolnie” – deklarował wówczas Thomas Woodrow Wilson. Amerykański prezydent do samego końca opowiadał się za utrzymywaniem neutralności USA (choć od początku wojny Waszyngton udzielał Entencie znacznego wsparcia materialnego).
Do Europy powoli zaczęły płynąć transporty z amerykańskimi oddziałami. „La Fayette, oto jesteśmy!” - powiedział gen. John Pershing, dowódca amerykańskiego kontyngentu, po wylądowaniu we Francji. Było to nawiązanie do pomocy, jaką Francuzi udzielili mieszkańcom Ameryki walczącym o niepodległość od Anglii.
„Stany Zjednoczone nie były nastawione na udział w wojnie pod względem stricte militarnym. Miały niespełna 200 tys. żołnierzy, a tylko niewielka ich część mogła zostać przerzucona do Europy. Armię tę trzeba było dopiero formować – podkreśla dr hab. Kazimierz Miroszewski z Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego. – Jednocześnie dla samego przebiegu wojny istotniejsze było zaangażowanie w postaci dostarczania sprzętu wojskowego, i to właśnie ten sprzęt zaczął ważyć na przebiegu I wojny światowej. W mniejszym stopniu udział samych amerykańskich żołnierzy”.
Obrona doktryny Monroego
Paweł Zaremba, emigracyjny historyk, znawca dziejów USA, tłumaczył, że „dla Wilsona rozumiejącego dobrze historię było rzeczą jasną, że wartość doktryny Monroego zależy od istnienia jakiejś spójni atlantyckiej, której tarczą była dotychczas Wielka Brytania. W 1914 r. Niemcy miały wolę i siłę, aby tę tarczę skruszyć”.
„Stany Zjednoczone zyskały status mocarstwa ze względu na udział gospodarczy w I wojnie światowej. Dzięki temu autorytet prezydenta Wilsona wzrósł znacząco, jednak jego rola w traktacie paryskim czy traktacie wersalskim tak naprawdę nie świadczyła o znaczącym zaangażowaniu w sprawy europejskie – uważa dr hab. Kazimierz Miroszewski. – Walka o podział Europy, strefy wpływów, rozgrywała się między Wielką Brytanią i Francją. Dla Wilsona istotne było przede wszystkim powołanie Ligi Narodów. I rzeczywiście stanął na czele komisji, która tworzyła zasady funkcjonowania tej organizacji. Natomiast nie ingerował w europejskie granice”.